MMA. UFC. Jan Błachowicz chce elektryzującej walki, ale boi się, co przyniesie przyszłość [WYWIAD]

Jan Błachowicz negocjuje warunki elektryzującej walki z innym mistrzem UFC Isreaelem Adesanyą. Jednocześnie "Cieszyński Książe" jest zaniepokojony sytuacją na świecie. - Zastanawiam się, czy nie będziemy musieli walczyć o chleb - mówi czempion UFC.

Artur Mazur
Artur Mazur
Jan Błachowicz PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jan Błachowicz
Błachowicz sięgnął po pas dywizji półciężkiej UFC we wrześniu tego roku, nokautując Dominicka Reyesa. Niewykluczone, że w kolejnym pojedynku Polak zmierzy się z najlepszym zawodnikiem kategorii średniej Israelem Adesanyą. Do ustalenia pozostał termin tego starcia. W rozmowie z nami "Cieszyński Książę" opowiedział o negocjacjach z UFC, szalonych tygodniach po zdobyciu tytułu i niepewnej sytuacji na świecie.

Artur Mazur, WP SportoweFakty: Mówiąc pół żartem, pół serio - nie jest łatwo dostać wywiad z mistrzem UFC. Trochę musiałem w tej kolejce postać.

Jan Błachowicz: Ja też musiałem postać w kolejce do pasa UFC. Teraz już wiesz, jak to jest. Ale dopchałeś się, miło cię widzieć.

Te tygodnie po walce w Abu Zabi musiały być dla ciebie szalone.

Były i nadal są. W ostatnim czasie wszystko już trochę wyhamowało, ale jeszcze się nie skończyło. Spodziewałem się, że jeśli zdobędę pas, to tak się stanie. Byłem na to gotowy i zwyczajnie się cieszę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Mamed Chalidow w wielkiej formie. "Kto następny?"

Dana White powiedział do Joanny Jędrzejczyk, że jej życie po zdobyciu pasa UFC totalnie się zmieni. Czy twoje tak się właśnie zmieniło?

Tak, ale tylko trochę. Na pewno jest więcej obowiązków medialnych. Gdyby nie sytuacja na świecie, że wszystko jest zablokowane, pozamykane, że ogranicza się nam wolność, to pewnie więcej bym podróżował i byłbym wzywany do Stanów, żeby się tam polansować z pasem. W obecnej sytuacji lansuję się tylko w Polsce, ale jest fajnie i miło. A poza tym wstaję rano, jem śniadanie, jadę na trening, wracam, wyprowadzam psy na spacer i tak dalej...

A później jadę na spotkanie z premierem, odwiedzam największe stacje telewizyjne i radiowe, programy śniadaniowe. Dzień jak co dzień.

No tak, takich aktywności jest na pewno więcej. Ale oprócz nich, życie toczy się jak dawniej.

Mówimy o tym wszystkim zupełnie naturalnie. Czy już do ciebie dotarło to, co się stało? Do premiera nie chodzi się codziennie. Niecodziennie jest się witanym przez szalony tłum ludzi na lotnisku. Niecodziennie wypełniony po brzegi rynek miasta wita kogoś jak bohatera.

I to były te momenty, w których docierało do mnie, że czegoś dokonałem. Kiedy zobaczyłem tych wszystkich ludzi na lotnisku w Warszawie, pomyślałem sobie: "kurczę, to, czego dokonałem, jest chyba wielkie". Tego, co stało się na rynku w Cieszynie, nie wyobrażałem sobie w żadnych marzeniach. Było jak na meczu: flagi, flary, muzyka, coś niesamowitego. Każdemu życzę czegoś takiego. Ale teraz budzę się jako mistrz świata i jestem szczęśliwy.

A dobrze czujesz się w tym wielkim świecie? Kancelaria premiera, wielkie redakcje.

To nie jest dla mnie nowość, ale tego jest dużo więcej. Gdyby takie rzeczy działy się w okresie przygotowawczym przed walką, byłoby to dla mnie męczące i w którymś momencie musiałbym powiedzieć "dość".

Jak wspominasz spotkanie z premierem?

