Kamil Kołsut: Na niemiecką nutę

Wyobraźmy sobie istnienie stereotypowego podręcznika charakteryzującego styl gry poszczególnych piłkarskich reprezentacji. Włoski rygiel, holenderski futbol totalny, brazylijska samba, hiszpańska dłubanina. Stos utartych prawd, odkrywanych regularnie przez ekspertów Telewizji Polskiej. W tym roku do rzeczywistości im jednak bardzo daleko.

W tym artykule dowiesz się o:

Odnoszę wrażenie, iż w RPA wybitna większość światowych potęg postawiła na przekorę i usilne zadawanie kłamu odwiecznym stereotypom. Holendrzy - zamiast frontalnego ataku, z fantazją i bez głowy - skonstruowali mechaniczną pomarańczę, której siła tkwi przede wszystkim w pragmatyzmie i szczelnej formacji defensywnej. Brazylia, bliźniaczo - wstrzemięźliwość w ataku to dewiza Dungi, okrutnego zabójcy kanarkowej fantazji (chyba, iż jako fantazję zdefiniujemy futurystyczne rękoczyny Luisa Fabiano w meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej). Włosi z kolei - mistrzowie defensywy - przywieźli do RPA obronę dziurawą, podobnie zresztą jak Grecy i Anglicy.

Najbardziej zaskakują jednak Niemcy. Zespół przed laty zdefiniowany jako naczelny przedstawiciel piłki efektywnej, ubogiej w cieszące oko popisy, szokuje grą radośnie ofensywną, sukcesywnie zdobywając serca postronnych obserwatorów afrykańskiego widowiska. Złośliwość zakazuje jednak dopatrywania się w owym fakcie cudu i sensacji - trudno bowiem dziwić się Niemcom zarzuceniu starej, germańskiej szarości i solidności, skoro o sile ekipy Joachima Loewa stanowią przybysze obcy: dwóch Polaków, Turek i Tunezyjczyk. W sumie - licząc także rezydentów ławki rezerwowych - w niemieckiej kadrze jest aż jedenastu zawodników pochodzenia zupełnie obcego!

Z niepokojem pragnę jednocześnie odnotować, iż ledwie dwie ekipy w RPA mogą (mogły) się z Niemcami równać ofensywnym zapałem. Mowa tu oczywiście o Argentynie, której gra niejako z konieczności uzależniona jest od efektownych popisów indywidualnych (wszak to nie zespół, a genialna zbieranina; garść diamentów w rękach trenerskiej karykatury) oraz Chile. Chłopców Marcelo Bielsy - beztroskich szaleńców, skrajnych optymistów - pokochałem natychmiast, obserwację ich gry odbierając jako jedną z nielicznych przyjemności dostępnych na afrykańskim turnieju. I szkoda tylko, że dzisiejszy futbol jest zbyt wyrachowany, by reprezentacji bezpardonowo nacierającej umożliwić znaczący sukces.

W sytuacji zaistniałej - niejako wbrew polskiej duszy, kompromitowanej szczęśliwie przez Gombrowicza już jakiś czas temu - kibicuję Niemcom. Połówka serducha wciąż mieni się na pomarańczowo, drugą opanował jednak germański czar (o zgrozo, jak to brzmi). Niemcy (do spółki z Polakami, Turkiem, Tunezyjczykiem i - jak dorzucą złośliwi - urugwajską trójką sędziowską) cieszą oczy i ożywiają mundialowy obraz, zdominowany przez grę rozważną i zachowawczą. Atak nie zawsze popłaca, raduje jednak serce i krzepi duszę. I jeśli Niemcy przeskoczą przeszkodę argentyńską, droga do pucharu stanie przed nimi otworem. Czego naszym sąsiadom - z wyrazami szacunku - gorąco życzę.

Źródło artykułu: