Kiedy pierwszy raz zaczęli strzelać, Katia była na treningu. Po szybkiej ewakuacji już nigdy nie wróciła do tej sali. Latem 2014 roku zaczął się jej pierwszy koszmar. Rosjanie wkroczyli do Doniecka.
- Do miasta wjeżdżały duże samochody. To miała być pomoc humanitarna. Tak naprawdę Rosjanie przywozili do miasta ciężki sprzęt wojskowy - wspomina Katia.
W okupowanym Doniecku dni były ciche. Niewiele się działo. Wszyscy najbardziej bali się nocy. Każda była koszmarem. Wtedy ostrzeliwali miasto. - Przez trzy miesiące lata chowaliśmy się w piwnicy. Ja, mama, tata i dwóch braci - mówi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szokująca scena! Zdzielił rywala łokciem w twarz
To miał być ten rok
Jekatierina Szakalowa miała wtedy 16 lat. Była dobrze zapowiadającą się zapaśniczką. Talent odziedziczyła po ojcu, który walczył jeszcze w czasach ZSRR, ale rodzice planowali jej inną przyszłość i zapisali do szkoły muzycznej.
Katia chciała jednak sprawdzić się w tym, co robił ojciec. - Zawsze udawało mi się odłożyć część kieszonkowego na treningi zapasów. Na pierwszy poszłam, gdy miałam 13 lat. Szybko dostałam się do szkoły sportowej z internatem w Charkowie.
Tam znalazła schronienie przed wojną. Po wakacjach wróciła do Charkowa, potem dostała się do szkoły policyjnej, gdzie poznała przyszłego męża.
- Przez pierwsze pół roku nadal się bałam. Z każdym kolejnym miesiącem przychodził spokój. Choć rodzinę zamknięto w zależnej od Rosji republice, wierzyłam, że ten strach i ostrzały już nie wrócą.
W Charkowie Jekatierina trenowała zapasy, grappling i pankration (połączenie zapasów i boksu). Siedem razy została mistrzynią świata. W końcu trener zaproponował treningi mieszanych sztuk walki.
Rodzice oglądali sukcesy z daleka. Ostatni raz widzieli się z Katią sześć lat temu.
- Trudno było im zostawić dom i pracę. Mają już swoje lata. Nie chcieli szukać nowego miejsca. Wierzyliśmy, że to się prędko skończy. Młodszy brat, tak jak ja, trenował zapasy. Chciałam ściągnąć go do siebie, by spokojnie się w tym rozwijał. Nie mogliśmy, bo nie ma paszportu. Boję się o nich, bo Rosja werbuje tam dorosłych mężczyzn do walki w Ukrainie.
Córka miała odwiedzić rodziców w tym roku.
Został mąż i "Syneczek"
Czwartek, 24 lutego, Katia zaczęła o szóstej rano.
Obudziło ją przeraźliwe walenie w drzwi ich mieszkania.
Trener dobijał się do nich tak głośno, że zbudził nie tylko ją i męża. Ten hałas słyszeli wszyscy sąsiedzi.
- Pytał, dlaczego śpimy, kiedy Rosjanie zrzucają bomby - wspomina. Naprędce musiała podjąć decyzję. W drzwiach stał trener, nalegał na ucieczkę. W aucie na dole czekała już jego żona z dzieckiem.
W wynajmowanym mieszkaniu został mąż-policjant z ich buldogiem francuskim. To były ich wymarzone cztery kąty. Po miesiącach spędzonych w mieszkaniu z dwoma znajomymi w końcu byli na swoim. Chwilę po szóstej Katia zostawiła w nim męża i "Syneczka". Tak mówią na swojego psa.
- Do ostatnich godzin nie spodziewaliśmy się, że Rosja nas zaatakuje. Trener zareagował spontanicznie. Żyjemy z nim jak z rodziną - mówi
Przez wojnę Katia zostawiła drugi dom.
Czołgi na trasie
Kierunek: granica z Rumunią. Z Charkowa dotarli do niej w dobę. - To była straszna podróż - mówi ciężko.
- Na wylotówce z Charkowa ogromny korek. Z miasta wyjeżdżali cywile. Droga do miasta była pusta. Pojawiały się na niej tylko ukraińskie czołgi. Zza szyb widzieliśmy przestraszonych ludzi.
- Największy chaos - opowiada - był na stacjach paliw. Kolejki były ogromne. A w kasie przyjmowali tylko gotówkę. Nie można było już płacić kartą. Dobrze, że mieliśmy pełne portfele i zatankowane auto. Tylko raz musieliśmy uzupełnić bak.
Zatrzymali się na granicy i liczyli, że za chwilę będą mogli wrócić do Charkowa. Zamiast spokoju pierwszy alarm bombowy i noc w piwnicy. Dla Katii pierwsza od sześciu lat.
Decyzja: wyjeżdżamy z Ukrainy.
- W Rumunii było dużo wolontariuszy. Każdy chciał pomóc na granicy. Inaczej było na Węgrzech. Nie mogliśmy dostać noclegu w dwóch hotelach. Chcieliśmy normalnie zapłacić i usłyszeliśmy, że i tak mają już za dużo Ukraińców. Ale na parkingach nie było ani jednego samochodu z ukraińską rejestracją.
Od razu skierowali się do Polski. Zaraz po wybuchu wojny Katię do naszego kraju zaprosił Łukasz Postrzygacz z federacji FEN. Znają ją bardzo dobrze - trzy walki wystarczyły, żeby zdobyć mistrzowski pas i sympatię kibiców.
W pięć dni dojechała do Siedlec i zamieszkała u matki Łukasza. Do nowego domu weszła z małą torbą. W środku bielizna, dresy, koszula i niebieskie jeansy. Pokazuje, że właśnie je ma na sobie i opowiada nam o bliskich, którzy zostali w Ukrainie.
- U rodziców spokojnie. Każdego dnia słyszą tylko rakiety, które lecą z Rosji na Ukrainę.
- Mąż ma dużo zajęć. Przed wojną pracował w wydziale śledczym. Jego komisariatu już nie ma. Trafiła w niego rakieta. Teraz wywożą najważniejsze dokumenty do bezpiecznych miejsc. Rozmawiają też z Rosjanami wziętymi w niewolę. I pilnują, żeby ludzie nie okradali opuszczonych mieszkań i sklepów.
Cały czas słychać tam syreny.
Zawsze zadzierali nosa
Katia jest już bezpieczna. W nowym domu ma swój pokój i wsparcie matki Łukasza.
Zawodniczce pomaga też Halina. Podczas gal w Polsce jest jej tłumaczką. Mieszka tu od pięciu lat. Była w ogromnym szoku, gdy pierwszy raz usłyszała, że spotka zawodniczkę MMA.
- Poprosili mnie o pomoc wojowniczce, mistrzyni świata. Przyjechałam i zobaczyłam ciepłą, pogodną dziewczynę. Nie mogłam uwierzyć, że w oktagonie wyprawia takie rzeczy - wciąż dziwi się Halina.
Katia trzy razy w tygodniu trenuje w Warszawskim Centrum Atletyki. Do stolicy dojeżdża pociągiem. Pracuje z nowymi trenerami. Poprzedni został w Ukrainie i pomaga w ewakuacji cywilów.
W zawodowej karierze Szakalowa stoczyła osiem walk - siedem wygrała, jedną przegrała. Ostatni raz wystąpiła na gali FEN 38 w styczniu. Pokonała Rosjankę, Julię Kutsenko.
- Cieszę się, że nie przegrałam z żadną zawodniczką z Rosji. Jednak Kutsenko to jedyna rywalka, do której straciłam szacunek. Przed walką udawała przyjaciółkę, oszukiwała. Tuż przed pierwszą rundą wyciągnęłam do niej rękę. Wtedy wybiła mi kciuk. Wygrałam, a ona powiedziała, że miałam szczęście.
- Przyjaźniłam się z rosyjskimi sportowcami. Wprawdzie zawsze zadzierali nosa, ale szanowaliśmy się. Po wybuchu wojny wszystko się zmieniło. Na Instagramie i Facebooku pokazuję prawdę o wojnie - dramat mieszkańców i zniszczone miasta. Piszą do mnie, że kłamię, że jestem opłacona. Próbowałam z nimi rozmawiać. Nie rozumieli mnie, atakowali dalej - mówi.
- To dobrze, że Rosjanie są wykluczani ze sportu. Każdy mówi, że to tylko Putin jest winny za wojnę. Ale to ludzie go wybrali i wspierają do tej pory. Dzięki Rosjanom Putin ma władzę - podkreśla 24-letnia zawodniczka.
W nowym domu przygotowuje się do kolejnej walki. Stoczy ją w czerwcu na gali FEN 40. Rano trenuje w Warszawie, wieczorem w Siedlcach.
- Fizycznie czuję się bardzo dobrze - mówi, choć widać, że po ostatnim treningu został jej duży siniak przy łokciu. Uśmiecha się, gdy z Haliną zwracamy na niego uwagę. Zaraża pogodą ducha, mimo że jest daleko od najbliższych. Trudno uwierzyć, że w oktagonie potrafi z niespotykaną łatwością sprowadzać rywalki do parteru i tak zaciekle walczyć.
Katia chce prowadzić w Polsce normalne życie - uczy się polskiego i planuje zacząć pracę jako trenerka. Najpierw dorosłych, bo im łatwiej pokazać wiele ruchów nawet bez wystarczająco dobrej znajomości polskiego.
- Trudniej poradzić sobie psychicznie. Myślę cały czas o tym, co dzieje się w Ukrainie. Zdarza się, że płaczę nawet na rozgrzewce. Trudno się skupić - przyznaje.
I dodaje: - My się nie poddamy. Będziemy walczyć.
Reprezentant Czech pod wrażeniem Polaków. "Dajecie wielki przykład"