Od dawna w rajdowym środowisku słychać było głosy, że różnica między KJSami a Pucharem PZM jest zdecydowanie zbyt duża. Wszystko rozbija się o finanse, bo Puchar staje się coraz droższy i praktycznie nie ma w nim już miejsca na tanie ściganie, ale również o umiejętności. Zawodnicy, którzy przejechali kilka KJSów są rzucani na głęboką wodę rund Pucharu PZM łączonych z Rajdowymi Samochodowymi Mistrzostwami Polski. Efekt jest taki, że zdecydowana większość nie może się rozwijać, zostaje w KJSach i dozbrajając się systematycznie tworzy już na tym poziomie barierę sprzętową nie do przeskoczenia. Inni marząc o Pucharze PZM odbierają licencje i zaliczają okazjonalny start w większości za własne pieniądze. Ograniczając się do jednorazowych startów cofają się z prozaicznego powodu, nie startują bowiem nigdzie indziej. Tylko garstka kierowców, która znalazła wsparcie finansowe, albo jest w stanie jeździć za własne pieniądze może sobie pozwolić na pełny krok dalej. Taki krok chciał również wykonać nasz rozmówca, pragnący zachować anonimowość posiadacz licencji R2.
- Już kilka lat temu zaczęły się rodzić pomysły utworzenia czegoś pomiędzy KJSami w Pucharem PZM. Coś, co przygotowywałoby załogę pod względem i opisu, i innych tras niż betonowe place usiane gąszczem pachołków, a zarazem nie byłoby aż tak drogie, jak Puchar. Ponad rok temu z taką inicjatywą wyszedł Andrzej Szkuta. Przedstawił on swoje pomysły, swoją wizję tej III ligi i tak rozpoczęła się dyskusja na jednym z for internetowych. Dyskusja była burzliwa, obfitująca w różne pomysły i mniej lub bardziej racjonalne argumenty. Jednak w trakcie dysputy krystalizowały się pewne założenia, na które godzili się może nie wszyscy, ale zdecydowana większość. Głównym kryterium miało być ograniczenie kosztów. Podstawą miały więc być rajdy jednodniowe, ewentualnie trwające 1,5 dnia, a także dopuszczenie samochodów nie tylko zbudowanych ściśle z homologacją, ale wszystkich, które posiadają podstawowe elementy bezpieczeństwa takie jak klatka, fotele kubełkowe i pasy. Padł również pomysł dopuszczenia kombinezonów kartingowych, z utraconą homologacją, spełniających szereg wymogów bezpieczeństwa, uwzględniających polskie normy. Wystarczyło, by PZM certyfikował te ubrania - rozpoczyna rozmowę drugi z posiadaczy licencji R2, z którym udało nam się porozmawiać.
- I gdy wszystko w sumie już było dograne, potencjalni zawodnicy dostrajali systematycznie samochody pod regulaminy i kupowali niezbędne akcesoria Polski Związek Motorowy postanowił wziąć projekt w swoje ręce. Poprzez kilka zapisów, minimalnie różniących się od roboczego regulaminu powstałego w wyniku dyskusji samych zainteresowanych stworzono dumnie rozgrywki o dumnie brzmiącej nazwie RD-3L, które zaistniały, ale tylko na papierze. Kończy się już sezon, a póki co nie odbył się ani jeden rajd z tego cyklu! To są po prostu kpiny! Odnoszę wrażenie, że PZM chciał pokazać, jak mylne są pomysły nas, kibiców i zawodników. Przede wszystkim regulamin powołany przez PZM zawiera masę bubli, bo choć nie mamy BK2, nie ma podziału na grupy, to samochody trzeba przygotować wg homologacji. Bezsensowna rzecz, która tylko podnosi koszty i zmniejsza pulę zawodników, którzy mogliby startować w III Lidze. Odpadły również auta ze zmienionymi silnikami, a przez konieczność wykupienia drogiej licencji i akcesoriów z utraconą homologacją przekreślono szanse wielu załóg, startujących w KJSach nieco bardziej leciwymi samochodami, jak chociażby widowiskowe maluszki. Bo choć ciuchy, pasy, fotele z utraconą homologacją były dość tanie, to przez powstanie III Ligi szybko podrożały, a poza tym jest ich na rynku mała ilość. Więc w większości przypadków i tak bez zakupu nowych rzeczy się nie obędzie. Wrzucenie wszystkiego do jednego worka bez podziału na grupy i tak powoduje wyścig zbrojeń, tylko droższy, bo homologowany...
- Moja sytuacja w tym sezonie jest właściwie identyczna jak moich kolegów. Odebrałem licencję, odkładając oszczędności przez kilka miesięcy przygotowałem samochód, kupiłem niezbędne rzeczy, udało się nawet znaleźć sponsora, zainwestowałem w odzież na rajd dla siebie i znajomych, by wyglądać jak team, wszystko robione było z zacięciem do końca, a w ostatnim momencie okazało się, że rajdu nie będzie... Masa pieniędzy, czasu i przygotowań poszła na marne. Wykupiona licencja skreśliła mnie ze startów w KJSach, bo jazda w klasie Gość i ściganie się z samym sobą nie daje zbyt wielkiej frajdy i motywacji. Tak więc sezon skończył się na przygotowaniach, bo z jeżdżenia póki co nic nie wyszło. Czy warto nastawiać się na przyszły rok, że coś wtedy się odbędzie? A może zmienią regulaminy i III Liga zostanie wycofana? Szkoda, że PZM powołując RD-3L, nie pomógł organizatorom rozruszać tego cyklu. Według mnie, zrzucenie wszystkiego na automobilkluby powoduje, że rajdy nadal będą odwoływane. Jeśli PZM nie wyciągnie wniosków i nie wykorzysta szansy, która dał mu los w postaci Roberta Kubicy to niestety do końca zarżnie ten piękny sport w naszym kraju - kończy rozgoryczony zawodnik.
Podsumowując drugą cześć artykułu pozostaje zadać jedyne adekwatne do obecnej sytuacji pytanie, a mianowicie dlaczego można zorganizować tanie rozgrywki wszędzie, tylko nie w Polsce? Po raz kolejny za przykład posłużą chociażby Czechy, a także cykl Pucharu Łużyc, z niedawno rozegranym Rajdem Lausitz na czele. Dlaczego nie udało się w Polsce? Odpowiedź na to pytanie zna zapewne Polski Związek Motorowy, pytanie tylko kiedy poznają je także kibice, a przede wszystkim zawodnicy, bo przecież to dla nich stworzono rozgrywki RD-3L.