Mundial 2018. Paweł Kapusta: Miał być piękny sen, jest kompromitacja (komentarz)

Getty Images / Shaun Botterill / Staff / Na zdjęciu: Wojciech Szczęsny
Getty Images / Shaun Botterill / Staff / Na zdjęciu: Wojciech Szczęsny

Na początku mundialu najważniejsze było, by nie narobić w gacie. Nie udało się. Z taką grą Polacy zrealizują w Rosji dobrze znaną nam taktykę: drugi mecz o wszystko, trzeci - o honor.

Balon mozolnie dmuchany przez długie tygodnie eksplodował szybciej, niż można się było spodziewać. I nie chodzi nawet o sam wynik. Porażki się zdarzają. Jak to się mówi: na mundialu nie ma przecież słabych drużyn, ze stratą punktów trzeba się liczyć. Ale ten mecz boli przede wszystkim przez styl.

Niemal każde pytanie do członków sztabu polskiej kadry odbijało się w ostatnich tygodniach od muru z napisem "to tajemnica". Można się było spodziewać, że nasza drużyna szykuje na mistrzostwa coś ekstra. Jakiś element zaskoczenia. Patrząc na grę Biało-Czerwonych w meczu z Senegalem, aż cisnęło się jednak na usta pytanie: co takiego było ukrywane przed światem? Co było tą tajemnicą? Gdyby z taką skutecznością te same osoby zajmowały się w przeszłości również innymi aktywnościami, już dawno by odnaleziono Bursztynową Komnatę i Złoty Pociąg.

Po niespełna 30 minutach gry mieliśmy na koncie kilka dziecinnie prostych strat, całą masę niedokładnych podań, nerwowe zagrania Thiago Cionka i warknięcie Kuby Błaszczykowskiego na Arka Milika. A im dalej w las, tym było jeszcze gorzej. W całym zespole nie sposób znaleźć choć jednego zawodnika, który nie zaliczył w Moskwie występu grubo poniżej oczekiwań (no, może poza Michałem Pazdanem). Ba, można śmiało powiedzieć, że o wiele więcej było takich, którzy po prostu się skompromitowali.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Polska - Senegal. Taktyczne błędy kadrowiczów. "To nie jest zawodnik do rozgrywania"

Grzegorz Krychowiak we wtorek równie dobrze mógł wyjść na murawę w zielonej koszulce. W Arłamowie ponoć intensywnie pracował nad długimi podaniami, we wtorek zaliczył takie asystując Senegalczykowi przy golu na 0:2. Łukasz Piszczek zaliczył jeden z najsłabszych, jeśli nie najsłabszy występ w narodowych barwach. Arkadiusz Milik machał na kolegów rękami, jakby gra w piłkę pomyliła mu się z pływaniem delfinem. Kto wie, być może podpatrzył to kilka dni temu podczas wycieczki do delfinarium.

O Thiago Cionku nawet nie ma co wspominać. Po boisku biegał nawet nie przestraszony. On był po prostu przerażony. Wyzwanie go nie przerosło. Ono go śmiertelnie przygniotło. Prawda jest okrutna, ale Polska była najsłabszą drużyną pierwszej kolejki mundialu. Ex aequo z Arabią Saudyjską, po której przespacerowali się w meczu otwarcia Rosjanie.

Wiadomo, jeszcze nie wszystko stracone, przed Biało-Czerwonymi dwa mundialowe mecze. Podejdziemy jednak do nich z nożem na gardle. Futbol bywa okrutny, sięgając wzrokiem dalej niż pierwsze wyzwanie zastanawialiśmy się wczoraj, kogo wolimy w drugiej rundzie mistrzostw: Anglików czy Belgów. Dziś trzeba odpowiedzieć: z taką grą, jak we wtorek - Włochów lub Holendrów. Czyli tych, którzy mundial oglądają z wysokości kanapy w salonie.

Źródło artykułu: