Mundial 2018. Pocztówka z Samary. Jak mistrzostwa uczą historii

WP SportoweFakty / Paweł Kapusta / Samara, Rosja
WP SportoweFakty / Paweł Kapusta / Samara, Rosja

W Samarze wystarczy zajrzeć pod pierwszy, przydrożny kamień, by ujrzeć niesamowite historie. I poczuć rakietowe paliwo. To w tym mieście Anglicy awansowali do półfinału mundialu pokonując 2:0 Szwecję.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Z Samary Paweł Kapusta[/b]

Nad projektem pracowano od dłuższego czasu. W przestrzeń okołoziemską wysyłano już przecież rośliny i zwierzęta, ale akurat ten pies w kosmos lecieć nie chciał. Konstruktorzy krzątali się przy rakiecie, a naukowcy kończąc przeliczanie współrzędnych, zaczynali je liczyć na nowo. Start zaplanowano na wczesne godziny poranne, do tego momentu wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Stawka była ogromna: im prędzej loty testowe przyniosą pożądane efekty, tym szybciej będzie można na orbitę wystrzelić człowieka. I wygrać kosmiczny wyścig z USA.

W drugim hangarze - dwóch żołnierzy. Gdyby tylko mogli, zaćmiliby po fajku, ale wiadomo - bez szans. Gdzie się nie obejrzeli, tam ostrzeżenia: "bezwzględny zakaz kurzenia, zagrożenie wybuchem". No to gadali o tym i tamtym, a pies którego mieli rozkaz pilnować, przez ich nieuwagę wymknął się z bazy. O ludzie! Co robić? Szybko zrozumieli powagę sytuacji. Przecież ten pies miał rano lecieć w kosmos! Ruszyli więc w okolicę w poszukiwaniu nowego amatora egzotycznych wycieczek. Znaleźli jeszcze przed świtem, rakieta mogła więc z hukiem poderwać się do lotu. Nikt się ponoć nie zorientował.

To ulubiona opowieść przewodników po "Samara Kosmiczeskaja", tutejszym muzeum kosmicznym. Przysłuchuje się jej z niedowierzaniem grupa kilkunastu turystów. Połowa w kanarkowych koszulkach, druga - w zielonych. Jest dzień po meczu Brazylia - Meksyk w 1/8 finału mistrzostw świata.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Odwiedziliśmy muzeum mistrzostw świata w Moskwie

Z kosmosu w pole ziemniaków

Mundial ma swoje fazy. Najpierw jest maraton, czyli taka liczba meczów, że brak choćby sekundy, by złapać głębszy oddech. Później przychodzi część pucharowa, momentami leniwa. Meczów jest mniej, zdarzają się dni bez choćby jednego spotkania. Nudy, coś trzeba ze sobą robić. Zaczynają się wędrówki ludów. Duża część zmierza w stronę wodopojów - słońce na niebie wisi jak żarówka na gołym kablu. Zero chmur, ani pół przyjemnego podmuchu, kończąca się skala na termometrze. A płyny trzeba uzupełniać. Inni puszczają się w spacer najdłuższym bulwarem w Europie. Jeszcze kolejni oblegają muzea, wystawy. W Samarze jest co oglądać i czego słuchać. A gdy się dobrze przyjrzy, zawsze dostrzeże się futbol.

Tajemnicze to było kiedyś miejsce. Kujbyszew - nazwa Samary w okresie radzieckim - był miastem zamkniętym. Do dziś są w Rosji takie miasta. Na przykład Kiedrowyj ze względu na obecność wojsk rakietowych strategicznego znaczenia. Albo Radużnyj z powodu obecności broni laserowej. Wjazd do Kujbyszewa możliwy był tylko za specjalną zgodą, wyjazd też graniczył z cudem. Statki mogły ciąć Wołgą miasto tylko pod osłoną nocy, by nikt postronny nie mógł dostrzec żadnego szczegółu zabudowy. Pracownicy w tutejszych fabrykach nie wiedzieli nawet, co produkują. To znaczy domyślano się, ale nigdy głośno o tym nie mówiono. Do tego wszędzie patrole, wojsko, pojazdy opancerzone i ciągły strach przed przemykającymi niepostrzeżenie funkcjonariuszami tajnej policji.

Kujbyszew był najważniejszym ośrodkiem przemysłu rakietowego, radzieckim czołem w wyścigu kosmicznym z USA. Co tu powstało, wyrywało w powietrze z kosmodromu Bajkonur, 1500 kilometrów stąd. To w Kujbyszewie produkowano pierwsze, międzykontynentalne rakiety balistyczne, mogące dosięgnąć wroga za Oceanem. To tu od lat pięćdziesiątych produkowano (i wciąż się produkuje, choć już nowocześniejsze wersje) na ich bazie rakiety nośne Wostok.

Jedna z nich 12 kwietnia 1961 roku, dokładnie o godzinie 6:07, wyniosła Jurija Gagarina w pierwszy, trwający trochę ponad 100 minut załogowy lot kosmiczny. Gagarin wystartował z kosmodromu Bajkonur, wyszedł na orbitę, przeleciał nad Syberią, zaciemnionym Pacyfikiem, przylądkiem Horn, nad Afryką uruchomiono z ziemi rakiety hamujące (lotem w całości kierowano z ziemi, kosmonauta tuż przed startem dostał trzycyfrowy kod pozwalający na przejęcie sterowania, nie zrobił tego jednak), i chwilę przed godziną ósmą wylądował w polu ziemniaków w pobliżu Saratowa, czyli około 400 kilometrów od dzisiejszej Samary. Niedługo później został odnaleziony przez ekipy poszukiwawcze i zahaczając o miasto Engels, skąd nadał meldunek o powodzeniu misji Breżniewowi i Chruszczowowi, został przewieziony do Kujbyszewa. Do dziś w tutejszym muzeum opowiada się historię o gajowym i jego córce pracującej w polu. Gdy Gagarin przyziemił w ich ziemniakach, ci w popłochu uciekli nie udzielając mu pomocy. Myśleli, że z nieba spadł właśnie amerykański szpieg.

Łapki Jaszyna

- Piłka nożna dla wielu mieszkańców Kujbyszewa była jedyną odskocznią od szarej, odizolowanej codzienności. Stadion - jedynym miejscem, w którym siadali obok siebie pracownicy fabryk, konstruktorzy, naukowcy, żołnierze. Był jedynym miejscem, w którym mieszkańcy mogli czuć choć odrobinę wolności - mówi nam Siergiej. To człowiek, który wraz ze swoim przyjacielem otworzył muzeum futbolu w Samarze. Dumnie zaznacza, że nie jest to ani inicjatywa klubu, ani miejscowych władz, a od początku do końca pomysł i wykonanie piłkarskich zapaleńców.

W Samarze kochają futbol
W Samarze kochają futbol

Przylatujemy tu prosto z muzeum podboju kosmosu. Królestwo Siergieja znajduje się tuż przy gigantycznej Fan Zonie. Wygląda imponująco, podzielone jest na kilka tematycznych sal. Opowiada: - W czasach ZSRR w Kujbyszewie funkcjonowało wiele klubów, przedstawiciele każdej większej grupy zawodowej mieli swój zespół. Pracownicy fabryk produkujących rakiety również. Duch tamtych czasów do dziś jest obecny w sportowej rzeczywistości tego miasta. Choćby w nazwach stadionów. Jeden z nich to Wostok, inny to Orbita. Choć w pierwszym przypadku lepiej byłoby mówić o zaniedbanym boisku.

Eksponatów jest tu ogrom, 14 tysięcy. Niektóre - naprawdę cenne. Rękawice Lwa Jaszyna, które legendarny bramkarz dekady temu podarował po meczu golkiperowi miejscowego klubu Krylja Sowietow. List od Jaszyna, w którym prosi kolegów z Samary o załatwienie części samochodowych. Książka z dedykacją Pele, patefon Wiktora Karpowa, miejscowej legendy uwielbiającej argentyńskie tango, zachęcającego do tańczenia kolegów z drużyny. Są gigantyczne buty Jana Kollera, który grał tu przez kilka miesięcy. No i tysiące koszulek, nie tylko piłkarzy Krylji.

Krylja Sowietow (Skrzydła Sowietów - na cześć fabryk budujących samoloty, ale o tym jeszcze później) to jedyny poważny klub w okolicy. Gdy więc przed kilkoma laty stanął nad przepaścią i był krok od bankructwa, na ulice miasta wyszli jego kibice. Tysiące, w tym Siergiej. Protest przyniósł efekt, dyrektywa z samej Moskwy nakazała chronić klub, pieniądze łożą teraz władze miasta.

- A ty skąd jesteś? - pyta.
- Z Polski.
- O, to chodź, coś ci pokażę.

Podchodzi do ściany, wskazuje na koszulkę z nazwiskiem Łągiewka. - Krzysztof, super zawodnik, silny, charoszy. Bardzo go tu szanowaliśmy. Po jakimś czasie popadł w konflikt z trenerem. Ale jeszcze niedawno mieszkał tu niedaleko, pomagał nam nawet z szukaniem eksponatów do muzeum - przyznaje. Z wielkim entuzjazmem mówi o mundialu. Dzięki temu, że rozgrywano tu mecze mistrzostw, jego muzeum odwiedzali fani z całego świata. Byli Brazylijczycy, Meksykanie, Urugwajczycy, nawet Amerykanie. Każdy zostawił jakieś fanty - flagę albo szalik.

Zostawiamy wpis w pamiątkowej księdze, Krylji Sowietow życzymy powodzenia po awansie do rosyjskiej ekstraklasy, idziemy dalej.

Stalin? Miły pan ze zdjęć

Wystarczy przedreptać kilkaset kroków i jest się w drugim najbardziej charakterystycznym punkcie turystycznym miasta. Niedaleko Fan Zony, w stronę Wołgi, znajduje się Bunkier Stalina, awaryjne centrum dowodzenia przyszykowane dla radzieckiego dyktatora podczas II wojny światowej. Nazistowska armia stanęła u bram Moskwy, a Stalin wydał dekret o przeniesieniu stolicy do Kujbyszewa. Dekret nigdy nie został cofnięty, dlatego mieszkańcy Samary śmieją się dzisiaj, że to ich miasto jest tak naprawdę stolicą Rosji.

Kolejka do muzeum
Kolejka do muzeum

Przed wejściem - kolejka na kilkadziesiąt osób i kilkadziesiąt minut czekania. Zdecydowana większość to kibice z drugiej strony Oceanu: Meksykanie, Brazylijczycy, Amerykanie. - Dzięki mundialowi mamy kilkaset procent więcej odwiedzających, niż normalnie - przyznaje nam pracowniczka muzeum. Wchodzimy po 40 minutach. Przewodnik opowiada, zadaje pytania:

- Kto z państwa wie, z jakiego kraju oryginalnie pochodził Stalin?
- Jak się naprawdę nazywał?
- Kim był Beria?

Cisza, przewodnik musi odpowiadać za gości, mimo że z historyczną wiedzą turystów z Ameryki Południowej nie jest ponoć aż tak źle. Kojarzą fakty, orientują się w wydarzeniach II wojny światowej. Co innego z gośćmi ze Stanów. - Wielu z nich nie do końca zdaje sobie sprawę, kim był Józef Stalin. Gdy czasem ich o to pytam, zapada cisza. Dla wielu to miły pan ze zdjęć. Bo sprawia wrażenie sympatycznego. Mundial jest więc znakomitą okazją do nauki - mówi mi przewodnik i dodaje, że gdy nie raz mówił o liczbie zgładzonych i zesłanych do łagrów, miny turystów zdradzały zszokowanie. Nie wiedzieli. No to się dowiedzieli.

Bunkier budowano dziewięć miesięcy. Dwa miesiące kopania dołu, siedem miesięcy budowy. Wersje są dwie: według pierwszej przy budowie pracowało 250 osób, a po ukończeniu prac wszyscy wrócili do domów. Według drugiej: pracowało 2500 osób, a po ukończeniu budowli 1000 rozstrzelano, a 1500 wpakowano w bydlęce wagony i wysłano na Syberię. - Druga wersja wydaje się bardziej prawdopodobna - mówi przewodnik i nie stara się nawet kryć z ironią. Nie wszyscy łapią.

Stalin ostatecznie nigdy w bunkrze się nie pojawił. Gdy stał na dworcu w stolicy, tuż przed wejściem do pociągu zadecydował ponoć, że Moskwy nie zostawi. Do Kujbyszewa przeniósł jednak urzędy, ambasady oraz fabryki. W kilku z nich produkowano samoloty. Gdy dyktator dowiedział się, że w jeden dzień fabryka potrafi złożyć maksymalnie dwa samoloty, wściekł się. Wysłał telegram. "Piszę do was ostatni raz w ten sposób. Macie pracować ciężej". Kolejnego dnia każda z fabryk wyprodukowała ponad 20 samolotów. Do roboty zaprzęgnięto wszystkich w okolicy, nie wyłączając kobiet i dzieci. Fabryka działa do dziś. To tutaj produkowano choćby myśliwce MIG, to tutaj przegląd przechodził TU-154, który rozbił się pod Smoleńskiem.

Dziś Samara jako miasto na turyście mimo wszystko wielkiego wrażenia nie robi. Ot, ponadmilionowa miejscowość, deptak wzdłuż rzeki, wielki plac z monumentem i tablicami upamiętniającymi bohaterów ojczyźnianej wojny. Szerokie jak pasy startowe arterie, niektóre z ekskluzywnymi sklepami, krzyżują się z małymi uliczkami, przy których stoją rozpadające się domy. Jeśli widać je w drodze na stadion, zasłonięte są wielkimi płachtami z logo mistrzostw. Jeśli stoją daleko - żyją własnym, spokojnym, niemundialowym życiem.

Jeszcze kilka tygodni przed startem mistrzostw byli tu tacy, którzy dawali sobie rękę uciąć, że Samara nie zdąży z przygotowaniami. Przede wszystkim z budową stadionu. Terminy zawalone, kilka mniejszych i większych afer wykrytych i pojawiło się drżenie serc organizatorów. Wykonawca stanął jednak na głowie i mecze mogły się odbyć. Stadion, jak to charakterystyczny obiekt dla miasta, musiał nawiązywać do historii: przypomina kosmiczny statek. W sobotę mecz ćwierćfinałowy rozegrały tu reprezentacje Szwecji i Anglii. Wygrali ci drudzy 2:0 i awansowali do półfinału.

Źródło artykułu: