Zawodową karierę Piechota rozpoczął w 2011 roku. Miał wówczas 21 lat. Jego pierwsze starcie trwało zaledwie 56 sekund. Drugie - 40. "Imadło" imponował ponadprzeciętnymi umiejętnościami w parterze. Nic dziwnego - już wtedy miał na koncie wiele sukcesów w turniejach ADCC.
- Kiedy zaczynałem trenować sporty walki, to wolałem pracować w grupie zaawansowanej. Zawsze dążyłem do rywalizacji na najwyższym poziomie, wymagałem od siebie wiele i wysoko stawiałem sobie poprzeczkę. Nigdy nie nastawiałem się na łatwe walki, nie brałem udziału w słabo obsadzonych turniejach. Wiedziałem, że tylko w ten sposób mogę się dobić do czołówki - mówi Piechota.
Jego talent szybko został dostrzeżony. Wielu zaczęło mu wróżyć bogatą karierę. - Piechota jest pierwszym zawodnikiem, który trafił do mojej grupy menadżerskiej. Już na starcie się umówiliśmy, że celem jest UFC. Nie mogło być inaczej, biorąc pod uwagę jego możliwości - tłumaczy Paweł Kowalik, który postanowił poprowadzić jego karierę.
Po raz pierwszy największa federacja MMA na świecie usłyszała o nim w 2014 roku. Miał wówczas na koncie cztery zwycięstwa i remis. - Postanowiłem przesłać informację o nim do UFC. Federacja uznała, że warto mu się przyglądać. Po kolejnych trzech zwycięstwach kontrakt był na wyciągnięcie ręki - wyjaśnia Kowalik.
Zobacz, jak Piechota znokautował Radcliffa. W programie "Klatka po klatce" jego akcja znalazła się na pierwszym miejscu w zestawieniu weekendu.
Wrażenie robiły nie tylko same wygrane, ale też styl jaki prezentował Piechota. W styczniu 2015 roku poddał Craiga White'a w niecałe dwie minuty. Zaimponował przy tym spotykaną techniką w świecie MMA - japońskim krawatem. Kiedy wydawało się, że transfer do UFC jest kwestią czasu, jego plany pokrzyżowała poważna kontuzja kolana.
- Zerwałem więzadło krzyżowe przednie. Potrzebna była operacja i długa rehabilitacja - tłumaczy Piechota.
Przerwa w startach była dość długa. Od walki z Whitem do powrotu i występu na gali Spartan Fight minęły niemal dwa lata. Marsz do najlepszej ligi świata trzeba było zaczynać niemal od zera. Piechota zaczął go w swoim stylu, pokonując kolejno Nikosa Sokolisa (poddanie w drugiej rundzie) i Sergio Souzę (nokaut po wysokim kopnięciu w 37. sekundzie pierwszej rundy).
- W UFC zmienił się matchmaker i trzeba było pewne przeszkody ponownie pokonać. Oskar musiał udowodnić, że po kontuzji nie ma śladu, że jest w stanie wygrywać. Byłem przekonany, że po dwóch zwycięstwach na Spartan Fight uda się cel zrealizować - tłumaczy Kowalik.
Władze UFC potrzebowały jednak jeszcze jednego argumentu, by dać się przekonać do podpisania kontraktu. Na horyzoncie pojawiło się starcie o pas organizacji Cage Warriors - bardzo cenione w świecie MMA trofeum. Przy okazji Piechota mógł zaprezentować swoje możliwości na platformie UFC Fight Pass, za pośrednictwem której walki oglądają kibice na całym świecie.
- Pojedynek o mistrzostwo Cage Warriors to niesamowita trampolina. Jestem zdania, że ta organizacja jest świetnym przedsionkiem do dużych walk - mówi Kowalik, który doprowadził do walki z Jasonem Radcliffem w czerwcu tego roku.
- Już przed tym starciem wiedziałem, że zwycięstwo otworzy mi drogę do UFC - wyjaśnia Piechota. Stawka walki była zatem ogromna.
- Byłem przekonany, że Oskar to wygra, bo jest zawodnikiem z wyższej półki niż jego ówczesny rywal. Nie spodziewałem się jednak, że wyjdzie i w 30 sekund odbierze przytomność gościowi, który potrafił urywać głowy rywali "latającym kolanem". Po czymś takim mówisz "wow". Po obejrzeniu powtórki uświadomiłem sobie, że Radcliffe był przerażony, że walka może przenieść się do parteru i dlatego już pierwszym ciosem chciał zakończyć sprawę. Nadział się na kontrę rodem z piekła - wspomina Kowalik.
Wygrywając, Piechota miał postawić kropkę nad "i". To nie była jednak zwykła kropka. Piechota zszokował angielskie Bournemouth i z wielką siłą postawił prawdziwy stempel w postaci lewego sierpowego, który zwalił z nóg Jasona Radcliffe. Wszystko trwało dokładnie 32 sekundy, co zaskoczyło nawet samego zwycięzcę.
- Nie spodziewałem się, że to się stanie tak szybko i dlatego nie ukrywałem emocji. Ten sport jest jednak nieprzewidywalny i trzeba być gotowym na każdy scenariusz. Byli i tacy, którzy przewidywali moją porażkę. Po walce spotykałem się z opiniami: "myślałem, że sobie nie poradzisz" - mówi Piechota.
Nokaut obiegł świat, a sprawy potoczyły się bardzo szybko. - Już godzinę po walce, dostałem wiadomość, że kontrakt jest nasz. Fakt, że UFC miało w planach galę w Polsce, nie miał znaczenia. Piechota udowodnił, że jego miejsce jest wśród najlepszych - wyjaśnia Kowalik.
Lepszej okazji do debiutu Piechota nie mógł sobie wymarzyć. Pierwszą walkę dla UFC stoczy w swoim mieście. - Występ w Gdańsku to wielka radości i motywacja. Na trybunach zasiądzie wielu znajomych, którzy będą trzymać kciuki. Nie mogę się doczekać - cieszy się zawodnik.
Jego menadżer jest przekonany, że to dopiero początek wielkiej kariery. - Umówiliśmy się na to UFC, ale to nie znaczy, że osiągnęliśmy cel. Doszliśmy do momentu, w którym tak naprawdę startujemy. Teraz nie można się zatrzymać. Wierzę, że on daleko zajdzie - przekonuje Kowalik, który o wynik sobotniej walki z Jonathanem Wilsonem (7-2) jest spokojny.
- Najprawdopodobniej Amerykanin będzie wyjeżdżał z Polski jako były zawodnik UFC. Taki jest plan. Pytanie tylko, w jaki sposób walka się zakończy. Rzadko który zawodnik może się pochwalić takim arsenałem, jakim dysponuje Oskar Piechota: od kopnięcia na głowę po japoński krawat - wylicza.
Piechota liczy nie tylko na zwycięstwo. Chce potwierdzić, że potrafi zwyciężać w efektownym stylu. - Liczę na twardą, mocną walkę. Chcę pokazać pełnię swoich możliwości i ucieszyć kibiców. Rywal schodzi z wyższej kategorii wagowej, będzie większy, mocno zdeterminowany, ale ja nie odpuszczę - zapowiada.
Dotychczasowy bilans Piechoty jest imponujący. 27-latek ma na koncie 9 zwycięstw i jeden remis. W wygranych pojedynkach przewalczył przewalczy zaledwie 13 rund. Pięć starć kończył przez poddanie, cztery - przez nokaut.