Fajnie. Nie rozmawialiśmy o polityce, więc spotkanie było miłe. Rozmawialiśmy o sporcie i muszę powiedzieć, że albo premier jest fanem sportu, albo po prostu odrobił zadanie domowe. Rozmawialiśmy około 50 minut i nawet przez chwilę nie było momentu niezręcznej ciszy.

Ciszy nie było pewnie też w twoim domu. Czy telefon przestawał dzwonić?

Mój szalał przez dwa dni. Co chwilę musiałem czyścić skrzynkę, bo spływały kolejne wiadomości i brakowało miejsca. Gorzej było w przypadku mojej narzeczonej i jednocześnie menadżerki. Dorota przez trzy tygodnie non-stop siedziała na telefonie. Zacząłem się zastanawiać, kiedy ja będę mógł z nią normalnie porozmawiać. Teraz wszystko trochę zwolniło, ale co chwila dostajemy nowe wiadomości, oferty, propozycje.

Czy w związku z tym "Team Błachowicz" się powiększył?

Nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy rozbudować sztab, bo nie bylibyśmy w stanie sami tego wszystkiego ogarnąć. Do tej pory wszystkim zajmowała się Dorota, ale teraz ta ekipa jest dużo większa. Dajemy radę, działamy, jest ciekawie. A może będzie jeszcze ciekawiej.

Myślę, że jest ciekawiej szczególnie po słowach prezydenta UFC. Dana White zapowiedział, że zmierzysz się z innym mistrzem UFC, Israelem Adesanyą.

Jak na razie jest wielki szum, ale medialny. Żadne kontrakty nie zostały wysłane, nie zostały podpisane. To prawda, rozmawiamy. Do ustalenia pozostała kwestia terminu. Jeżeli marcowy termin przypasuje UFC, to ja tę walkę mogę wziąć. Wcześniejsza data na pewno nie wchodzi w grę.

Od kiedy toczą się rozmowy?

Zaczęły się tak naprawdę po walce z Dominickiem Reyesem. Propozycję dostałem, kiedy byłem jeszcze w samolocie. UFC chciało, żeby do walki doszło już w grudniu. Powiedziałem, że nie ma takiej opcji. Wiedziałem, że nie byłbym w stanie się przygotować. Chciałem odpocząć, nacieszyć się tym, co się wydarzyło i tym, co ma się wydarzyć. Nie chciałem myśleć o kolejnej walce tuż po wylądowaniu w Warszawie. Byłoby to również nieprofesjonalne. Powiedziałem, że jestem otwarty na taki pojedynek, ale w nie takim terminie.

Co się stało później?

Sprawa ucichła. Myślałem, że nie będzie tematu. Spodziewałem się najbardziej realnego scenariusza, czyli walki ze zwycięzcą pojedynku Glovera Teixiery z Thiago Santosem. Ale nagle zrobiło się wielkie "bum" po słowach Dany White'a i trzeba to tylko pociągnąć dalej.

Rozumiem, że w kwestii terminu jesteś nieugięty.

W grę wchodzi marzec albo późniejsze miesiące. Ale z kolei później to ja bym nie chciał walczyć, bo marzec jest optymalny. Przerwa będzie odpowiednia. Po Nowym Roku będę mógł zacząć trenować z myślą o walce, o rywalu i rozłożyć wszystko na odpowiednie mikrocykle. Odnajdę się też w nowej sytuacji, która w moim życiu się wydarzy (Błachowicz i jego narzeczona spodziewają się dziecka - red.) i będę mógł się przygotować ze spokojną głową. Chyba, bo żyjemy w czasach, kiedy nic nie jest pewne.

Jakie jest stanowisko UFC? Czy naciskają, żeby doprowadzić do walki wcześniej?

Nie, nie ma żadnych nacisków. Jak się domyślam, organizacja aktualnie analizuje sytuację.

A ty czego chcesz najbardziej?

Powtórzę coś, co staje się nudne. Najbardziej chciałbym zawalczyć z Jonem Jonesem, ale to jest najmniej realny scenariusz.

Czy nie masz wrażenia, że UFC chce mocno promować Adesanyę? Podobnie promowany był Conor McGregor. Wydaje mi się, że marketingowo to on może się wydawać ważniejszy. Ty możesz jednak te plany pokrzyżować.

Nie myślałem o tym w ten sposób i nie wydaje mi się, że tak jest. A jeśli tak jest, no to mają problem, bo po raz kolejny im pokrzyżuję plany. Jeżeli do tej walki dojdzie, Israel nie będzie dzierżył dwóch mistrzowskich pasów.

Na pewnym poziomie w MMA decydują detale. Moim zdaniem często są to kilogramy, bo zawodnicy na tym poziomie są świetnie wyszkoleni.

Nie zgodzę się z tobą do końca. Na pewnym poziomie kilogramy mogą być jednym z wielu czynników decydujących, ale to, że ktoś jest cięższy, nie oznacza, że jest lepszy. Dla mnie jest istotne, czy mój rywal waży podczas walki 105 czy 94 kilogramy. Ja chcę ważyć pomiędzy 99 a 100, bo wtedy czuje się najlepiej. A rywal może sobie ważyć, ile chce.

Na naszym podwórku odbyła się podobna walka. Mamed Chalidow mierzył się z Tomkiem Narkunem. Mamedowi to starcie odradzano i mówiono, że Narkun jest zwyczajnie za duży.

Zawodnik zawodnikowi nie jest równy. Spójrz na Daniela Cormiera: był mistrzem dywizji półciężkiej i ciężkiej. Conor McGregor też był mistrzem dwóch kategorii wagowych. Wielu zawodników przechodzi z kategorii niższej do wyższej i na odwrót. To, że Mamed nie wygrał z Narkunem, jest jego problemem. Jest mnóstwo rzeczy, które mają wpływ na wynik walki w takich przypadkach. Kilogramy są tylko jednym z czynników. Ale czy najważniejszym? Tego nie wiem. Jest jeszcze taktyka, wyczytanie przeciwnika, predyspozycja dnia, to jak się przygotowałeś.

Israel Adesanya jest wybitnym kickbokserem i kapitalnym zawodnikiem MMA. Czy wierzysz, że byłby w stanie wyjść spod ciebie, gdyby walka przeniosła się do parteru?

Na początku pojedynku na pewno mógłby wstać. Trudniej byłoby, gdyby walka potrwała dłużej. Pamiętajmy jednak, że każdego zawodnika do tego parteru trzeba sprowadzić. Byłoby mu trudno, ale w klubie też sparuję z zawodnikami lżejszymi od siebie i oni są w stanie wstać spode mnie. Na pewno byłoby mi łatwiej utrzymać go w parterze, niż jemu z tej pozycji uciec.

Wszyscy jesteśmy podekscytowani tym potencjalnym starciem, chociaż przyszłość jest niepewna. Śledzisz konferencje premiera, na których ogłaszane są kolejne restrykcje?

Nie potrafię oglądać i słuchać polityki. Dlatego zawsze sprawdzam w sieci te najważniejsze wiadomości. Na żywo tego nie śledzę, bo polityków nie da się słuchać. Mówię ogólnie o wszystkich politykach. Nie tylko w Polsce, ale również na świecie.

Nie boisz się tego, co stanie się jutro?

Jutro?! Boję się tego, co stanie się za pół roku i tego, co dla nas przygotowali. Uważam, że najgorsze dopiero przed nami. Mam nadzieję, że się mylę. Zawsze jestem optymistą, ale w tym przypadku realnie patrzę na wydarzenia na świecie i boję się, że najgorsze dopiero nadejdzie. Zastanawiam się, czy będziemy mieć co jeść, czy nie będziemy musieli walczyć o chleb.

Za chwilę ważny moment w twoim życiu - narodziny dziecka. To nie jest łatwy czas dla par spodziewających się dziecka. Schody zaczynają się już w szpitalu.

To jest przykre i tego boję się najbardziej. Wiem, że ja bym sobie poradził. Z narzeczoną też bym sobie poradził, ale za chwilę nie będziemy sami na świecie i tego najbardziej się boję. Jak sobie poradzimy, jeśli to wszystko dookoła runie? Oby tak się nie stało. Będziemy musieli dostosować się do rzeczywistości, jaką nam stworzą miłościwie panujący.

ZOBACZ TAKŻE:
Gamrot doceniony przez UFC
Kowalewicz wraca, poznał rywala na ACA

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×