W tym artykule dowiesz się o:
Czarny diament od przewrotki
Urugwajczycy - ówcześni królowie piłki (dwa złota olimpijskie) - nie okazali się zbyt gościnni dla pozostałych 12 uczestników i zostali pierwszymi mistrzami świata. Pełnej puli jednak nie zgarnęli. Tytuł najlepszego snajpera trafił do wicemistrza, Guillermo Stabile. Przy okazji, Argentyńczyk otworzył kolejny rozdział w historii turnieju. To do niego należy pierwszy hat-trick podczas MŚ.
Ani Stabile, ani kolejny król strzelców Oldrich Nejedly nie zaistnieli w świadomości kibiców. Argentyńczyk nie zrobił oszałamiającej kariery w Europie, a Czech nie wyściubił nosa poza ojczyznę. Tak naprawdę nigdy nie dowiedział się, że został samodzielnym triumfatorem. Do śmierci (1990 r.) żył w przekonaniu, że jest jednym z trzech zwycięzców. 16 lat (!) później FIFA zreflektowała się i przyznała mu piątego gola.
Legendy krążą za to o Leonidasie. "Czarny diament", innowator, objawienie jak na tamte czasy. To Brazylijczyk wprowadził przewrotkę na stadiony. Mity krążą szczególnie o jego występie w porywającym meczu z Polską (6:5). Strzelił Biało-Czerwonym trzy gole, a ponoć część spotkania rozegrał na boso. Opowieść mocno podkoloryzowano. Otóż rzeczywiście zdjął buty, ale jedynie po to, by zmienić uszkodzone obuwie. Wyczerpany starciem z Polakami nie zagrał w półfinale, a i tak zgarnął Złotego Buta. Po karierze był postacią nietuzinkową, siedział w więzieniu za unikanie wojska, pracował jako reporter, prowadził sklep z meblami. W 1974 roku zdiagnozowano u niego chorobę Alzheimera i wycofał się z wszelkiej aktywności.
Król królów i bohater tragiczny
9 goli Ademira odeszło w niepamięć. Kibice Brazylijczyków kojarzą turniej z 1950 roku jedynie z klęską na Maracanie. W spotkaniu z Urugwajem, decydującym o tytule, Ademir akurat nie trafił do siatki. Trybuny uciszył Alcides Ghiggia i zapewnił rodakom tytuł. Na pocieszenie napastnik Canarinhos, postać wręcz kultowa w Kraju Kawy (chorzy prosili go o audiencję), zdobył koronę.
Brazylijczyk do końca kariery spokojnie kopał piłkę. Tyle szczęście nie miał członek węgierskiej Złotej Jedenastki, Sandor Kocsis.
Był maszyną do strzelania bramek, nie trafił jedynie w finale, czyli wtedy, gdy piłkarze z RFN dokonali cudu w Bernie i zatrzymali pochód Madziarów. Po mundialu Kocsis, jak wielu jego kolegów, uciekł z kraju po nieudanej próbie rewolucji w 1956 roku. Zakotwiczył w Barcelonie, został gwiazdą Dumy Katalonii. Rok po zakończeniu kariery rozpoczęła się jego gehenna - stracił obie nogi w wypadku samochodowych, a 14 lat później rozpoznano u niego nowotwór żołądka. Bezpośrednio po usłyszeniu diagnozy popełnił samobójstwo, wyskakując z okna szpitala, chociaż według niektórych źródeł był to wypadek. Zmarł w wieku 49 lat.
Wydawało się, że przez kilka edycji nikt nie pobije wielkiego Węgra. Rekord Kocsisa wytrzymał ledwie cztery lata. Choć Francuz Just Fontaine pojechał na MŚ 1958 jako zastępca kontuzjowanego kolegi, to strzelił aż 13 bramek w sześciu meczach i do tej pory otwiera listę wszech czasów. Jego cztery gole z RFN (3:6) zapewniły Francuzom brązowy medal. Poważne złamania nogi zmusiły go do zakończenia kariery w wieku zaledwie 28 lat. Nieco zapomniany, ale w końcu został doceniony. Król futbolu Pele umieścił go na liście 125 najlepszych żyjących piłkarzy w historii.
Niemiecki sęp i Czarna Perła z Mozambiku
Turniej w 1962 roku nie był popisem napastników. Padało sporo bramek, ale nastąpiła rotacja strzelców i nikt nie zdominował klasyfikacji. Aż sześciu piłkarzy strzeliło po cztery gole. Kto najbardziej wrył się w pamięć? Z pewnością brazylijski wirtuoz techniki, a na co dzień niebieski ptak, Garrincha. Imprezował całą karierę, a wszelkie hamulce puściły na piłkarskiej emeryturze. Statystycy spierają się w temacie jego potomstwa. Wersja oficjalna: 14 dzieci. Rozbijał się na drogach, w jednym z wypadków zginęła jego teściowa. Odszedł w biedzie, opuszczony przez rodzinę, kilka razy bezskutecznie próbować skończyć z życiem. Zmarł na marskość wątroby.
Jedyny w swoim rodzaju był też Eusebio. Portugalczycy do końca życia wielbili go jak króla, to napastnik rodem z Mozambiku wprowadził kadrę w wielki świat futbolu. W debiucie Portugalia zajęła trzecie miejsce na MŚ 1966, głównie dzięki 9 bramkom Eusebio. Właściwie sam wprowadził zespół do półfinału, strzelił cztery gole Korei Północnej, a zaczynał popis przy stanie 0:3! Przez prawie całą profesjonalną karierę wierny Benfice Lizbona, za życia doczekał się pomnika przed Estadio da Luz. Odszedł w 2014 roku.
Jego poprzedników uznawano za artystów futbolu, Gerd Mueller stał się natomiast synonimem zawodnika topornego, pozbawionego walorów estetycznych, ale diabelsko skutecznego. - Ten facet chyba nigdy nie strzelił gola zza pola karnego - mówił o nim Jan Tomaszewski. Krępy, koślawy z piłką przy nodze, ale prawie zawsze pierwszy do dobitki czy bezpańskiej piłki. Każdy z 10 goli podczas MŚ 1970 strzelił z bliska, właściwie sprzed linii bramkowej. Bodaj najbardziej siermiężny napastnik w historii i jednocześnie najlepszy niemiecki strzelec. Po karierze popadł w alkoholizm, pomocną dłoń wyciągnęli do niego dawni koledzy i zatrudnili go w roli trenera młodzieży Bayernu Monachium. W 2015 roku, po wykryciu choroby Alzheimera, zrezygnował z pracy.
Niemieckie lato
Pędziwiatr, jeden z najszybszych polskich piłkarzy, do niedawna krytykowany zewsząd prezes PZPN. I jedyny król strzelców MŚ w historii naszego futbolu. W trakcie mundialu w 1974 roku nikt nie doścignął Grzegorza Lato.
Do kadry Kazimierza Górskiego wszedł tylnymi drzwiami. Gdyby nie ucieczka Jana Banasia do Niemiec, prawdopodobnie byłby co najwyżej rezerwowym. Dopiero kilka miesięcy przed MŚ legendarny trener dał mu kredyt zaufania. Lato - ówczesny najlepszy strzelec polskiej ligi - wykorzystał okazję, zaaplikował Bułgarom dwa gole i wywalczył pierwszą jedenastkę w RFN.
Na turnieju korzystał nie tylko ze swojego głównego waloru. Argentyńczyków dwa razy pokarał za ich błędy, wpakował dwa gole słabiutkim Haitańczykom, okazał się sprytniejszy od szwedzkich i jugosłowiańskich obrońców. Najlepsze zostawił na deser. W meczu o brąz z Brazylia depnął tak mocno, że lewy obrońca Canarinhos został w blokach i nie dogonił szarżującego Laty. Jego siódma bramka zapewniła historyczne podium, w polskich stacjach powtarzano ją setki razy. Może nawet tysiące.
Za jego plecami wielki Holender Johan Neeskens i kolega z ataku, Andrzej Szarmach (po 5 goli). A Lato nie był zawodnikiem jednego turnieju. Cztery lata później strzelił wprawdzie dwa gole, ale nie zachwycał tak jak w 1982 r. Jako doświadczony skrzydłowy belgijskiego Lokeren hasał po prawej stronie, odegrał kluczową rolę w najważniejszym spotkaniach turnieju z Peru i Belgią. Jest jednym z czterech Polaków (obok Szarmacha, Władysława Żmudy i Marka Kusty) z dwoma medalami MŚ. Lato zapisał się w annałach z jeszcze jednego powodu - na jego koncie 10 mundialowych bramek, co daje mu ósmą lokatę w rankingu wszech czasów.
Kaci Polaków
Trzy kolejne edycje, trzech oprawców Polaków. Mario Kempes, Paolo Rossi i Gary Lineker. Każdy z nich lwią część dorobku zawdzięcza Biało-Czerwonym.
Kempes w czasie MŚ 1978 zapewnił sobie nieśmiertelność. Uszczęśliwił rodaków, a najbardziej rządzącą krajem wojskową juntę. Generał Videla i jego poplecznicy marzyli o tytule, który umocni ich niekontrolowaną władzę. Argentyńczyk był świetnym napastnikiem, ale na turnieju pomagały mu też ściany.
W meczu z Polską nie wyleciał z murawy po wybiciu piłki ręką z linii bramkowej. Skończyło się nawet bez kartki, wyłącznie na jedenastce (niewykorzystanej przez Kazimierza Deynę). Kempes dotrwał do końca meczu i strzelił drugiego gola. Kilka dni później zadania nie utrudniali mu Peruwiańczycy. Argentyna potrzebowała do finału zwycięstwa 4:0. Jako że kraje łączyły stosunki dyplomatyczne, junta zadbała o wynik. Rywale - w zamian za obietnice - rozstępowali się przed gospodarzami i dali sobie wbić sześć goli. W tym dwa autorstwa Kempesa. W grze o złoto dołożył kolejne dwa.
Cztery lata później katem został Rossi. Rzutem na taśmę załapał się do składu. Był zamieszany w aferę "czarnego totka", tuż przed mistrzostwami skrócono karę za ustawianie spotkań i Rossi mógł wystąpić na MŚ. Mimo protestów kibiców i marnego dorobku (3 mecze, 1 gol), trener Enzo Bearzot wziął go do Hiszpanii. Zaczął niemrawo, ale potem zaaplikował trzy bramki wielkiej Brazylii (3:2), w półfinale dwa razy uciekł Pawłowi Janasowi (2:0) i napoczął Niemców w finale (3:1). Mistrz świata o jednego gola wyprzedził Niemca Karla-Heinza Rummenigge, o dwa Brazylijczyka Zico i Zbigniewa Bońka.
Lineker, trzeci z polskich dręczycieli, jako jedyny z tego grona nie zdobył złota, ba nawet medalu, bo w ćwierćfinale Anglików wyeliminowała Argentyna z kontrowersyjnym (gol ręka) i zarazem genialnym (fenomenalny rajd) Diego Maradoną. Do tego czasu napastnik Evertonu uzbierał sześć goli, w tym trzy przeciwko Polsce. Wykorzystał dwa błędy Stefana Majewskiego, dostał pod nogi prezent od Józefa Młynarczyka i jeszcze przed przerwą skompletował hat-tricka (3:0). Tym wyczynem zwrócił na siebie uwagę możnych świata piłki i wkrótce Barcelona wyłożyła za niego zawrotną wówczas kwotę 2,8 mln funtów.
Napastnicy jednego turnieju
Jak szybko rozbłysła ich gwiazda, tak szybko zgasła. Mundiale w latach 90. należały do piłkarzy raczej średniej klasy, którym wyszedł turniej życia. Jedynie Christo Stoiczkow przez ponad dekadę utrzymał się na świeczniku. Ale po kolei.
1990 rok, mistrzostwa we Włoszech. Gospodarze niemiłosiernie ostrzeliwują bramkę Austriaków, piłka nie wpada do siatki. Trener Azeglio Vicini wysyła w bój głębokiego rezerwowego, Salvatore Schillaciego z Juventusu. "Toto" po dwóch minutach uszczęśliwił rodaków. Przebił się do jedenastki i strzelał już do końca imprezy. Sześć goli i tytuł króla strzelców dla niezbyt widowiskowego piłkarza, który nigdy później nie zbliżył się do poziomu z mundialu. Szybko przepadł w Serie A i wyjechał chałturzyć do ligi japońskiej.
Jeszcze uboższe CV ma Rosjanin Oleg Salenko. Na zawsze zapisał się jednak w historii mistrzostw. Przeciętny napastnik hiszpańskiego Logrones władował wyjątkowo słabym Kameruńczykom pięć goli, czego na MŚ nie dokonał nikt inny. Dołożył bramkę ze Szwedami, Sborna pojechała do domu po fazie grupowej, a Salenko został... królem strzelców. Życie brutalnie go potem zweryfikowało. Wszędzie przychodził z łatką goleadora, nigdzie nie potwierdził opinii. Na jego warsztat dała się nabrać Pogoń Szczecin. Ociężały Rosjanin zagrał 17 minut w Ekstraklasie. I wrócił do domu.
Salenko podzielił tytuł z gwiazdą Barcelony Christo Stoiczkowem. Bułgarski bóg futbolu uratował renomę klasyfikacji. Był jednym z najlepszych piłkarzy w USA, wprowadził rodaków do sensacyjnego półfinału, strzelał piękne bramki. Na najwyższym poziomie pozostał do końca lat 90., brylował głównie w Barcelonie.
Byłoby grubą przesadą, jeśli nazwalibyśmy średniakiem najlepszego snajpera mundialu we Francji, Davora Sukera. Prawda jest jednak taka, że Chorwat w klubie a reprezentacji, to dwie różne bajki. Na MŚ 1998 nie strzelił bramki tylko w jednym spotkaniu i poprowadził debiutantów do największego sukcesu w historii - brązowego medalu. Wprawdzie jego liczby w klubach są znakomite, ale odkąd Real Madryt kupił go po świetnych sezonach w Sevilii, Chorwat znalazł się na równi pochyłej. W stolicy przeważnie wchodził z ławki, nie zachwycił w Arsenalu i West Hamie, a po dwóch nieudanych sezonach w niemieckim TSV 1860 Monachium zszedł z murawy.
Specjaliści od mundialu
Ronaldo i Miroslav Klose zdominowali MŚ 2002 i 2006. W Korei i Japonii rozszalał się Brazylijczyk, choć kilkanaście miesięcy wcześniej przechodził katusze z kontuzjami. Już po fazie grupowej miał cztery gole na koncie. Strzałem z "dużego palca" zapewnił finał (1:0 z Turcją), w finale z Niemcami skorzystał z błędu najlepszego golkipera turnieju Olivera Kahna, a kilkanaście minut później swoją ósmą bramką przypieczętował piąte mistrzostwo Brazylijczyków (2:0). Od 1974 roku i wyczynu Grzegorza Laty nikt nie strzelił więcej goli na mundialu.
W Niemczech to Klose przejął pałeczkę. Bardzo skuteczny był już cztery lata wcześniej, szerzej nieznany napastnik Kaiserslautern uzbierał pięć goli i uplasował się za Ronaldo. Zresztą na MŚ czuł się jak ryba w wodzie. Podczas zmagań w 2006 roku trafił pięć razy i zgarnął koronę. Zdobycze dołożył na dwóch następnych turniejach, w sumie skompletował aż 16 bramek i jest jednym z trzech graczy, którzy strzelali na trzech mundialach. W historycznej klasyfikacji tuż za nim uplasował się nie kto inny jak Ronaldo (15 trafień).
Wkrótce może ich zdystansować Thomas Mueller. Niemiec dość niespodziewanie załapał się do kadry na MŚ 2010 i wręcz sensacyjnie stał się liderem zespołu. 21-latek, choć niespokrewniony z Gerdem Muellerem, zazwyczaj strzelał równie "brzydkie" gole jak słynny poprzednik. Tu dołożył nogę, tam dobrze się ustawił. W ten sposób zdobył pięć bramek (tak jak Wesley Sneijder, Diego Forlan i David Villa), ale miał najwięcej asyst i to Niemiec zdobył Złotego Buta. Kolejny turniej skończył z identycznym dorobkiem, w sumie ma aż 10 goli w dwóch edycjach MŚ i w Rosji może nawet przeskoczyć Klose.
Błysk geniuszu
James Rodriguez przed MŚ 2014 nie był przesadnie znany, a na pewno nie tak jak teraz. Lider Kolumbijczyków pojechał na turniej jako piłkarz Monaco, wprawdzie po świetnym sezonie, ale raczej nie wymieniano go w pierwszym szeregu kandydatów do korony. Na brazylijskich murawach nie dało się go zatrzymać.
Zaczął skromnie, od bramki z Grecją, jednak jego wkład w grę był o wiele większy. Co mecz dokładał przynajmniej trafienie, w 1/8 finału właściwie sam wyeliminował Urugwajczyków. Gdyby Kolumbijczycy nie odpadli w ćwierćfinale, prawdopodobnie skończyłby mundial z lepszym dorobkiem niż sześć goli. Rodriguez był w niesamowitym gazie, koniec końców wyprzedził specjalistę od MŚ i złotego medalistę, Thomasa Muellera. Po turnieju za zawrotną kwotę 63 milionów funtów wykupił go Real Madryt
Niestety dla Polaków, grupowych rywali Kolumbijczyków, pomocnik znowu przygotował wyśmienitą dyspozycję na turniej. Im bliżej końca rozgrywek, tym radził sobie lepiej na wypożyczeniu w Bayernie, choć bardziej pod względem asyst. Brylował w meczach towarzyskich przed mundialem, worka z bramkami jeszcze nie rozwiązał, ale prezentował się znakomicie i może ponownie liczyć się w wyścigu po Złotego Buta.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Polska - Litwa. Robert Lewandowski: To zwycięstwo niewiele daje. Nieraz trudniej strzelić gola na treningu