Wojciech Potocki: Czy w sobotę, w Warszawie, będzie coś co przypomni panu starty w rajdzie Dakar?
Krzysztof Hołowczyc: Czy ja wiem? Na pewno nie będzie pustyni, ani bezdroży. Jest jednak coś co może przypominać tamte imprezy. Mam na myśli liczbę widzów. Myślę, że warszawska impreza zgromadzi tłumy fanów motoryzacji. W Ameryce Południowej szacowano, że na trasie pojawiło się ponad milion kibiców. Oczywiście teraz nie będzie ich aż tylu, ale ilość atrakcji, które przygotował Orlen jest wręcz niewiarygodna i na pewno przyciągnie tysiące warszawiaków. Dla mnie to po prostu zaszczyt, że będę mógł pokazać samochody że "swojego" świata. Może nie są tak sprawne na gładkim asfalcie, ale gdyby którykolwiek z pozostałych samochodów próbował jechać po czymś, co nijak nie przypomina drogi, to wtedy byśmy zobaczyli… (śmiech). Może nie będziemy jeździć po betonowych barierkach, chociaż i to potrafimy, ale na pewno pokażemy, że nasze samochody bardzo fajne jeżdżą nie tylko po bezdrożach Ameryki czy Afryki. Wszyscy sobie wyobrażają, że samochody na Dakar są ciężkie i przypominają półciężarówki. Nie, nasze auta są sprawne i stosunkowo szybkie. Sadzę więc, że i kibice, i my będziemy mieli dużo frajdy.
Na Placu Teatralnym zademonstruje pan oficjalnie samochód, którym pojedzie w Dakarze 2011, czyli BMW X3 CC. To już sam szczyt samochodowej hierarchii nie tylko tego rajdu. Jak pan trafił do fabrycznego teamu X-raid?
- Cóż, dostałem taką propozycję (śmiech). Powiem nawet nieskromnie, nie tylko z tego jednego zespołu. Najtrudniej było połączyć te propozycje z moimi zobowiązaniami wobec Orlen Teamu, bo przecież jestem ich zawodnikiem. Z BMW udało się to puzzle jakoś poskładać. Dla mnie ważne jest, że doceniono to, co zrobiłem w rajdach terenowych do tej pory. Sadzę, że decydował Puchar Świata zdobyty dwa lata temu i przede wszystkim nasza mądra jazda na Dakarze, gdzie ani razu nie wypadliśmy z trasy. Teraz otwiera się przed nami ogromna szansa i nie możemy jej zmarnować.
Testował pan już swój nowy samochód?
- Tak, w Portugalii. Muszę przyznać, że auto robi wrażenie. Co prawda wiedziałem, że jego największą przewagą jest silnik diesla, ale już jakość zawieszenia i sprawność samochodu pozytywnie mnie zaskoczyły. To jest dopiero prawdziwa rajdówka! Oczywiście, przy masie dwóch ton, prowadzi się trochę inaczej, ale trafiając na dziury czy przejeżdżając przez trudne, szybkie zakręty, czuje się przewagę nad nissanem. Nie znaczy to, że BMW prowadzi się łatwo. Trzeba będzie wylać sporo potu i dlatego cieszę się, że przed Dakarem będziemy mogli sprawdzić się warunkach rajdowych.
Czym najbardziej różni się BMW od pana poprzedniego samochodu?
- Ma doskonałe zawieszenie, a w nissanie był to zdecydowanie najsłabszy element. Inna rzecz to moment obrotowy, który pozwala na szybsze pokonywanie trasy. Owszem nissan wchodzi na wysokie obroty, silnik ryczy, ludzie się cieszą, ale nie o to chodzi. Wyjeżdżając z zakrętu trzeba jak najszybciej być w następnym. Tu przewaga BMW jest zdecydowana. Może to wygląda cichutko, bo silnik nie wydaje aż takich silnych dźwięków, ale efekt jest fantastyczny. Ważne jest również, że jazda po nierównym terenie, po dziurach i szybkich bezdrożach nie sprawia takiego zagrożenia jak w nissanie. Kiedy ryzykujesz, że wylecisz gdzieś w powietrze, że samochód przeleci przez przód i możesz zaliczyć dachowanie, a tak było, ciągle jedziesz w niezwykłym napięciu. BMW jest bardziej neutralne, reaguje całym samochodem i to jest jego ogromna przewaga.
Wchodzi pan do nowego zespołu i musi sobie w nim wywalczyć pozycję. Ile to zabierze czasu.
- Cieszę się, że pan o to zapytał, bo nie wszyscy sobie zdają sprawę z tego, że przecież nie będę zawodnikiem nr 1. w BMW. Za kilka dni zespół ogłosi nazwisko nowego, wielkiego kierowcy. Na razie nie mogę jednak powiedzieć o kogo chodzi. Mam świadomość, że w zespole jest określona hierarchia i na pozycję będę musiał dopiero zapracować. Pracy się nie boję i będę robił wszystko, by nie zawieść zespołu, bo Dakar to również "gra zespołowa". Tu nie można powiedzieć – mam was gdzieś, bo wałczę o swoje miejsce. Nie, jesteś w zespole, pomagasz zespołowi, a on pomoże tobie.
Czyli na pana wymarzone zwycięstwo w Dakarze trzeba trochę poczekać. To jeszcze nie teraz?
- Ono się zbliża, ale kiedy nadejdzie? Trudno powiedzieć. Chciałbym w tym roku jechać bardzo mądrze, cały czas być blisko czołówki i czekać na swój moment. Na czas kiedy dostanę odpowiedni znak.
A jeśli usłyszy pan to sławne "team order" czyli polecenie od zespołu?
- Wierzę, że tak się nie stanie, chociaż prawdę mówiąc o tym nie rozmawiamy. Jeśli jednak trzeba będzie liderowi mojego zespołu oddać jakąś część, to po prostu to zrobię, bo nie jadę sam, ale w całym teamie.
Niedawno rozmawiałem z Marcinem Gortatem, który zarzekał się że pojedzie w Dakarze. Powiedział: "Wystartuję w tym rajdzie. Założyłem się z Hołowczycem, że to zrobię. Nie teraz, ale za dziesięć lat na pewno wystartuję."
- Tak, miałem nie dawno okazję spotkać się z Gortatem na Mazurach. Popływaliśmy sobie nawet na moich ulubionych skuterach wodnych i myślę, że był to fajny weekend dla nas obu. Marcin mocno mnie zaskoczył tą deklaracją i miłością do samochodów. Kiedy opowiadał co zrobił, jak pracował nad swoim BMW - uwierzyłem, że nie jest to słomiany zapał. Co do Dakaru, to ze względu na wzrost Marcina trzeba będzie mu przede wszystkim znaleźć odpowiedni samochód. Nawet ja mam kłopoty że zmieszczeniem się w klatce, czyli konstrukcji rurowej zapewniającej bezpieczeństwo, a co dopiero on (śmiech). Na razie nie ma chyba takiego samochodu, który dałoby się dla niego przystosować.
Na koniec wróćmy do warszawskiej imprezy. Ma pan jakieś rady dla kibiców? Czego im nie wolno robić podczas całej imprezy?
- Będzie dużo stref niebezpiecznych, ale mam nadzieję, że ochroniarze będą tłumaczyli kibicom gdzie nie można wchodzić. Na pewno nie wolno wdrapywać się na płotki czy barierki. Wierzcie mi, z samochodu mogą odpaść niebezpieczne elementy, które potrafią wyrządzić ogromną krzywdę. Czasami słyszy się: "Zrobię tylko jedno fajne zdjęcie i wracam." Nie, przejście przez taśmę czy barierkę zamiast zdjęcia może skończyć się czymś bardzo niefajnym. Będą zabezpieczenia i ochroniarze, ale każdy musi brać odpowiedzialność za siebie i korzystać z własnego rozumu. Trzeba przewidzieć, że samochód jadący z dużą prędkością może nagle pojechać nie całkiem tam gdzie chce kierowca.
A wy, kierowcy, też będziecie mieli świadomość niebezpieczeństw?
- Na pewno, ale to jest również sport, rywalizacja i chociaż wydaje się, że wszystko jest zabezpieczone i zapięte na ostatni guzik, to zawsze jest element ryzyka. Czasami wyobrażam sobie Rajd Barbórki i ten słynny odcinek na Karowej. Kiedy dojeżdżam do ronda i objeżdżam tę beczkę, wiem że jadę 130 km na godzinę i myślę sobie czasami: "Gdyby hamulec oddał ducha, czy coś w tym stylu, to razem z ustawioną na tym miejscu trybuną przejechałbym dobre parę metrów dalej". Na takich imprezach, jak sobotnia, kierowcy przeżywają naprawdę ogromny stres i mają świadomość niebezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony, co by to była za frajda gdybym jechał i ciągle oglądał się na boki żeby komuś krzywdy nie zrobić. Taki jest moto sport - zawsze będzie niebezpieczny.