Skwaszony Neymar, irytujący nieporadnością i pretensjonalnością. Taki obraz Brazylijczyków został w pamięci po nieudanej inauguracji ze Szwajcarią (1:1). Poza przepięknym strzałem Philippe Coutinho, wykorzystali niewiele ze swojego gigantycznego potencjału. Z Helwetami przynajmniej żwawo się ruszali, z Kostarykanami długo nonszalancko wymieniali piłkę jak na treningu.
Trener Tite zaufał tej samej jedenastce, jedyną zmianę dokonał z konieczności (Fagner za kontuzjowanego Danilo) i chyba uśpił Canarinhos, bo 45 minut rozegrali na stojąco, bez ładu i składu. Neymar znowu wdawał się w niepotrzebne dryblingi, futbolówka nie kleiła się Willianowi do butów. Dominowały długie podania i wrzutki "na aferę", a nuż ktoś znajdzie się w szesnastce. Kostarykanie mądrze ustawiali się, wprawdzie więcej biegali za piłką niż z nią, ale konsekwentnie realizowali plan. Nawet potrafili się odgryźć. Po świetnej zespołowej akcji Celso Borges złapał się za głowę.
Spacerek stopniowo zmienił się w trucht z pojedynczymi sprintami. Dwa zrywy postraszyły Kostarykanów - Gabriel Jesus ze spalonego chciał zerwać siatkę, Neymar po raz pierwszy zmusił Keylora Navasa do pobrudzenia bluzy. Śnięci Brazylijczycy dociągnęli do przerwy. Nie wyglądali na specjalnie przejętych przebiegiem meczu, nie zdołali się jakkolwiek pobudzić, bo przełomem trudno nazwać strzał Marcelo z dystansu. Swoją drogą, pierwszy celny.
Tite zainterweniował. Najpewniej srogo zrugał zespół w szatni, zmienił bezproduktywnego i roztargnionego Williana, wymusił większą determinację. Efekty przyszły błyskawicznie. W ciągu pięciu minut Brazylijczycy zrobili więcej niż przez całą połowę. Przyspieszenia, gra na jeden kontakt, oczekiwana od dawna odrobina futbolowej magii. Pierwsza składa akcja zakończyła się strzałem Gabriela Jesusa w poprzeczkę, po chwili Navas w fenomenalnym stylu sparował uderzenie Neymara. Nad Kostarykanami zebrały się czarne chmury, w ich polu karnym rozpętała się nawałnica.
Zawierucha przybrała na sile. Neymar chował twarz w dłonie po kolejnych okazjach, ożywił się niewidoczny Philippe Coutinho. Wciąż byli jednak bezradni wobec niesamowicie zaangażowanych rywali. Uciekali się do każdej możliwości, Neymar dodał dużo od siebie w starciu z Gonzalezem i prawie nabrał sędziego Kuipersa. Holender przyznał jedenastkę, ale dostał sygnał, by przyjrzeć się sytuacji. Po wideoweryfikacji uznał, że subtelne pociągnięcie za koszulkę nie zasługuje na karę.
Robiło się coraz bardziej nerwowo. Wzburzony Neymar dostał żółtą kartkę, mnożyły się prymitywne zachowania. W końcu udało się złamać obrońców, ryjących własne pole karne wzdłuż i wszerz. Coutinho, już w doliczonym czasie gry, z bliska pokonał Navasa. O tym, jak bardzo nie szło Brazylijczykom, najlepiej świadczy wybuch radości trenera Tite.
Druga bramka Neymara była konsekwencją trafienia Coutinho. Kostarykanie wiedzieli już, że czeka ich szybki powrót do domu. Canarinhos są o krok od awansu, jednak dostali kolejny sygnał ostrzegawczy.
Brazylia - Kostaryka 2:0 (0:0)
1:0 - Philippe Coutinho 90+1'
2:0 - Neymar 90+7'
Brazylia: Alisson Becker - Fagner, Thiago Silva, Miranda, Marcelo, Casemiro, Paulinho (68' Roberto Firmino), Willian (46' Douglas Costa), Philippe Coutinho, Neymar, Gabriel Jesus (90+3' Fernandinho)
Kostaryka: Keylor Navas - Cristian Gamboa (75' Francisco Calvo), Giancarlo Gonzalez, Johny Acosta, Oscar Duarte, Bryan Oviedo, Johan Venegas, David Guzman (84' Yeltsin Tejeda), Celso Borges, Bryan Ruiz, Marcos Urena (54' Christian Bolanos)
Żółte kartki: Neymar, Coutinho (Brazylia) oraz Acosta (Kostaryka)
Sędzia: Bjorn Kuipers (Holandia)
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Mirosław Żukowski: Adam Nawałka zawiódł, ale się nie skompromitował