Artur "Waluś" Walczak był w stanie krytycznym od momentu, gdy został znokautowany podczas gali PunchDown 5, która 22 października odbyła się we Wrocławiu.
Walczak w półfinale zawodów otrzymał potężny cios od późniejszego zwycięzcy Dawida "Zalesia" Zalewskiego. Po nokaucie szybko zajęli się nim medycy, a potem przewieziony został do szpitala. Tam lekarze musieli usunąć mu krwiaka z mózgu.
Od początku było wiadomo, że ze stanem "Walusia" jest ciężko. Zawodnik przez miesiąc przebywał w śpiączce aż do piątku 26 listopada. Niestety nie udało się go uratować. W tym dniu zmarł mając 46 lata.
- Niestety to prawda - przekazał nam organizator gali Jakub Henke.
Informację o śmierci swojego przyjaciela jako pierwszy w mediach społecznościowych zamieścił też jego przyjaciel Piotr "Bonus BGC" Witczak. "Spoczywaj w pokoju Przyjacielu. Do końca wszyscy wierzyliśmy. Mam nadzieję, że tam będzie Ci lepiej niż tu... Świat się kończy. Będzie mi Cię brakowało Artur" - napisał pod wspólnym zdjęciem.
Artur Walczak pochodził z Gniezna. Sportową karierę rozpoczynał od zawodów strongman - jego największym sukcesem było wicemistrzostwo Polski w parach z 2015 roku.
Potem postawił na sporty walki. Stoczył trzy pojedynki w formule MMA - po raz ostatni w oktagonie można było go zobaczyć podczas gali Fame MMA 2, która odbyła się w 2018 roku. Wtedy pokonał przez nokaut Piotra Czapiewskiego.
W ostatnim czasie przeniósł się z kolei do organizacji PunchDown. Na czym polega rywalizacja w tych zawodach? Zawodnicy stają naprzeciwko siebie i uderzają się otwartą dłonią po twarzach. Kontrowersyjne i niosące ze sobą duże ryzyko utraty zdrowia zawody wzbudzają duże zainteresowanie.
Niestety Artur "Waluś" Walczak poniósł największą cenę.