Mundial 2018. Dariusz Tuzimek: Quo vadis Robercie? (felieton)

Getty Images / Alex Livesey / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Alex Livesey / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Najpierw o konflikcie drużyny z Lewandowskim powiedział publicznie Boniek. Potem szczegóły ujawnił "Sport". Wszyscy czujemy pod skórą, że przygoda reprezentacji Polski na mundialu w Rosji kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę.

Najpierw o Lewym: Robert Lewandowski uczciwie zapracował na swoją pozycję. Polska się w nim zakochała. Zewsząd zachwyty, podziwy, pochwały. I tak od kilku lat. Do tego olbrzymi skok statusu materialnego. Polak zarobił gigantyczne pieniądze. Może się od tego zakręcić w głowie. Wszedł na piłkarski szczyt, na którym nie był dotąd żaden Polak (nawet Zbigniew Boniek, bo wtedy w piłce nie było jeszcze takich pieniędzy). Tyle tylko, że jak się jest na szczycie góry, wszyscy na dole wydają się malutcy. A to fałszywa perspektywa.

Często tak jest, że jak ktoś jest znakomity w jednej dziedzinie, to wydaje mu się, że potrafi wszystko i doskonale poradzi sobie także w innych obszarach. To złudne. Nie jest tak, że jeśli świetnie strzelasz gole, to za chwilę będziesz umiał udanie inwestować, dobrze prowadzić firmę, zarządzać ludźmi itd. Znakomity reżyser filmowy Kazimierz Kutz napisał ostatnio w "Gazecie Wyborczej" tekst pod tytułem: "Gra nad pomnażaniem kapitału zaczęła Lewandowskiego zajmować bardziej niż piłkarstwo".

Tak naprawdę nie wiemy wiele o interesach Roberta. Tu zainwestował w jakiegoś startupa, gdzieś na Mazurach w jakąś knajpę, pobawił się w developera na warszawskich Szczęśliwicach. W wielu miejscach po prostu "dał twarz" w zamian za udziały albo gigantyczną zniżkę na kupno mieszkania, a developer się pochwali, że w tej luksusowej lokalizacji będzie mieszkał Robert Lewandowski. Choć on mieszkał tam przecież nie będzie. Kutza nie podejrzewam - przepraszam, jeśli się mylę - o posiadanie głębokiej wiedzy ani co do tego, jakie interesy prowadzi Lewandowski, ani co do układów w reprezentacji. A jednak obserwacja reżysera jest trafna! Jak się okazuje - nawet dla kogoś z zewnątrz, kto stoi z boku - widoczne jest, że to biznes i pieniądze są tym, co kręci Roberta najbardziej. I co prawda nie ma w tym nic złego, ale ma to jednocześnie określone konsekwencje. Bo biznes pochłania, wciąga, zabiera czas i spokój, powoduje stres, szarpie nerwy. Nawet jeśli interesy prowadzi się poprzez pomagierów. Bo decyzje trzeba jednak podejmować na bieżąco, samemu. A w biznesie, jak to w biznesie: raz jest górka, raz jest dołek. Raz się podejmie dobrą decyzję, a raz złą. I to też ma swoje konsekwencje. Tym poważniejsze im grubsze są inwestowane środki. Między bajki można włożyć opowieści, że piłkarz potrafi się odciąć, oddzielić piłkę od całej reszty, bo jest profesjonalistą. To nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem. Chodzi o to, że głowa jest zajęta czym innym.

I tu trochę kapitana kadry nie rozumiem. Robert realizuje właśnie 5-letni kontrakt z Bayernem, który przyniesie mu około 100 milionów euro. Nawet jeśli prawie połowę zabierze niemiecki fiskus, nadal pozostanie kupa forsy. Nie do wydania dla kilku pokoleń Lewandowskich. Inwestycja w siebie jako piłkarza - jeszcze przez kilka lat -będzie najbardziej dochodowym interesem Roberta. Pieniądze z kontraktu (tego, a może i następnego, z innym klubem) są dużo większe, niż może przynieść knajpa czy sklep sportowy. I - co kluczowe - kasa z klubu jest pewna: nie ma stresu, że inwestycja się nie powiedzie. Bo czym różni się zdruzgotany psychicznie biznesmen, który właśnie wtopił grubą kasę, od zdruzgotanego hazardzisty, który "zgolasił" się w kasynie? Dla mnie niczym. Tak samo nie wierzę w to, że piłkarz na zgrupowaniu kadry jest w stanie się odciąć od negocjacji transferowych. Nie bądźmy dziećmi. Przecież to kwestia nie tylko pieniędzy, ale całej przyszłości, miejsca do życia dla zawodnika i jego rodziny, rozwoju kariery itd. Czy od tego się można odciąć? Czy to można wyrzucić z głowy i powiedzieć sobie: teraz koncentruje się wyłącznie na tym, żeby na treningu piłkę prosto kopnąć?

