Chcą rozjechać PZPN od środka - rozmowa z Antonim Piechniczkiem, wiceprezesem ds. szkoleniowych w PZPN

TVN Agency / Na zdjęciu: Jerzy Engel (z lewej) i Antoni Piechniczek (z prawej)
TVN Agency / Na zdjęciu: Jerzy Engel (z lewej) i Antoni Piechniczek (z prawej)

- Myślę, że wśród kibiców jest wielu rozsądnych ludzi i nie wszyscy muszą pójść czy odpowiedzieć pozytywnie na odzew paru ludzi - przepraszam za określenie, ale nawiedzonych - mówi w wywiadzie dla serwisu SportoweFakty.pl Antoni Piechniczek, wiceprezes ds. szkoleniowych w Polskim Związku Piłki Nożnej. Piechniczek przebywa obecnie w Pradze, gdzie zobaczy mecz Czechy - Polska. Kto wygra? - Nie jestem wróżbitą i trudno przewidywać wynik - dodaje.

Artur Długosz, Bartosz Zimkowski: Do meczu Polski z Czechami pozostało już niewiele czasu. Jaki przewiduje pan wynik w starciu odmłodzonej reprezentacji naszego kraju z europejskim potentatem?

Antoni Piechniczek: Nie jestem wróżbitą i trudno przewidywać wynik. Jak mówi klasyka - każdy rezultat jest możliwy. Myślę, że sobotni mecz to rzeczywiście olbrzymia szansa przed naszą reprezentacją, ale też jeszcze większa i bardziej realna przed czeską. Zapowiada się niesamowicie twardy i zacięty bój.

Będzie to wielka szansa dla niektórych naszych reprezentantów - zwłaszcza tych młodych.

- Tak, oczywiście, że jest to duża szansa, ale też powiedzmy sobie szczerze, iż na tym etapie to nie jest ona jedyna. Nie powinna ona żadnego z nich tak kompletnie paraliżować. Nie można traktować tego meczu jako spotkania, które bez względu na wynik zamknie im drogę do dalszej gry w reprezentacji.

Czy zatem wytrzymają psychicznie?

- Do tego zmierzam i o tym mówię. Na pewno stawka jest duża, ale też muszą grać ze świadomością, że świat się na jednym meczu nie kończy, życie będzie biegło dalej. Będziemy się starannie przygotowywali do Euro 2012. Jest to jeden z takich bardzo istotnych - może ważnych testów, ale nie jedynych.

Ten mecz będzie już przygotowaniem kadry do Euro 2012 czy jeszcze może sprawdzenia kogoś pod kątem Mistrzostw Świata, na które jeszcze teoretycznie mamy szansę awansować?

- Kluczem do zrozumienia tych problemów jest wynik tego spotkania. Nas urządza tylko zwycięstwo i jeśli ten mecz wygramy, to wtedy jeszcze mamy pojedynek ze Słowacją u siebie i jeszcze możemy się liczyć. Remis lub porażka zamykają nam natomiast definitywnie drogę.

Wygraliśmy dwa razy pod rząd z Czechami. Ten trzeci, pana zdaniem, jest realny?

- Każdy mecz był inny. Ten pierwszy, towarzyski, wygrany 2:0 to było takie spotkanie, do którego Czesi podeszli tak jak do gry szkolnej na treningu. Olbrzymie znaczenie dla nas i dla nich miał ten wygrany mecz w Chorzowie. Chciałbym tu przypomnieć nieśmiało, że wtedy po zwycięstwie 2:1, oczyma wyobraźni już widzieliśmy siebie w finałach Mistrzostw Świata. Byliśmy pewni, że taki kapitał, jak wygrana z Czechami u nas, to jest rzecz bardzo cenna. Przypomnę, że parę tygodni później graliśmy w Bratysławie i na parę minut przed końcem prowadziliśmy 1:0. Wygranie tamtego pojedynku, a nawet w najgorszym wypadku remis, dawał jeszcze większą szansę i nadzieję. Porażka 1:2 i potem przegrana 2:3 z Irlandią Północną i... zupa się wylała. Po prostu te szanse zostały zredukowane do minimum.

Psychologicznie te wygrane w Czechami mają jakieś znaczenie?

- Myślę, że nie. Czesi to przede wszystkim jedna z czołowych drużyn Europy. Przypomnę - w Mistrzostwach Europy czy świata zawsze brali udział i to z dobrym skutkiem. To drużyna, która ma w swoim składzie paru piłkarzy bardzo utytułowanych, którzy grają w czołowych klubach starego kontynentu. Stadion jest dla nich tak szczęśliwy jak Stadion Śląski, a jego specyfika jest zupełnie inna. Jest to obiekt kameralny. Tutaj prawie że słychać każdy głos, kontakt z zawodnikiem jest bardzo bliski. Na takim stadionie szczególnie w meczach wyjazdowych nie gra się łatwo - przy dopingu publiczności, presji przeciwnika można łatwo stracić głowę. Podkreślam jeden moment. W każdym meczu nie wszystko układa się tak, jak byśmy chcieli. Są elementy bardzo dobre i są słabsze. Rzecz w tym - jeżeli takie słabsze będą, to trzeba umieć z nich jakoś wybrnąć, nie dać się stłamsić psychicznie, popaść w jakieś kompleksy. Nie uważać, że już przegraliśmy. Wszystko się kończy, tylko po prostu trzeba grać do końca.

Mózgiem czeskiej drużyny jest Tomas Rosicky. Czy jak pana zdaniem jak uda się go wyeliminować, to mamy większe szanse na wygraną?

- Oczywiście zawsze każdy trener przywiązuje uwagę do wyeliminowania najlepszego piłkarza przeciwnika. Na pewno nasi zawodnicy będą poświęcali temu dużą uwagę. Gra jedenastu - bramkę może strzelić teoretycznie każdy z nich, także na każdego należy zwrócić uwagę. Czesi bardzo dobrze grają przy dośrodkowaniach z boku. Zawsze mieli wysokiego Jana Kollera, który zamykał akcje i strzelał bramki głową albo nagrywał innym. Teraz on już nie gra, ale jest Milan Baros, który też bardzo dobrze gra głową, potrafi przejąć taką rolę. Czesi zawsze słynęli z bardzo dobrego rozegrania piłki na jeden kontakt w rejonie pola karnego. Przysłowiowa klepka to była ich specjalność. Przypomnę taki termin jak "czeska uliczka", czyli takie zagranie prostopadłe na wolne pole do wychodzącego na pełnym biegu zawodnika. Krótko mówiąc - arsenał środków w grze ofensywnej u tych piłkarzy jest bardzo bogaty i co mnie tak troszeczkę zmusza do refleksji to jest to, że nasi obrońcy w tym ustawieniu zagrają po raz pierwszy. Są to ludzie młodzi i perspektywiczni, którzy może jak zagrają ze sobą 30-40 spotkań, to wtedy będą się doskonale rozumieli. Trener Majewski nie miał za dużo czasu, nie miał nawet możliwości rozegrania jakiejś gry szkoleniowej poza gierkami treningowymi. To nie miało miejsca i to jest zawsze takim czynnikiem, który każe się zastanowić i zmusić do refleksji jak to będzie.

Czy ewentualne zwycięstwo bądź remis tutaj w Pradze zwiększy szanse trenera Majewskiego na stałą posadę trenera reprezentacji?

- Żaden trener nie jest tymczasowy lub inaczej - żaden szkoleniowiec nie jest wieczny. Ktoś może pracować pięć lat i po tym okresie odejdzie i też był tymczasowy, bo pracował w jakimś przedziale czasu. Beenhakker pracował trzy lata, trzy i pół roku Janas. Dwa lata Engel i tak po kolei mógłbym wymieniać tych ostatnich selekcjonerów. Nikt nie jest wieczny. Oczywiście, że na rachunek Stefana Majewskiego bardzo dobrze pracowałby dobry wynik, ale jeśli go nie będzie to jeszcze jest taki element jak styl i sposób gry, zaangażowanie piłkarzy, współpraca trenera z zawodnikami, atmosfera w grupie i tak dalej. Tych parametrów, które bierze się pod uwagę jest bardzo dużo i one też decydują.

Kibice postanowili zbojkotować mecz w Chorzowie. Do stolicy Czech wybiera ich się całkiem spora grupa. Pana zdaniem ich doping uskrzydli naszych zawodników?

- Pewnie, że ich uskrzydli natomiast nasi kibice na pewno nie będą tu w przewadze liczebnej tak jak zawsze są w olbrzymiej większości przeważają na Stadionie Śląskim. Myślę, że wśród kibiców jest wielu rozsądnych ludzi i nie wszyscy muszą pójść czy odpowiedzieć pozytywnie na odzew paru ludzi - przepraszam za określenie, ale nawiedzonych. W historii polskiej piłki nożnej nie widziałem jeszcze takiej sytuacji, żeby ktoś bojkotował mecz reprezentacji. To jest specyfika czasów w jakich żyjemy. Jedni mogą przyklasnąć, powiedzieć brawo, fajnie, to są kibole, widzisz? Chcą rozjechać ten PZPN od środka, a drudzy powiedzą, że to nie tędy droga, że to po prostu jest głupota. To jest wielkie uproszczenie, brak refleksji, to jest uleganie mediom i tak dalej. Można tych epitetów użyć bardzo dużo. Mogę tu mówić z całą otwartością, bo po prostu w piłce jako kibic przeżyłem prawie 60 lat. Od małego dziecka chodziłem na mecze piłkarskie. Miałem przyjemność oglądać wszystkich najwybitniejszych polskich piłkarzy. Tych zaraz z lat powojennych ubiegłego wieku. Od Korynta, który niebawem będzie obchodził 80 rocznicę urodzin, od Gerarda Cieślika, Szymkowiaka, nieżyjącego Ernesta Pola i innych. Od Brychczego, Zientary... Całą plejadę mógłbym wymieniać jednym tchem. Miałem tę przyjemność, że na Stadionie Śląskim oglądałem najwybitniejszych piłkarzy ubiegłego wieku - od Di Stefano zacząwszy, poprzez Bobby Charltona, Pelego i wielu innych, którzy na Stadionie Śląskim grali. Zmierzam do tego, że wtedy nikt nie wpadł na to, że można reprezentację bojkotować, a ta kadra w tamtych latach, mimo że miała dobrych piłkarzy to nigdy się nie kwalifikowała się ani do Mistrzostw Świata ani Europy. Wojna się skończyła 1945 roku, a w pierwszy awans do finałów Mistrzostw Świata był 1974. Trwało to prawie 30 lat. Czy się ktoś obrażał? Mieliśmy ostatnio w Warszawie spotkanie z grupą kibiców, przedstawicielami Zrzeszenia Polskich Kibiców. Ta rozmowa była bardzo sympatyczna. Dawała obopólne korzyści. Obiecaliśmy sobie, że będziemy się spotykali częściej. Myślę, że zmusi to jakiejś refleksji tych kibiców i że to w dobrym kierunku idzie.

Rozmawiali w Pradze - Artur Długosz, Bartosz Zimkowski

Komentarze (0)