Jedyny taki wywiad. Szymon Marciniak kończy udział w mistrzostwach. "Nauka i doświadczenie. Ignoruję VAR? Kłamstwo!"

- Nie wiem kto i w jakim celu rozpowszechnia absurdy, że czuję się mądrzejszy od VAR, że ignoruję system i chcę sędziować bez niego. To kłamstwo - mówi Szymon Marciniak. Arbiter kończy przygodę z mundialem z dwoma meczami na koncie.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Szymon Marciniak (z lewej), Lionel Messi PAP / Szymon Marciniak (z lewej), Lionel Messi

Paweł Kapusta, WP SportoweFakty: Dwa mecze i koniec. W czwartek wylądował pan na Okęciu. Jest spory niedosyt?

Szymon Marciniak: Na mistrzostwa świata zawsze jedzie się z wielkimi oczekiwaniami. W moim przypadku nie było inaczej, sam sobie zresztą narzuciłem takie oczekiwania, choć nie pompowałem sztucznie balonika. W poniedziałek porozmawiałem dłużej z przełożonymi. Wszystko mi dokładnie wyjaśnili. Powiedzieli, że byliśmy na mundialu jednym z najmłodszych zespołów, a mimo to dostaliśmy dwa bardzo ciężkie gatunkowo mecze, co świadczy o ogromnym zaufaniu. Najpierw spotkanie wicemistrzów, a później mistrzów świata. Choć chciałoby się więcej, musimy podchodzić do tego na spokojnie, z pokorą. Przed nami jeszcze długie lata gwizdania i wierzę, że niejeden wielki turniej.

Został pan odsunięty od prowadzenia meczów na mundialu, bo zignorował system VAR w spotkaniu Niemcy - Szwecja? Pisały o tym włoskie gazety, pisał na Twitterze były sędzia asystent Rafał Rostkowski.

To jakiś absurd. Nie ma takiej możliwości, by sędzia nie skorzystał z systemu VAR. Każda sporna sytuacja w meczu sprawdzana jest przez sędziów przed monitorami. Jeśli arbiter na murawie otrzymuje od VAR sugestię, by przeanalizować coś na monitorze, nie może takiej informacji zignorować. Przecież po to właśnie jest tych czterech dodatkowych, niezależnych asystentów, by główny słuchał ich podpowiedzi. Gdy zarówno po meczu Argentyny z Islandią, jak i Niemców ze Szwedami patrzyliśmy na ukazujące się w polskim internecie opinie ekspertów i pseudoekspertów, nie mogliśmy w to uwierzyć. Nie mieliśmy pomysłu, jak się do tego odnieść. I czy w ogóle to robić. Kto zna protokół i praktykę, ten nigdy nie wygłosiłby opinii, że sędzia zignorował VAR. A jeśli ktoś o nas tak mówi, to ja pytam: dlaczego kłamie? Bo to po prostu kłamstwo. 

Najważniejszą informacją jest to, że VAR akcję sprawdził, potwierdził mi na ucho, że nie była to sytuacja na ewidentny rzut karny i podtrzymuje moją decyzję z boiska. A to, co pisały później media, to kompletne głupoty.


W takim razie konkretnie. Jak od kuchni wyglądała sytuacja z Jeromem Boatengiem atakującym Markusa Berga? Szybkie podanie, szybka kontra, pan został trochę z tyłu...

Moje ustawienie nie było idealne, bo być nie mogło. Po długim podaniu Szwed błyskawicznie wyszedł sam na sam z bramkarzem. Jedyne, co mogłem zrobić, to poszerzyć kąt widzenia. Zbiegłem więc na diagonalną. Trudno powiedzieć, czy pchnięcie wykonane przez Boatenga oceniłbym inaczej, gdybym oceniał tę sytuację z bliższej odległości. Od razu po zdarzeniu przekazałem sędziemu VAR, co widziałem z zajmowanej pozycji. To była moja podpowiedź dla chłopaków siedzących za monitorami. Jeśli sędzia główny widzi coś niepokojącego, szybko opisuje sytuację kolegom obsługującym VAR. Oni w dalszej kolejności analizują zdarzenie i sprawdzają, czy to co widział sędzia główny na murawie, pokrywa się z obrazem na monitorze. We wspomnianym meczu po 10-15 sekundach VAR przekazał mi komunikat, że zakończył sprawdzanie sytuacji. Po przerwaniu gry poinformowałem zawodników, że sytuacja jest sprawdzona. I koniec. Piłkarze to zaakceptowali, później do tego nie wracali. Nie wiem kto i w jakim celu rozpowszechnia absurdy, że niby czuję się mądrzejszy od VAR, że ignoruję system i chcę sędziować bez niego. To kłamstwo.

ZOBACZ WIDEO Kto następcą Nawałki? "Czerczesow? Rosjanie ozłocą go po mundialu"
  Pojawiły się też pytania, dlaczego sam nie poprosił pan sędziów VAR, by pokazali panu starcie Boatenga z Bergiem na monitorze. Że jeśli ta akcja "mocno śmierdziała", to trzeba było z własnej inicjatywy podejść do ekranu i wykonać "on-field review". Dlaczego pan tego nie zrobił?

Kolejna głupota. Teoretycznie sędzia z wysokości murawy może o to poprosić, praktyka jest jednak zupełnie inna. Do tego, o czym pan mówi, dochodzi tylko w konkretnych sytuacjach: na przykład gdy na boisku zdarzyło się coś, czego sędzia z jakiegoś powodu w ogóle nie widział. Powiedzmy, pobiegł za akcją pod drugie pole karne, a w pierwszym zawodnik uderzył rywala. Arbiter prosi wtedy VAR: nie widziałem, chcę to zobaczyć. Natomiast nie ma to zastosowania w przypadku takiego starcia, jak w meczu Niemcy - Szwecja. Widziałem to na boisku i na podstawie tego, co zobaczyłem, podjąłem taką decyzję, jaką podjąłem. Następnie powiedziałem VAR, co widziałem i czekałem na sprawdzenie. Właśnie po to jest system, po to ma do dyspozycji 36 kamer, by w cztery osoby przeanalizować akcję z różnych ujęć i ocenić, czy się nie pomyliłem. Przecież gdyby sędzia główny chciał sprawdzać na monitorze każdą, jak to pan określił, śmierdzącą sytuację, musiałby biegać do monitora po kilka razy w połowie. Tak się akurat złożyło, że w dwóch meczach na mundialu miałem sporo nieoczywistych, podlegających interpretacji sytuacji w polach karnych. I co, po każdej z nich miałem prosić: "rzućcie mi to na monitor!"? Proszę też zwrócić uwagę, że w dotychczasowych meczach mundialu nie było ani jednego przypadku, by sędzia sam, bez czekania na informację od VAR, wstrzymywał grę i oglądał sytuację na monitorze.

Nie ma pan pretensji do Clementa Turpina, który był w tym meczu pana VARem, że nie zalecił panu podejścia do monitora? Wtedy na spokojnie by to pan zobaczył i być może podjął inną decyzję. Może wciąż byłby pan w grze.

To gdybanie. Nie wiem, jakie były wobec mnie pierwotne plany przełożonych. Może byłem przewidziany na tylko dwa mecze? Do Clementa nie mogę mieć żadnych pretensji. Sędziów VAR było czterech i jeżeli dla nich nie była to czarno-biała sytuacja, to po prostu nie zawołali mnie do monitora. Było, minęło, historia. Taki to już zawód. Czasem masz więcej szczęścia, czasem mniej. W dwóch spotkaniach na mundialu ja miałem go mniej. Zdarzają się mecze, w których wychodzisz na boisko, gwiżdżesz dwa oczywiste karne, pokazujesz kilka klarownych kartek i tyle. A są też takie, w których czegokolwiek byś nie gwizdnął, dla części obserwatorów zawsze popełniasz błąd. Na mundialu moje mecze zaliczały się do drugiej grupy.

Tylko szczerze: gdy po meczu zobaczył pan powtórkę zdarzenia, o którym rozmawiamy, przyznał się pan do błędu?

Przede wszystkim takich akcji nie powinno się oglądać w zwolnionym tempie. To nieco przekłamuje rzeczywisty przebieg wydarzeń, każdy kontakt jest wtedy wyolbrzymiony. Nie ma jednak co zakłamywać rzeczywistości: gdy oglądam to zdarzenie w powtórkach, jest to dla mnie bardziej faul, niż nie-faul. Po meczu widziałem opinie wielu ekspertów, byłych sędziów czy piłkarzy. Głosy były podzielone. Wielu uważało, że Szwedom należał się karny. Ale już na przykład dla Howarda Webba czy Marka Clattenburga, byłych znakomitych sędziów, było za mało na "wapno". To tylko pokazuje, że sytuacja nie jest czarno-biała i VAR mógł mieć wątpliwości. Ale najważniejszą informacją jest to, że VAR akcję sprawdził, potwierdził mi na ucho, że nie była to sytuacja na ewidentny rzut karny i podtrzymuje moją decyzję z boiska. A to, co pisały później media, to kompletne głupoty.

Już po pana pierwszym występie, czyli meczu Argentyna - Islandia, był pan w Polsce bardzo mocno krytykowany. FIFA oceniła jednak ten występ jako bezbłędny.

Nie ma meczów bezbłędnych, małe potknięcia zawsze się zdarzają. Ale to prawda, za występ w meczu Argentyna - Islandia zostaliśmy ocenieni bardzo wysoko. Poszło nam świetnie, przede wszystkim dlatego, że było w tym spotkaniu bardzo dużo trudnych sytuacji w polach karnych, a wszystkie zostały ocenione jako prawidłowe. A co do krytyki, przyzwyczaiłem się już, że najsurowiej oceniają mnie rodacy.

Czyli prawidłową decyzją był również brak karnego po ewentualnym faulu na Pavonie?

Byłem dobrze ustawiony, oceniałem sytuację z idealnego kąta. Opisałem VARowi, co widziałem. Ktoś mi później zarzucał, że nie dałem asystentowi wideo czasu, że nie poszedłem do monitora. A moim VARem był w tym meczu Mark Geiger, jeden z najlepszych specjalistów w tej dziedzinie. Sytuację sprawdził w sześć sekund. Gdy ja szedłem w stronę Pavona, by powiedzieć mu, że widziałem kontakt, ale dla mnie niewystarczający na jedenastkę, w tym samym momencie dostałem na ucho potwierdzenie od Marka, że sytuacja została już sprawdzona. Jeśli więc VAR tak szybko potwierdza ci to, co zrobiłeś na murawie, to po co otwierać protokół i iść do monitora? Ale żeby nie było - to była sytuacja podlegająca interpretacji. Były przesłanki, by podjąć inną decyzję. Gdy dochodzi do kontaktu, zawsze są wątpliwości. Co dla jednego jest wystarczające do gwizdnięcia, dla innych nie. Po tym występie dostaliśmy mecz Niemcy - Szwecja, którego stawką było ewentualne wypadnięcie aktualnych mistrzów świata z mundialu. Niech więc każdy odpowie sobie sam na pytanie, czy FIFA była zadowolona z naszego pierwszego meczu.

Nie ma pan wrażenia, że sporym kłopotem systemu jest funkcjonowanie kryterium "jasnego, oczywistego błędu"? Bo to, co dla jednego sędziego nim jest, dla innego już nie. A przecież tylko takie błędy ma naprawiać VAR.
 
VAR został wprowadzony niedawno, siłą rzeczy minie trochę czasu, zanim okrzepnie, a sposób jego wykorzystania stanie się optymalny. Funkcjonowanie systemu jest analizowane przez IFAB przy wsparciu instytutów naukowych i już pojawiają się pierwsze wnioski i zalecenia. Nie chcę teraz wchodzić w szczegółowe oceny, to nie moja rola. Odpowiem jedynie, że rozwiązaniem problemu jest nieustanna praca wszystkich sędziów nad jak największą spójnością, nad stosowaniem jednolitych, zrozumiałych kryteriów oceny poszczególnych sytuacji. Pamiętajmy jednak, że piłka jest nieprzewidywalna, a sytuacje różnią się od siebie, zawsze zatem pozostanie obszar do interpretacji. Chodzi jedynie o to, żeby nie był on zbyt duży.

Mieliśmy wielkie nadzieje, ale rzeczywistość pokazała, że realne było jedno - dwa spotkania. Może, przy odrobinie szczęścia, trzy. Teraz przychodzi czas na odpoczynek. Po naszej rozmowie od razu wyłączam telefon. To mój pierwszy i ostatni wywiad, jakiego udzielam bezpośrednio po udziale w mistrzostwach świata.


Jest pan zadowolony z tego, co zaprezentował na mundialu?

Bardzo. Jestem dumny z zespołu. Z tego, jak pracowaliśmy, jak trenowaliśmy. Przecież mistrzostwa to nie tylko mecze. To też codzienne treningi, a wcześniej bardzo długie przygotowania. Ktoś powie, że tylko dwa mecze Marciniaka to porażka, a ja tak zupełnie nie uważam. Każdy mecz na mundialu jest jak finał. Poza tym byłoby kłamstwem mówienie, że każde spotkanie jest takie samo. Dostaliśmy mistrzów i wicemistrzów świata w dwóch bardzo trudnych meczach, w których mieliśmy całkowitą kontrolę nad zawodami i dobrze nimi zarządzaliśmy. Wiadomo, chciałoby się zostać nawet do końca turnieju, ale gdy patrzę teraz na to, jak wielkie sędziowskie nazwiska wyznaczane są do prowadzenia meczów w 1/8 finału, rozumiem pewne sprawy. Na mistrzostwach jest bardzo wysoki poziom sędziowania, poza tym sędziują najbardziej doświadczeni. FIFA potrzebuje w ostatniej fazie tzw. "safe hands", czyli ludzi znających atmosferę mundialu, którzy już tu kiedyś byli. Absolutnie rozumiem i akceptuję tę decyzję, ale oczywiście jest we mnie sportowa złość i motywacja do dalszej pracy. Dla nas obecność w Rosji była świetną lekcją. Nasz czas jeszcze nadejdzie.

To rzeczywiście inny, sędziowski świat, niż na przykład Liga Mistrzów?

Sędziowaliśmy wiele ważnych meczów, w różnych turniejach i rozgrywkach, ale mundial jest wyjątkowy. To wielkie wyzwanie, coś zupełnie innego. Ciężar każdej decyzji jest przeogromny. To, co tutaj zdobyliśmy, zaprocentuje w przyszłości. Pewnych rzeczy nie da się nauczyć w inny sposób, niż na murawie podczas takiego turnieju. Trzeba być na boisku, przy pełnych trybunach podjąć trudną decyzję. Przeżyć gwizdnięcie karnego, pokazanie żółtej kartki. Nie zrozumie tego ktoś, kto nigdy czegoś takiego nie przeżył, a dziś w telewizji ocenia moją pracę.



Chodzi panu o Rafała Rostkowskiego?

Mówię o całokształcie sytuacji. Natomiast Rafał może być pewny, że powiem mu prosto w twarz, co myślę o jego zachowaniu. Bo to, co napisał o mnie i moim zespole, było po prostu nieprawdą. Różne rzeczy dzieją się czasem na boisku. Piłka to sport kontaktowy, sytuacje nie są czarno - białe, dochodzi kwestia interpretacji. Stąd ciągłe, niekończące się dyskusje. Trzeba to zaakceptować. Dziwi mnie tylko, że ludzie wywodzący się ze środowiska sędziowskiego, nie potrafią szanować kolegi po fachu. Czasem okrążają cię zawodnicy, wymuszają na tobie decyzję, ty musisz być nieugięty. Ludzie nie mają pojęcia, co się wtedy czuje. Trzeba tak zarządzić meczem, sytuacją, by zawodnik zaakceptował twoją decyzję, by wciąż cię respektował. A przecież w każdym meczu presja jest gigantyczna na wszystkich. Trzeba być twardym, pewnym siebie. Inaczej nie ma cię, nie masz szans.



Pewność siebie czasem pana nie gubi?

Jeśli człowiek nie byłby pewny siebie w tym zawodzie, to jak mógłby biegać między najlepszymi piłkarzami na świecie, zarabiającymi dziesiątki milionów euro? Taki zawodnik patrzy na ciebie i widzi, że jesteś niepewny, zawstydzony. Od razu go tracisz. Nie zaufa ci. Kapitalni piłkarze potrafią natychmiast to wychwycić i wykorzystać twoją każdą słabość. Jeśli czujesz strach, wahasz się choć sekundę, jesteś zjedzony. Widać to zresztą idealnie na niższych ligach, niekoniecznie od razu trzeba patrzeć na mistrzostwa świata czy Ligę Mistrzów. Wystarczy wybrać się na mecz okręgówki. Tam czasem przyjedzie młody, niedoświadczony arbiter. Proszę się wtedy przyjrzeć, co potrafią z nim zrobić zawodnicy. A gdy przyjedzie sędzia z charyzmą, potrafiący zarządzić i ostrzej spojrzeć, ci sami gracze będą inaczej przyjmowali jego decyzje. Najlepsi piłkarze też robią wszystko, by sędziego zdominować, przeciągnąć na swoją stronę. Czasem im się to udaje, wtedy zawody się rozjeżdżają. Piłkarze biegają za arbitrem, machają rękami, protestują. Pojawiają się kartki za niesportowe zachowanie. Najlepsi sędziowie sobie na to nie pozwalają, w dużej mierze dzięki osobowości i pewności siebie. A jeśli ktoś mówi, że ta cecha jest wadą, to przypominam, że największych sędziów na świecie cechowała pewność siebie i charyzma, choć nie należy tego mylić z arogancją.

Marek Wawrzynowski napisał na Twitterze, że najradośniejszymi momentami dla polskich kibiców na tym mundialu było wypadnięcie z turnieju Niemców i Marciniaka. Da się całkowicie odciąć od otoczenia? Docierało do pana, jak wielki hejt na pana spływał?

W takich momentach zawsze jestem dumny, że jestem Polakiem. Bo przecież mając takich rodaków, trzeba być dumnym! A serio, powoli się do tego przyzwyczajam.

Zastanawiał się pan kiedyś, skąd takie podejście niektórych kibiców do pana?

Nie możemy wszystkich wrzucać do jednego worka. Dostałem setki pozytywnych smsów, wiadomości od najróżniejszych ludzi: trenerów z ekstraklasy, piłkarzy, nawet osób, których nie znam. Kilka napisało mi, że czytają wypowiedzi innych i wstydzą się, że są Polakami. A ja podchodzę do tego z dystansem. Bo jaki mam na to wszystko wpływ? Żaden. Mam komentować każdy wpis człowieka, który stuka w klawiaturę tylko po to, by kogoś zwyzywać? Nie mówię tu oczywiście o konstruktywnej krytyce, tylko wypisywaniu głupstw. Staram się nie czytać obelg, jestem dzięki temu zdrowszy. Trochę gorzej mają moi najbliżsi, których to mocno dotyka. Wiem, jak wiele wysiłku wkładam w swoją pracę, jak wiele kosztowało mnie to, by dojść tu, gdzie doszedłem. Czyli na mundial. A takie podejście ludzi jest chyba ogólniejszym problem, bo przecież fala hejtu, o wiele większa, spłynęła też na naszych piłkarzy po odpadnięciu z mundialu. To jest coś niebywałego. Pojechali na MŚ, nie wyszło tak, jakby tego chcieli, a ci sami ludzie, którzy jeszcze kilkanaście dni temu nosili piłkarzy na rękach, teraz na nich plują, obrzucają ich obelgami. Nagle zapomina się, ile ta reprezentacja dała nam radości i wzruszających momentów. Nie umiem tego wytłumaczyć, nie akceptuję tego.

Był to dla pana pierwszy mundial w karierze. Robi pan sobie już jakieś plany na przyszłość?

W tym zawodzie nie można patrzeć za daleko do przodu. Nie wiadomo, czy za jakiś czas człowiek wciąż będzie w odpowiedniej formie, by myśleć o mundialu. Zawsze mówiłem jednak, że na tle obecnego tu grona sędziów jesteśmy zespołem zbierającym doświadczenia na tym poziomie, że w porównaniu do większości jesteśmy bardzo młodzi. Mieliśmy wielkie nadzieje, ale rzeczywistość pokazała, że realne było jedno - dwa spotkania. Może, przy odrobinie szczęścia, trzy. A przecież warto zaznaczyć, że niektórzy bardziej od nas doświadczeni sędziowie mieli tylko jeden mecz. Teraz przychodzi czas na odpoczynek. Po naszej rozmowie od razu wyłączam telefon. To mój pierwszy i ostatni wywiad, jakiego udzielam bezpośrednio po udziale w mistrzostwach świata. Muszę się zresetować, poukładać wszystko w głowie i odpowiednio przygotować do następnego sezonu.

Czy według Ciebie Szymon Marciniak poprowadzi za cztery lata mecze mistrzostw świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×