ZOBACZ WIDEO Polaków zawiodło przygotowanie fizyczne. "Każdy robi badania. Sztuką wyciągnąć wnioski"

Szczególnie że sprawy transferu Lewandowskiego do Realu Madryt od początku, od całej akcji z zatrudnieniem nowego menedżera Piniego Zahaviego, szły źle. Ten wielki agent nie był w stanie dostać się przed oblicze prezesa Bayernu Karla-Heinza Rummenigge. Miał być Real Madryt, Manchester City, Manchester United, PSG, a już co najmniej Chelsea. A teraz trzeba wrócić z podkulonym ogonem do Monachium i udawać, że nic się nie stało. W pół roku Robert sam - krzywymi akcjami jak np. ta z niepodaniem ręki Heynckesowi - osłabił znacząco swoją pozycję. Stracił sporo sympatii kibiców. Jedno i drugie da się oczywiście odbudować - tylko trzeba dobrze grać i strzelać gole. Tego Robertowi życzę, ale nie wiem, czy to tak łatwo pójdzie.

Jeszcze w czasie mundialu Boniek powiedział publicznie, że do niedawna reprezentanci poczytywali sobie grę u boku Lewandowskiego za zaszczyt, a dzisiaj niektórzy z nich mają z tym problem. Prezes PZPN dodał, że muszą to sobie wyjaśnić we własnym gronie. To było oficjalne potwierdzenie konfliktu w reprezentacji na mundialu. Zbagatelizować tego nie można. Tym bardziej że dochodzą kolejne głosy. Adam Godlewski z katowickiego "Sportu" zadał w swoim tekście pytanie, czy przypadkiem największym problemem reprezentacji nie jest jej kapitan. Godlewski wskazał kilka zachowań Lewandowskiego, które nie były powszechnie akceptowane. Wśród nich wymienia butę napastnika. "W ostatnim czasie blisko Lewandowskiego w kadrze był tak naprawdę tylko Sławomir Peszko, piłkarze z większymi ambicjami, jeśli idzie o wpływ na drużynę, własnym zdaniem i świadomością, że od nich również zależą wyniki reprezentacji - Kamil Glik, Łukasz Piszczek, Kuba Błaszczykowski, Grzegorz Krychowiak czy Kamil Grosicki - wręcz podkreślali odrębność, nie chcieli uczestniczyć w kółku adorującym kapitana" - pisze Godlewski.

Warto zdać sobie sprawę z faktu, że koledzy z drużyny nie mogli czuć się dobrze, gdy czytali, że Lewandowski to 70 czy 90 proc. siły tej reprezentacji. A przecież oni nie chcą być - jak to kiedyś ohydnie określił Jan Tomaszewski - wkładami do koszulek. Czy mu zazdroszczą? Nie wiem, ale to dobre pytanie. Jedno jest pewne, że obie strony, zarówno kapitan jak i "buntownicy", nie dostrzegły, że z powodów ambicjonalnych, z powodów braku szacunku rozkładają drużynę na łopatki.

Niedawna akcja medialna z próbą odbierania kapitańskiej opaski "Lewemu" nie była przypadkowa. W środowisku piłkarskim często teksty w mediach są inspirowane. Menedżer zawodnika X "sprzedaje" newsy do portalu Y, ale przy okazji dba o interesy klienta. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby zauważyć, kto z czym i do kogo przychodzi i co za to w zamian dostaje. Rozgrywane są różne interesy: transfery, zwalnianie trenerów, krytyka działaczy, oczernianie jednych, wybielanie innych itd. Także konflikty o władze w zespole. Czy przeczytaliście kiedyś, że atmosfera w drużynie jest zła? Nie, wręcz przeciwnie, piłkarze zawsze mówią, że jest dobra. Ba! Znakomita. Przynajmniej przed meczem. Dopiero porażka, czyjaś podrażniona ambicja, konflikt, zdenerwowanie, stres pomeczowy sprawiają, że komuś się uleje. Częściej nieoficjalnie, na ucho zaufanemu dziennikarzowi, albo - jeszcze wygodniej -poprzez menedżera.

Czy są podziały w reprezentacji? Grupki? Koterie? Piłkarze oficjalnie zaprzeczają i będą zaprzeczać. W pewnym sensie zawsze fascynowało mnie, że są pod tym względem jak chłopcy z podstawówki - wydaje im się, że wystarczy mówić co innego i ta ich "alternatywna prawda" stanie się rzeczywistością. Niektórzy z nich być może nawet w to wierzą. Iluzji ulegają także dziennikarze. Przeczytałem kilka tekstów, z których wynika, że podziały są, ale to nie ma wpływu na drużynę, bo podziały były zawsze. I zawsze były grupki, nie wszyscy się muszą kochać, żeby razem dobrze grać w piłkę. Tak, to prawda, ale chodzi jeszcze o skalę, o głębokość tych podziałów.

Że "Lewemu" jest nie po drodze z Kubą Błaszczykowskim, nie było wielką tajemnicą. I problem wcale nie zaczął się od zabrania Kubie opaski kapitana kadry, tylko dużo wcześniej. Nie ma przypadku, że Robert tak szybko w szatni Borussii Dortmund zaprzyjaźnił się z niemieckimi kolegami (Hummelsem, Goetze, Reusem). Nie było dziwne, że w chłodnym podejściu do "Lewego" do Kuby doskoczył jego przyjaciel Łukasz Piszczek. A po czasie także ich przyjaciel Łukasz Fabiański. Gorzej, że - z czasem - na kadrze w inną stronę niż kapitan zaczęli też patrzeć Kamil Glik, Kamil Grosicki czy Grzegorz Krychowiak. Postaci istotne. Zaczął ich dzielić nie tylko - jak eufemistycznie piszą dziennikarze, żeby zbyt dużo nie powiedzieć - "pomysł na spędzanie wolnego czasu na zgrupowaniach", ale wiele więcej. I nie chodzi o to, że nie wszyscy na śniadanie jedzą płatki owsiane bez glutenu.

Boniek, na konferencji pożegnalnej Adama Nawałki jasno i dobitnie wsparł "Lewego": "Robert jest najlepszym kapitanem tej reprezentacji i nim pozostanie". Nie było w tej wypowiedzi prezesa PZPN przypadku. Boniek został zapytany o co innego, ale chciał wypowiedzieć akurat tę kwestię. Chciał uciąć dyskusję o zmianie kapitana, zgasić choć jedno z ognisk konfliktu, jakie płoną w tej drużynie. Nie dziwię mu się. Nawałki już nie ma, więc to Boniek i nowy selekcjoner będą musieli sklejać tę porwaną drużynę. Kierunek odbudowy jest jasny, wskazał go właśnie Boniek tą wypowiedzią: nową drużynę będziemy budowali wokół Roberta.

Niby zaskakujące to nie jest, ale Bońkowi chodziło o to, żeby ten dobitny przekaz dotarł także do innych reprezentantów. Żeby zrozumieli, że innej drogi nie ma, że muszą się jakoś w grupie dogadać. I tu dochodzimy do kwestii najistotniejszej - przyszłości reprezentacji Polski. Mundial przegrany, tej drużyny, która odniosła sukces na Euro 2016, już nie ma. Nie było jej już na turnieju w Rosji. Nawałka to musiał widzieć, rozpad drużyny to proces. Selekcjoner po prostu nie był w stanie go powstrzymać.

Robert, pomimo wszystkiego, co powyżej napisałem, nadal jest najlepszym polskim piłkarzem i nadal jest przyszłością reprezentacji. Zaczął w niej tak naprawdę dobrze grać dopiero wówczas, gdy został jej kapitanem. Wtedy wziął za drużynę odpowiedzialność, poczuł się w niej pewnie, czuł, że to jego zespół. Dziś - odnoszę takie wrażenie - on się w tej drużynie, która zakwestionowała jego przywództwo, nie czuje już tak dobrze. A przez to i mniej pewnie na boisku. Adam Godlewski złośliwie ironizuje, że gdyby dziś było w drużynie głosowanie na kapitana reprezentacji, "Lewy" dostałby dwa głosy: swój i Sławomira Peszki. Nie wiem, czy to prawda, ale w takiej sytuacji mniej mnie dziwi, że kapitan w ostatnich minutach meczu z Japonią nie dał sygnału do ataku i nie krzyknął: "Na nich!". Być może nie krzyknął, bo bał się, że odpowie mu cisza. Ta sama cisza, jaką zna ze swojego pokoju na zgrupowaniach, gdy siedząc w nim samotnie, uderza w klawiaturę swojego laptopa.

Adam Nawałka nie przegrał mundialu na boisku, na głośnych stadionach Rosji. Przegrał go ciszą oddzielnych pokoi na zgrupowaniach. Miejmy nadzieję, że nowy selekcjoner będzie potrafił przerwać tę ciszę.

Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl
Inne teksty

Źródło artykułu: