Mistrzyni drugi raz ucieka od wojny. "Przez trzy miesiące chowaliśmy się w piwnicy"
- Podczas pierwszej wojny opuściłam rodziców i dwóch braci. Gdy wybuchła druga, w Charkowie został mój mąż - opowiada nam Jekatierina Szakalowa, mistrzyni polskiej federacji FEN.
- Do miasta wjeżdżały duże samochody. To miała być pomoc humanitarna. Tak naprawdę Rosjanie przywozili do miasta ciężki sprzęt wojskowy - wspomina Katia.
W okupowanym Doniecku dni były ciche. Niewiele się działo. Wszyscy najbardziej bali się nocy. Każda była koszmarem. Wtedy ostrzeliwali miasto. - Przez trzy miesiące lata chowaliśmy się w piwnicy. Ja, mama, tata i dwóch braci - mówi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szokująca scena! Zdzielił rywala łokciem w twarzTo miał być ten rok
Jekatierina Szakalowa miała wtedy 16 lat. Była dobrze zapowiadającą się zapaśniczką. Talent odziedziczyła po ojcu, który walczył jeszcze w czasach ZSRR, ale rodzice planowali jej inną przyszłość i zapisali do szkoły muzycznej.
Katia chciała jednak sprawdzić się w tym, co robił ojciec. - Zawsze udawało mi się odłożyć część kieszonkowego na treningi zapasów. Na pierwszy poszłam, gdy miałam 13 lat. Szybko dostałam się do szkoły sportowej z internatem w Charkowie.
Tam znalazła schronienie przed wojną. Po wakacjach wróciła do Charkowa, potem dostała się do szkoły policyjnej, gdzie poznała przyszłego męża.
- Przez pierwsze pół roku nadal się bałam. Z każdym kolejnym miesiącem przychodził spokój. Choć rodzinę zamknięto w zależnej od Rosji republice, wierzyłam, że ten strach i ostrzały już nie wrócą.
W Charkowie Jekatierina trenowała zapasy, grappling i pankration (połączenie zapasów i boksu). Siedem razy została mistrzynią świata. W końcu trener zaproponował treningi mieszanych sztuk walki.
Rodzice oglądali sukcesy z daleka. Ostatni raz widzieli się z Katią sześć lat temu.
- Trudno było im zostawić dom i pracę. Mają już swoje lata. Nie chcieli szukać nowego miejsca. Wierzyliśmy, że to się prędko skończy. Młodszy brat, tak jak ja, trenował zapasy. Chciałam ściągnąć go do siebie, by spokojnie się w tym rozwijał. Nie mogliśmy, bo nie ma paszportu. Boję się o nich, bo Rosja werbuje tam dorosłych mężczyzn do walki w Ukrainie.
Czwartek, 24 lutego, Katia zaczęła o szóstej rano.
Obudziło ją przeraźliwe walenie w drzwi ich mieszkania.
Trener dobijał się do nich tak głośno, że zbudził nie tylko ją i męża. Ten hałas słyszeli wszyscy sąsiedzi.
- Pytał, dlaczego śpimy, kiedy Rosjanie zrzucają bomby - wspomina. Naprędce musiała podjąć decyzję. W drzwiach stał trener, nalegał na ucieczkę. W aucie na dole czekała już jego żona z dzieckiem.
W wynajmowanym mieszkaniu został mąż-policjant z ich buldogiem francuskim. To były ich wymarzone cztery kąty. Po miesiącach spędzonych w mieszkaniu z dwoma znajomymi w końcu byli na swoim. Chwilę po szóstej Katia zostawiła w nim męża i "Syneczka". Tak mówią na swojego psa.
- Do ostatnich godzin nie spodziewaliśmy się, że Rosja nas zaatakuje. Trener zareagował spontanicznie. Żyjemy z nim jak z rodziną - mówi
Przez wojnę Katia zostawiła drugi dom.
Czołgi na trasie
Kierunek: granica z Rumunią. Z Charkowa dotarli do niej w dobę. - To była straszna podróż - mówi ciężko.
- Na wylotówce z Charkowa ogromny korek. Z miasta wyjeżdżali cywile. Droga do miasta była pusta. Pojawiały się na niej tylko ukraińskie czołgi. Zza szyb widzieliśmy przestraszonych ludzi.
- Największy chaos - opowiada - był na stacjach paliw. Kolejki były ogromne. A w kasie przyjmowali tylko gotówkę. Nie można było już płacić kartą. Dobrze, że mieliśmy pełne portfele i zatankowane auto. Tylko raz musieliśmy uzupełnić bak.
Zatrzymali się na granicy i liczyli, że za chwilę będą mogli wrócić do Charkowa. Zamiast spokoju pierwszy alarm bombowy i noc w piwnicy. Dla Katii pierwsza od sześciu lat.
Decyzja: wyjeżdżamy z Ukrainy.
- W Rumunii było dużo wolontariuszy. Każdy chciał pomóc na granicy. Inaczej było na Węgrzech. Nie mogliśmy dostać noclegu w dwóch hotelach. Chcieliśmy normalnie zapłacić i usłyszeliśmy, że i tak mają już za dużo Ukraińców. Ale na parkingach nie było ani jednego samochodu z ukraińską rejestracją.
Od razu skierowali się do Polski. Zaraz po wybuchu wojny Katię do naszego kraju zaprosił Łukasz Postrzygacz z federacji FEN. Znają ją bardzo dobrze - trzy walki wystarczyły, żeby zdobyć mistrzowski pas i sympatię kibiców.
- U rodziców spokojnie. Każdego dnia słyszą tylko rakiety, które lecą z Rosji na Ukrainę.
- Mąż ma dużo zajęć. Przed wojną pracował w wydziale śledczym. Jego komisariatu już nie ma. Trafiła w niego rakieta. Teraz wywożą najważniejsze dokumenty do bezpiecznych miejsc. Rozmawiają też z Rosjanami wziętymi w niewolę. I pilnują, żeby ludzie nie okradali opuszczonych mieszkań i sklepów.
Cały czas słychać tam syreny.
Zawsze zadzierali nosa
Katia jest już bezpieczna. W nowym domu ma swój pokój i wsparcie matki Łukasza.
Zawodniczce pomaga też Halina. Podczas gal w Polsce jest jej tłumaczką. Mieszka tu od pięciu lat. Była w ogromnym szoku, gdy pierwszy raz usłyszała, że spotka zawodniczkę MMA.
- Poprosili mnie o pomoc wojowniczce, mistrzyni świata. Przyjechałam i zobaczyłam ciepłą, pogodną dziewczynę. Nie mogłam uwierzyć, że w oktagonie wyprawia takie rzeczy - wciąż dziwi się Halina.
Katia trzy razy w tygodniu trenuje w Warszawskim Centrum Atletyki. Do stolicy dojeżdża pociągiem. Pracuje z nowymi trenerami. Poprzedni został w Ukrainie i pomaga w ewakuacji cywilów.
W zawodowej karierze Szakalowa stoczyła osiem walk - siedem wygrała, jedną przegrała. Ostatni raz wystąpiła na gali FEN 38 w styczniu. Pokonała Rosjankę, Julię Kutsenko.
- Cieszę się, że nie przegrałam z żadną zawodniczką z Rosji. Jednak Kutsenko to jedyna rywalka, do której straciłam szacunek. Przed walką udawała przyjaciółkę, oszukiwała. Tuż przed pierwszą rundą wyciągnęłam do niej rękę. Wtedy wybiła mi kciuk. Wygrałam, a ona powiedziała, że miałam szczęście.
- Przyjaźniłam się z rosyjskimi sportowcami. Wprawdzie zawsze zadzierali nosa, ale szanowaliśmy się. Po wybuchu wojny wszystko się zmieniło. Na Instagramie i Facebooku pokazuję prawdę o wojnie - dramat mieszkańców i zniszczone miasta. Piszą do mnie, że kłamię, że jestem opłacona. Próbowałam z nimi rozmawiać. Nie rozumieli mnie, atakowali dalej - mówi.
- To dobrze, że Rosjanie są wykluczani ze sportu. Każdy mówi, że to tylko Putin jest winny za wojnę. Ale to ludzie go wybrali i wspierają do tej pory. Dzięki Rosjanom Putin ma władzę - podkreśla 24-letnia zawodniczka.
W nowym domu przygotowuje się do kolejnej walki. Stoczy ją w czerwcu na gali FEN 40. Rano trenuje w Warszawie, wieczorem w Siedlcach.
- Fizycznie czuję się bardzo dobrze - mówi, choć widać, że po ostatnim treningu został jej duży siniak przy łokciu. Uśmiecha się, gdy z Haliną zwracamy na niego uwagę. Zaraża pogodą ducha, mimo że jest daleko od najbliższych. Trudno uwierzyć, że w oktagonie potrafi z niespotykaną łatwością sprowadzać rywalki do parteru i tak zaciekle walczyć.
Katia chce prowadzić w Polsce normalne życie - uczy się polskiego i planuje zacząć pracę jako trenerka. Najpierw dorosłych, bo im łatwiej pokazać wiele ruchów nawet bez wystarczająco dobrej znajomości polskiego.
- Trudniej poradzić sobie psychicznie. Myślę cały czas o tym, co dzieje się w Ukrainie. Zdarza się, że płaczę nawet na rozgrzewce. Trudno się skupić - przyznaje.
I dodaje: - My się nie poddamy. Będziemy walczyć.
Reprezentant Czech pod wrażeniem Polaków. "Dajecie wielki przykład"