Newspix / Paweł Bejnarowicz / Piotr Kuberski

Czemu tak nas skrzywdziłeś, tato?

Newspix / Paweł Bejnarowicz / Piotr Kuberski

- Minęło 30 lat, a pamiętam wszystko, jakby to było dziś. I mimo że taty już nie ma, nadal mam do niego żal. Pytam go w myślach: "Czemu mi to robiłeś? Przecież byłem tylko dzieckiem" - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty zawodnik MMA, Piotr Kuberski.

Już 9 sierpnia Kuberski, tymczasowy mistrz wagi średniej, zmierzy się z Radosławem Paczuskim na gali XTB KSW 109 w Warszawie. Po pokonaniu Bartosza Leśki, Michała Materli i Damiana Janikowskiego "Qbear" pozostaje w organizacji KSW niepokonany.  Na łamach WP SportoweFakty pierwszy raz opowiada o ogromnej traumie, z którą wciąż walczy.

- Tata nas katował. Bił pięścią, pasem, kablem. Nie zapomnę, jak na moich oczach zaczął szarpać mamę za włosy. Bałem się, że nas zabije. To, co się działo w domu, zżera mnie do dziś - wyznaje Kuberski. 
 
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Zacznę od cytatu: "Żona nauczyła mnie być dobrym człowiekiem". Wcześniej był pan złym? 

Piotr Kuberski, zawodnik MMA: Bliscy mówią, że mam dobre serce. Ale opowiem panu scenę z młodości. Jako 19-latek byłem uzależniony od gier komputerowych. Pewnego dnia młodszy brat, wówczas 10-letni, usiadł przed monitorem, a akurat chciałem zagrać. Powiedziałem, żeby mnie puścił, a gdy nie zareagował, uderzyłem go w twarz. Pokornie odszedł od biurka, połykając łzy. Nie miałem wtedy pojęcia, jak bardzo go krzywdzę.

Taki właśnie byłem. Czułem się lepszy, silniejszy, większy. Nie miałem w sobie grama pokory. Nie znałem słowa "przepraszam". Liczył się tylko argument siły. Gdy ktoś mi podpadł, potrafiłem obrzucić go najgorszymi wyzwiskami i miałem gdzieś, co czuje. Typowy samiec alfa. Przesiąknąłem tym, co działo się w domu.

Opowie pan? 

Najpierw wychowywałem się w Kowanówku, później we wsi Nowołoskoniec niedaleko Obornik Wielkopolskich. Jedna droga, kilkanaście gospodarstw, to wszystko. Dwustu, może trzystu mieszkańców. Mam trzech braci i jedną siostrę. Mama zajmowała się dziećmi. Ojciec zachorował na nowotwór węzłów chłonnych, nie był w stanie pracować na etat. Dorabiał, robiąc blacharkę do maluchów i dużych fiatów. Żyliśmy w dużej biedzie, nasz miesięczny budżet wynosił 400, może 500 zł. Ale nie to było najgorsze. Tata regularnie stosował przemoc. Znęcał się nad nami fizycznie i psychicznie.  Mnie i mamę po prostu katował. Bił też jednego z braci. Minęło 30 lat, a ciągle widzę te obrazy, jakby to było wczoraj.

Jakie to obrazy?   

Pamiętam, jak miałem 14 czy 15 lat. Chciałem zarobić na tenisówki. Poszedłem na budowę do pewnego gościa, a nie wiedziałem, że jest z ojcem skonfliktowany. Gdy wróciłem do domu, tata mnie pobił. Byłem wściekły, bo przecież poszedłem na tę budowę, żeby odciążyć rodziców. Jako dziecko nie czułem, że zrobiłem coś złego. A takich historii było dużo więcej. Byłem czarną owcą, mnie ojciec "upodobał" sobie szczególnie. Może dlatego, że - dla porównania - jeden z braci to skóra zdarta z taty, a ja byłem do ojca zupełnie niepodobny. Chadzałem własnymi ścieżkami, w domu wręcz przemykałem jak kot. Jeśli bracia dostawali pasem trzy razy, to ja pięć. Pytałem, czemu mnie bije więcej, więc dostawałem dodatkowo cztery ciosy za dyskusję.

