Mateusz Senko: Parcie na sprzęt gwoździem do trumny polskich rajdów?

Tegoroczny sezon Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski stoi pod znakiem problemów organizacyjnych i malejącej frekwencji zawodników. Przyczyn kurczących się list zgłoszeń kolejnych rund RSMP jest kilka. Na pewno dużą role odgrywają rosnące koszty startów, ale paradoksalnie wina leży po części także w postępowaniu samych zawodników. Żart? Na pewno nie, bo w polskich rajdach już mało komu jest do śmiechu...

W tym artykule dowiesz się o:

Wystarczy spojrzeć na listy zgłoszeń tegorocznych rund Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski, szczególnie tych rozgrywanych w ostatnich miesiącach. Owszem, na starcie każdej imprezy staje w miarę regularnie kilkanaście czteronapędowych aut klasy N4 i kilka rajdówek S2000, lecz jeżeli chodzi o niższe klasy to regres można zobaczyć gołym okiem. Mocne "ośki" reprezentuje jedynie kilka aut klasy A7 i podobna liczba Citroenów C2, rywalizujących w C2 R2 Teams’ Challenge. To zdecydowanie za mało! Zupełnie podupadła także niegdyś liczna klasa S1600, w której rywalizuje z samym sobą jedynie Piotr Maciejewski. Niejako na pocieszenie na starcie każdej z rund RSMP widzimy kilka samochodów rywalizujących w klasie historycznej.

Zaistniały stan rzeczy jest na tyle nielogiczny, że przecież to przednionapędowe rajdówki z niższych klas są dużo tańsze w utrzymaniu, a starty nimi wymagają o wiele mniejszych nakładów finansowych. Siłą rzeczy klasy niższe od N4 i S2000 powinny więc być dużo lepiej obsadzone. Dochodzimy jednak to sedna sprawy, a mianowicie do zbyt wygórowanych ambicji sprzętowych części polskich zawodników. Wielu z nich woli ścigać się w klasie N4 niż walczyć chociażby za kierownicą mocnej "ośki" klasy A7. I wszystko jest w porządku do momentu, gdy danemu kierowcy zabraknie budżetu na starty w czteronapędowym Lancerze czy Subaru. Zamiast zmodyfikować swoje plany i ścigać się w słabszej rajdówce zawodnik znika z oesów zapowiadając rychły powrót w topowym aucie. A o efektach tych zapowiedzi możemy się przekonać, patrząc właśnie na kurczące się listy zgłoszeń kolejnych rund RSMP.

Nie ma nic złego w rosnących ambicjach polskich rajdowców, wszak aby osiągać sukcesy w rajdach należy się cały czas rozwijać, także sprzętowo. Powołując się na znane przysłowie zawodnicy powinni jednak mierzyć siły na zamiary i nierzadko spuścić z tonu. Gdy wreszcie dojdą do skutku starty w wymarzonej czteronapędowej rajdówce może się bowiem okazać, iż czasy na odcinkach wcale nie są rewelacyjne, a straty do czołówki można mierzyć już nie w sekundach, a w minutach. Czy lekarstwem na tę "przypadłość" okaże się kolejna przesiadka do jeszcze szybszego auta? Na to pytanie powinni sobie odpowiedzieć sami zawodnicy...

Szkoda tylko, że często ambicje zawodników kończą się jedynie na kupnie bądź wynajęciu topowej rajdówki. Sam samochód, chociażby i w fabrycznej specyfikacji nie zapewni jednak dobrych wyników, konieczne jest także tzw. know-how, a przede wszystkim umiejętności i chęć ich rozwijania. Bez tego wielu zawodników po raz kolejny będzie zrzucać przeciętne wyniki na karb źle ustawionego zawieszenia bądź nieodpowiednio dobranych opon. Na szczęście są jeszcze w Polsce kierowcy, którzy skutecznie udowadniają, że to nie sprzęt, a umiejętności mają kluczowe znaczenie. Jednak także oni w pewnym momencie zderzają się z nieprzekraczalną barierą finansową i są zmuszeni zrezygnować ze startów. Wielka szkoda, bowiem rajdowych talentów nie mamy w Polsce wiele, więc tym bardziej ciężko patrzeć na marnujące się wybitne jednostki...

Jak więc powinny wyglądać polskie rajdy? Wystarczy spojrzeć na tak często wymieniane w dyskusjach Węgry. Na trasach mistrzostw tego kraju rywalizują topowe auta WRC, ale także plejada samochodów klasy N4 i to tylko najnowszych konstrukcji, ale również Mitsubishi Lancerów Evo VI, czy nawet Evo III, które w naszym kraju trudno jest znaleźć nawet na rynku wtórnym. Jednak co ważne na Węgrzech ściga się wręcz mnóstwo przednionapędowych aut w różnych klasach, a także samochody historyczne, takie jak Łady czy Trabanty!

Węgierskie rajdy od polskich różni jednak przede wszystkim samo podejście kierowców do ścigania. Większość zawodników doskonale wie, że nie są mistrzami kierownicy, więc ściga się dla zabawy, zapewniając jednocześnie wiele radości kibicom, a o to przecież w rajdach chodzi! Abstrahując jednak od Węgier wystarczy spojrzeć za naszą południową granicę, na Czechy i Słowację, gdzie na odcinkach również możemy spotkać wiele niekoniecznie topowych rajdówek, za kierownicami których siedzą często zawodnicy, startujący dla przysłowiowego "funu". Dobrym przykładem jest także Puchar Łużyc, z którym polscy kibice mieli okazję się zetknąć na Rajdzie Karkonoskim.

Rosnące koszty startów w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski powodują, że nawet zawodnicy z czołówki nierzadko nie są w stanie zapewnić sobie odpowiednich budżetów. Inna sprawa to możliwość "wbicia się" do czołówki i konkurowania z nią li tylko pod względem sprzętowym. Wymaga to ogromnych nakładów finansowych, często niemożliwych do osiągnięcia dla zawodnika klasy A7 czy R2B. Przepaść finansowa, dzieląca polską czołówkę i niższe klasy z roku na rok rośnie, skutecznie odcinając drogę dla "młodych wilków". Z jednej strony powinniśmy się cieszyć, że na trasach Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski rywalizują kierowcy w najnowszych rajdówkach klasy N4 i autach S2000, lecz z drugiej strony zawodnicy powinni w pewnym momencie powiedzieć "stop".

Rajdowi kibice już teraz z niepokojem spoglądają w przyszłość, bowiem w sezonie 2009 na trasach Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski możemy zobaczyć jeszcze mniej załóg. Już teraz zakończenie kariery zapowiedział Tomasz Czopik, a kibicom pozostaje jedynie wierzyć, że ze jego przykładem nie pójdą inni kierowcy. Miejmy także nadzieję, że przynajmniej kilku zawodników z czołówki Rajdowego Samochodowego Pucharu PZM zdecyduje się na przejście do RSMP. Kilka szybkich "osiek" na pewno ubarwi rywalizację w niegdyś licznej klasie A7.

Komentarze (0)