Z Soczi Paweł Kapusta
Patrzysz na Roberta Lewandowskiego zmierzającego w stronę mundialowego wyzwania i nie możesz wyrzucić z głowy wrażenia, że facet idzie na tę wojnę jak po swoje. Spokojny, uśmiechnięty, niebywale pewny siebie. Taki właśnie był na pierwszej konferencji prasowej po przylocie do Soczi. Doświadczony europejsko jak nikt inny z naszej kapeli, ograny na największych stadionach, przed najbardziej wymagającą publiką i wielokrotnie sprawdzany przez największych, piłkarskich kozaków. Przyzwyczajony do gry o gigantyczną stawkę. Na myśl o mundialu nie przebiera nogami jak sześciolatek przed rozpakowaniem ulubionego loda. Jak my wszyscy przed telewizorami.
Jest też świadomy, że rosyjski czempionat będzie dla niego inny niż ten francuski. Tam pojechał przemęczony, obity sezonem, "drugiej świeżości". Teraz, sam zresztą mówił o tym w środę, na mundial wpadł wyszykowany na galowo - świeży, oszczędzony w klubie, po świadomych i zindywidualizowanych przygotowaniach. Po prostu gotowy na wszystko, w sztosie.
Lewandowski bardzo celnym pytaniem został w środę trafiony przez wysłannika... chińskich mediów. Dziennikarz przypomniał mu lata mundialowej chwały polskich dream-teamów z 1974 i 1982 roku, między wierszami dopytał naszą gwiazdę o jego chęć zapisania się w historii. To był strzał w dychę, bo Lewemu - supergwieździe o zasięgu globalnym - wciąż brakuje sukcesu z kadrą. Boniek był wielki, bo oprócz "gazu", "pokrętła" w nodze i gabloty pełnej klubowych trofeów ma też swój medal na MŚ. Lewandowski o tym wie i możemy być pewni, że ta myśl wiercąca się niecierpliwie w podświadomości będzie jego największą motywacją do oddawania kawałków siebie w każdym kolejnym spotkaniu.
Snajperzy i smutni panowie
Adama Nawałkę podczas konferencji spytaliśmy z kolei o stan zdrowia jego podopiecznych. Wiadomo - do rannego Kamila Glika dołączył niedawno pocerowany Rafał Kurzawa. Selekcjoner wyjaśnił, że w przypadku Kurzawy uraz jest błahy i zawodnik będzie mógł wrócić do treningów z resztą drużyny już w piątek bądź sobotę. Kamil Glik potrzebuje natomiast niespełna tygodnia na wylizanie ran i powrót do pracy z resztą kumpli. Środowy trening wspomniana dwójka przetrenowała pod okiem fizjoterapeuty Bartłomieja Spałka: najpierw rowerek, później zajęcia "na gumach", był też trucht wokół boiska. Przed Glikiem ciężki okres, walka z czasem zaczynać się ma codziennie przed śniadaniem intensywnym treningiem na czczo. Ma być też rowerek, basen i inne zajęcia, by obrońca Monaco był gotowy na kolejne mecze grupowe naszej kadry. Kolejne, bo o grze z Senegalem nie ma (raczej) mowy.
O ile w La Baule podczas francuskiego Euro piłkarze nie mieli w zasadzie żadnej możliwości wyjścia w ciekawe miejsce poza hotelowe mury, o tyle Soczi jako najsłynniejszy rosyjski kurort nadmorski daje gigantyczne możliwości. Wiadomo - balety w przypadku piłkarzy w grę nie wchodzą, ale w La Baule nasze orły nie mogły się nawet wybrać na żaden mecz Euro, bo do każdego stadionu miały szalone odległości. W Soczi będą się odbywać mundialowe spotkania. I to jakie! Już w piątek pobiją się tu Hiszpanie z Portugalczykami. Wydawać by się mogło - idealna opcja na złapanie oddechu w tym szaleństwie. Biało-Czerwoni jednak, nawet nikt ze sztabu, na to spotkanie się nie wybiorą. Powód? Prozaiczny: każdy kibic, który chciałby się pojawić na stadionie, musi mieć wyrobiony specjalny numer - Fan ID. I choć niektórzy mieli podobno chęć wyrwania się na takie widowisko, okoliczności okazały się nie do przeskoczenia.
Zresztą o bezpieczeństwo i procedury dba się tutaj obsesyjnie. W ośrodku treningowym "Sputnik", gdzie nasi stawiać będą kropkę nad przedmundialowym "i", kilkukrotnie przeprowadzono kontrolę pirotechniczną. Aby w ogóle wejść na obiekt, trzeba przejść przez "lotniskowe" bramki. Gdy masz "szczęście", obwącha cię też specjalnie szkolony pies. Wokół - dziesiątki ochroniarzy, policjantów, "smutnych panów" w spodniach w kant i w białych koszulach... Na dodatek nieopodal w lesie, z którego znakomicie widać cały obiekt, sytuację kontrolują ponoć... snajperzy. Próbowaliśmy ich w środę dojrzeć, ale próbę zakończoną niepowodzeniem tłumaczyliśmy sobie: rosyjska armia musi po prostu znakomicie szkolić i panowie dobrze się zamaskowali. Piłkarze mogą się czuć bezpieczni również dlatego, że za każdą drużyną - uczestnikiem mundialu jak cień podąża grupa antyterrorystów. Są niewidoczni, w oczy się nie rzucają, ale ich zadaniem jest duszenie wszelkich prób zamachu terrorystycznego w zarodku. Zanim się coś wydarzy, oni mają działać. Do polskiej drużyny kilku takich "ochroniarzy" dołączyło jeszcze na lotnisku.
W środę kadra trenowała lekko i przyjemnie - trochę truchtu, trochę zabawy z piłką, kilka strzałów. Wiadomo - zajęcia były otwarte dla publiczności, więc trudno o zdradzanie taktycznych tajników. Po zakończeniu treningu Adam Nawałka ruszył do składania autografów, za selekcjonerem poszli zawodnicy. I - co oczywiste - zbliżający się do barierek Robert Lewandowski wywołał prawdziwą histerię. Płaczące ze szczęścia dzieci, dorośli wykrzykujący jego nazwisko z rosyjskim akcentem, porządku w tym ludzkim chaosie pilnujący ochroniarz PZPN i dziesiątki miejscowych policjantów. Norma. Czas jednak powoli kończyć ten festyn. Było rekreacyjne strzelanie do biednych Litwinów, było witanie chlebem i słuchanie tradycyjnego zespołu pieśni i tańca, były uśmiechy do rosyjskich kibiców, ale czas na folklor dobiega końca. Polska kadra znalazła się na ostatniej prostej przed wielkim wyzwaniem. Na kursie, na ścieżce.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Polacy po pierwszym dniu w Soczi. W Rosji czekali na Lewandowskiego i spółkę