Sporo ma pan takich wspomnień w głowie?  

Sporo. Inna sytuacja: miałem dziesięć, może dwanaście lat. Tata kazał mi się wykąpać, ale po jego poleceniu nie ruszyłem od razu do łazienki. Podszedł i rzucił mną z całej siły przez przedpokój jak workiem ziemniaków. Tak to u nas wyglądało. Nieraz bez większego powodu nagle dostawałem pięścią w zęby. Bił pasem, kablem, wszystkim, co było pod ręką. Pewnego dnia martwił się, że ktoś zobaczy moje pręgi na plecach. Ja miałem to gdzieś. Gdy to robił, zaciskałem zęby i tłumiłem szloch. Nie chciałem dać mu tej satysfakcji, by widział, jak cierpię. Poza tym jakoś znosiłem ból fizyczny. Najtrudniejsze było to, co działo się w mojej głowie.

Próbował się pan jakoś bronić? 

Nigdy na ojca ręki nie podniosłem. Kiedy sugerowałem nieśmiało, że może trzeba coś zrobić inaczej i że może się myli, rzucał w odpowiedzi: "Jak pies siedzi w budzie, to nie szczeka". Bił mnie w zależności od humoru. Poza tym miał problemy z alkoholem. Jak ruszał z piciem, był nie do zatrzymania.

Kiedy to się skończyło? 

Ojciec zachorował na nowotwór węzłów chłonnych. Wyleczył się, ale później choroba wróciła. W 2008 r. go pochowaliśmy. Pewnego dnia, gdy chorował już kilka lat, zdobyłem się na szczere wyznanie. Wiedziałem, że jest zbyt słaby, żeby mnie pobić. Nie mógł już nawet samodzielnie usiąść. Powiedziałem, że mam do niego ogromny żal i że nienawidzę go za to, co nam robił. Kilka dni później doszło między nami do kolejnej ważnej rozmowy. Położyłem dłoń na jego dłoni i przeprosiłem za swoje słowa. Widziałem, że odchodzi. On też mnie wtedy przeprosił. Kilkanaście godzin później zmarł.

Wybaczył mu pan? 

Mimo że taty już nie ma, nadal mam do niego żal. Pytam go w myślach: "Czemu nigdy nie wziąłeś mnie na kolana? Nie zapytałeś, jak się czuję? Nie zabrałeś na rower? Nie poklepałeś po plecach? Czemu mnie biłeś, tato? Przecież byłem tylko dzieckiem". Nigdy nie usłyszałem od niego: "Dobrze ci poszło, synu".

Piotr Kuberski po raz pierwszy opowiada o traumie z dzieciństwa (fot. KSWMMA.com)
Piotr Kuberski po raz pierwszy opowiada o traumie z dzieciństwa (fot. KSWMMA.com)

Jak radzi pan sobie z tą traumą? 

Nieraz wydaje mi się, że to już za mną, ale innego dnia znów wracam do przeszłości i jest mi bardzo ciężko. Jeszcze tego nie przepracowałem.  Mówię o tym pierwszy raz. Traktuję naszą rozmowę jako swego rodzaju spowiedź, samooczyszczenie, bo trauma z dzieciństwa zżera mnie od środka. Nie chcę, żeby tak było.

Pamiętam pierwszą rozmowę z psychologiem sportowym. Specjalistka powiedziała, że najpierw musimy uporządkować moje życie prywatne. Zapytała, jak często słyszałem jako dziecko słowa: "kocham cię".

- Mama mówiła mi to co trzy minuty. 
- A tata? 
- Nie przypominam sobie takiej sytuacji.

Od razu poleciały mi łzy. Nie chcę, by ktoś pomyślał, że teraz się żalę. Może swoją opowieścią pomogę tym, którzy są w podobnej sytuacji. Trudne doświadczenia w pewnym sensie mnie stworzyły. Ostatnio pierwszy raz porozmawiałem szczerze o ojcu z mamą. Zwlekałem z tą rozmową 35 lat. To było otworzenie puszki Pandory. Dopiero dziś jestem świadomy, jak bardzo tata nas skrzywdził.

Opowie mi pan o mamie? 

Najukochańszy człowiek na świecie. Gdybym uległ wypadkowi i potrzebował nowego serca, wykroiłaby sobie swoje (chwila ciszy, Kuberski wyciera oczy).

Ona też jest obecna w moich najgorszych wspomnieniach z dzieciństwa. Miałem cztery, może pięć lat, ale w pamięci zachowały się migawki. Jak zwykle dostałem od ojca i mama chciała mnie obronić. Wtedy tata zaczął ją szarpać za włosy. Pobił ją na moich oczach. Katował ją, a ja nie mogłem nic zrobić. Bałem się, że dojdzie do najgorszego. Że po prostu nas zabije. Raz po ciosie ojca mama upadła i uderzyła głową o kaloryfer. Gdyby miała mniej szczęścia, mogło jej już nie być.

Wiele razy stawała za mną murem. Jak ojciec krzyczał, że "Piotrek dostanie wpier**l", pytała: "Za co?!". Wtedy wyżywał się na niej. Mimo że wspierała mnie jak mogła, nie byłem dobrym synem. Nieraz zachowywałem się wobec niej jak cham i prostak. Nie słuchałem, pyskowałem. Jak o coś prosiła, olewałem to, żeby zrobić jej na złość. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kocham. I ile jej zawdzięczam.

Pamięta pan jakąś pozytywną scenę z dzieciństwa? 

Mama, drobna kobieta w fartuszku, idzie rano do kurnika, a potem zrywa szczypiorek i cebulkę, żeby zrobić nam jajecznicę. Skubie pióra, przygotowując rosół. Kiedy oblewa je wrzątkiem, wychodzą szybciej. Kolejna scena: uśmiechnięta mama podaje zupę do stołu. Gdy miałem 10 lat, bracia byli jeszcze w pieluchach, więc kolejny obraz to mama trzymająca jednego z nich na rękach.

Zawsze otwarta, rozmowna. Po śmierci taty musiała wychować dzieci samotnie, ledwo wiązała koniec z końcem. A mimo to, kiedy ktoś nas odwiedzał, stół uginał się od potraw. Kurczak, indyk, jedna sałatka, druga. Stawała na rzęsach, żebyśmy nie odczuli biedy. Jest przy mnie od zawsze. Jeździ na każdą walkę.

Piotr Kuberski ze swoją mamą (fot. archiwum prywatne)
Piotr Kuberski ze swoją mamą (fot. archiwum prywatne)

W takiej wsi jak Nowołoskaniec można w ogóle marzyć o karierze MMA? 

Jako dziecko nie myślałem, że będę zawodowo walczył. I że poznają mnie tysiące ludzi. Włóczyłem się po wsi, wspinałem na największe drzewa, pływałem w rzece, kradłem jabłka z sadu. Bawiliśmy się z przyjacielem w kajakarzy na kawałku styropianu. Cud, że się wtedy nie potopiliśmy. Marzenia o MMA pojawiły się później.

Mogły się nie spełnić, bo przez kontuzję wypadł pan na kilka lat. 

Po zdobyciu mistrzostwa Polski w amatorskim MMA, trenując krótko, wiedziałem, że mogę osiągnąć sukces. Wówczas marzyłem już, żeby żyć z walk i zobaczyć trochę świata. Za pierwszą zawodową walkę dostałem 800 zł. Później doznałem ciężkiej kontuzji kolana. Źle wykonano zabieg, przeszedłem jeszcze wiele operacji i koniec końców nie walczyłem przez sześć lat. Stałem na bramkach, żeby jakoś się utrzymać. Wszyscy mówili: "Z MMA nic już nie będzie, weź się za normalną robotę". Choć było ciężko, nie chciałem rezygnować. W końcu wróciłem.

Po pierwszej przegranej walce, w 2017 czy 2018 r., płakałem w pokoju cztery dni. Narzucałem na siebie ogromną presję, że muszę być najlepszy. Wierzyłem, że jestem, dlatego tak bardzo przeżyłem niepowodzenie. W tamtym momencie nauczyłem się pokory. Zrozumiałem, że inni są silniejsi i że przede mną jeszcze sporo pracy. To był czas, kiedy poznałem moją przyszłą żonę. To ona najbardziej zaczęła mnie zmieniać.

Gdzie się poznaliście? 

Na dyskotece. Niedługo później przechodziłem zabieg artroskopii kolana i zaraziłem się gronkowcem. Zamiast kilku dni, spędziłem w szpitalu trzy tygodnie, jadąc na antybiotykach. Kroplówki, 40 stopni gorączki, noga jak balon. Weronika odwiedzała mnie każdego dnia. Przynosiła mi kozi ser ze słonecznikiem. Za dzieciaka mieliśmy w gospodarstwie kozy, ale nie wyrabialiśmy sera. Nie znałem tego smaku. Pomyślałem: "Jezu, ale dobre!". Zaraz potem: "Dopiero się poznaliśmy, a dziewczyna jest u mnie codziennie, chyba jej zależy". Weronika mieszkała klatkę obok, każdego dnia jeździła do mnie przez cały Poznań. Po trzech tygodniach, gdy mieli mnie wypisać, położyła mi na łóżku klucze. "Jestem fizjoterapeutką, mieszkam sama. Jak chcesz, to się wprowadź. Pomogę ci". Jezu, jakbym pana Boga za nogi złapał!

Piotr Kuberski z żoną Weroniką (fot. KSWMMA.com)
Piotr Kuberski z żoną Weroniką (fot. KSWMMA.com)

Gdy przez lata pan nie walczył, partnerka nie naciskała, żeby szedł pan do normalnej pracy? 

Jako ochroniarz na bramce zarabiałem 150 zł za nockę. Pracowałem od czwartku do niedzieli, tygodniowo miałem 400, 500 zł. No i próbowałem trenować. Aż któregoś dnia Werka mówi: "Słuchaj, Piotrek, wszystko fajnie, ale jeśli przez weekendy pracujesz, nie masz czasu na regenerację". Powiedziała, żebym postawił wszystko na marzenia. I że skoro idę drogą MMA, powinienem całkowicie skupić się na treningu, bo inaczej to nie ma sensu. Wóz albo przewóz. Do 2020 r. byłem na utrzymaniu żony. Wychodzimy ze sklepu, rachunek na 400 zł i za każdym razem to Weronika wyciąga portfel. Źle się z tym czułem - ja, samiec alfa, na utrzymaniu swojej kobiety. Nieraz się o to kłóciliśmy.

- Ty masz tylko trenować - mówiła Weronika. 
- Obiecuję, że kiedyś wszystko ci oddam.

Zapisywałem w zeszycie, ile jej zalegam. Łącznie to była kwota rzędu 30 tysięcy. Dostawałem za walkę 2 tysiące, a przygotowania kosztowały kilka. Cały czas byłem w plecy. Aż karta się odwróciła. W 2020 r. zawalczyłem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i wreszcie wyszedłem na zero.

Opowiada pan w wywiadach, że żona pana nawróciła. W jaki sposób? 

Ze względu na bardzo trudne doświadczenia obraziłem się na Pana Boga. Po kilkunastu latach za sprawą Weroniki wróciłem do kościoła. Codziennie odmawiamy przed snem "Aniele Boże", "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Mario". Gdy za pierwszym razem Weronika chwyciła mnie za rękę i zaczęła się modlić, zlałem się potem. Myślę: "Kur**,  trafiłem do jakiejś sekty!". Później poszliśmy razem do kościoła. Ludzie powtarzali słowa po księdzu, a ja czułem, że to jedna wielka katastrofa.  Że ja tam nie pasuję.

 A jednak pan został. 

Zostałem, ale nie rozumiałem swojej wiary. Aż przed ślubem po kilkunastu latach poszedłem do spowiedzi. "Proszę księdza, nie pamiętam, jak się spowiada. Chciałbym po prostu dłużej porozmawiać". Tak zrobiliśmy. Po wszystkim ojciec, dominikanin, powiedział mi: "Dobrze, że do nas wróciłeś". Nie zapomnę tego momentu do końca życia. Byłem twardym gnojem, a poczułem kluchę w gardle. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Czułem tylko, że jest mi dobrze. Jakiś kamień nagle spadł z serca. Dzisiaj wiem, że życie z Bogiem jest po prostu łatwiejsze. Lepiej jest ze świadomością, że ktoś na górze na ciebie patrzy. Gdy modlimy się z żoną i córką, nie czuję się już dziwnie.

Co znaczy dla pana bycie ojcem? 

Wiktoria ma 13 lat. Wiem, że jako tata czasem zawodzę. Nieraz nie ma mnie w domu, innym razem jestem po treningach tak zmęczony, że kładę się spać. Usłyszałem kiedyś rozmowę córki. Koleżanka zapytała, jak to jest mieć znanego tatę? Wiktoria odpowiedziała: "Super! Czasem nawet udziela wywiadów. Tyle że często go nie ma. A po treningu musi odpoczywać". Jest mi z tym źle. Sport w pewnym sensie pożera moje życie rodzinne. Staram się być zupełnie innym ojcem niż mój tata. Chodzimy z żoną na kursy, jak rozmawiać z dzieckiem. One otwierają mi oczy.

Co konkretnie się zmienia? 

Nie irytuję się już, gdy na moje jedno słowo córka ma tysiąc. Kiedyś opowiedziała mi przykrą dla niej sytuację ze szkoły, a ja rzuciłem: "Co to za problem?!". Dziś rozumiem, że z jej perspektywy to naprawdę ważne. Chcę, by Wiktoria czuła się partnerem do rozmowy, a nie dzieckiem, które ma tylko słuchać. Ciągle się tego uczę.

Trudniej być dobrym ojcem czy znokautować kogoś w klatce? 

Być dobrym ojcem. W klatce na razie tylko wygrywam. Jako rodzic regularnie łapię się na myśli, że może trzeba było zrobić coś inaczej, że chyba popełniłem błąd. Tu nie ma widzów, kamer, przeciwnika. Jesteś tylko ty i dziecko. Cieszę się, bo dostaję od córki sygnały, że robię postępy. Znajduję czas, którego kiedyś może trochę brakowało. Ostatnio usłyszałem: "Fajnie, że pojechaliśmy na wycieczkę, tato".

Z czego jest pan dziś najbardziej dumny? 

Z tego, że już nie jestem tamtym facetem, który na wszystko reaguje agresją i siłą. To była wieloletnia praca. Setki rozmów z żoną, innymi bliskimi, psychologiem.

Wrócę do historii, jak uderzyłem młodszego brata przy komputerze. Kilka lat temu jechaliśmy samochodem. Nagle rzucił: "Pamiętasz, co mi kiedyś zrobiłeś?". Przyznał, że to była dla niego wielka trauma. Znowu poczułem gulę w gardle. Położyłem mu rękę na plecach. "Nawet nie wiesz, jak mi przykro. Nie umiałem wtedy inaczej rozmawiać. Wstydzę się tego i cię przepraszam". Tamta rozmowa była dla mnie bardzo ważna. Odbudowaliśmy relacje, które przez lata były bardzo słabe. Jestem wdzięczny, że mi wybaczył. Niedawno byłem świadkiem na jego ślubie.

Mówi pan o relacjach rodzinnych, ale z dokonań sportowych też może być pan dumny. W KSW pozostaje pan niepokonany. 

Kocham być w klatce. Przez to, co przeżyłem, tam budzi się we mnie zwierzę. Uwalniam swoje demony z dzieciństwa. Tamtą niepewność, strach, rozczarowanie życiem. Proszę spojrzeć, kiedy o tym mówię, mam gęsią skórkę. Tam wreszcie jestem coś wart. Czuję na sobie spojrzenia i wiem, że inni na mnie liczą. Z Nowołoskońca, tej małej wioski, dotarłem do klatek, w których patrzy na mnie 20 tysięcy ludzi. Skandują moje nazwisko. Czuję zmęczenie, ale prę do przodu i jestem szczęśliwy. Nie dlatego, że mogę wygrać jakiś tytuł czy pas. Dlatego, że nie jestem już tym chłopcem, który boi się taty.

- Żona zmieniła mnie na lepsze - mówi Kuberski (fot. archiwum prywatne)
- Żona zmieniła mnie na lepsze - mówi Kuberski (fot. archiwum prywatne)

Gdzie jest sufit pana możliwości? 

Porażka na pewno kiedyś przyjdzie. Na razie cieszę się, że spełniam marzenia. Walczę, utrzymuję się z tego, podróżuję po świecie.

Dziś już nie żyje pan w biedzie. 

Jak pan widzi, rozmawiamy w 50-metrowym mieszkaniu w bloku. Nie potrzebuję luksusów, nie wydaję pieniędzy na prawo i lewo. Kiedyś znajomy rzucił po mojej wygranej, że teraz pewnie kupię sobie mercedesa. Zapytałem: po co? Przecież tańszym samochodem też dojadę do celu. Jeżdżę suzuki baleno z silnikiem o pojemności 1 litra. Wystarczy mi, że raz na jakiś czas polecę z rodziną na wakacje. Że jeśli chcę potrenować w USA, żeby się rozwinąć, to mnie na to stać. Na starość kupię sobie działeczkę i wybuduję dom na wsi. Gospodarstwo, piętnaście kur, pięć kóz, trzy perliczki.

Wszystko wyliczone. 

Dokładnie. Kiedy rano żona z córką będą miały ochotę na jajecznicę, pójdę do kur po jajka i zerwę cebulkę. Tak jak kiedyś matka.

Będzie na walce? 

Idzie wtedy na wesele. Ale i tak będzie mnie wspierać. Staram się wynagrodzić mamie całe zło, którego doświadczyła w życiu. Niedawno zabrałem ją na wakacje do Egiptu. Ma 61 lat i nigdy nie widziała świata. Najdalej pojechała do Kołobrzegu. Kiedy patrzyłem, jak opala się na egipskim piasku niczym królowa, czułem wielką radość. Gdy mówię o wynagradzaniu mamie przeszłości, nie chodzi mi o pieniądze i all inclusive, tylko o wspólny czas. I częste telefony.

Co jej pan powie przed najbliższą walką? 

To, co zwykle. Zapytam po prostu: co słychać, mamo?

Walkę Piotra Kuberskiego i galę KSW można obejrzeć w sobotę NA ŻYWO w CANAL+.

Komentarze (64)
avatar
Henio 55
10.08.2025
Zgłoś do moderacji
3
2
Odpowiedz
Tez dostawalem ale zawsze za cos. 
avatar
p p
10.08.2025
Zgłoś do moderacji
2
2
Odpowiedz
MMA to nie sport tylko zwykła hodlowla bandziorów na potrzeby mafii a gościu jest takim samym przemocowcem jak jego ojciec tyle że bije innych ludzi za pieniądze a nie za darmo! 
avatar
Paweł W
8.08.2025
Zgłoś do moderacji
7
1
Odpowiedz
Gdy ojcem ktoś jest za karę, a nie z wyboru...Ewentualnie z wyboru kobiety, która go dopuściła, bo jej się spodobał, ale o predyspozycjach ojcowskich nie myślała. Ciężka historia, ale z dwojga Czytaj całość
avatar
atipouno
7.08.2025
Zgłoś do moderacji
40
33
Odpowiedz
Jesteś taki sam jak ojciec, każdego dnia przez cale życie lejesz takich samych jak ty. Wychodzisz do klatki każdego dnia i myślisz tylko żeby ukatrupic przeciwnika. Pomyśl o tym co w tym samym Czytaj całość
avatar
przemek Marczewski
7.08.2025
Zgłoś do moderacji
45
5
Odpowiedz
Ludzie, ile w was jadu.. Nie zrozumiecie cierpienia drugiego człowieka, bo żyliście klepani po plecach, spędzając normalnie dzieciństwo. Ból Piotra rozumie ten, kto przeszedł przez podobne piek Czytaj całość
Zgłoś nielegalne treści