W tym artykule dowiesz się o:
Klęska Polaków
Wolelibyśmy do tego nie wracać, ale nie da się zapomnieć o blamażu polskich piłkarzy. Fakt, wylosowali trudną i specyficzną grupę, liderzy albo grali mało w klubach, albo zmagali się z urazami, przedmundialową kontuzją barku Kamila Glika żyła cała Polska. Ale na Boga, nie dało się tego turnieju bardziej schrzanić. Bo już nie chodzi wyłącznie o wyniki, stało się. Zabrakło zęba, pomysłu. Wszystkiego.
Przyczyn jest multum, opasłe tomy nie pomieściłyby wszystkich mądrości, które przewinęły się przez prasę i internet. Przede wszystkim mistrzostwa ułożył pierwszy mecz. Nasi piłkarze wyszli na Senegalczyków wystraszeni, Thiago Cionek - wynalazek Adama Nawałki - był wręcz przerażony i sparaliżowany stawką, zamykaliśmy oczy przy każdym jego kontakcie z piłką. Kopanie się po czołach dało rywalom bramkę. Cionek zachował się jak słoń w składzie porcelany, w Serie A wybiłby w krzaki strzał Idrissy Gueye, w Rosji skierował go do własnej siatki. Zamiast odrabiać straty, Grzegorz Krychowiak na spółkę z Janem Bednarkiem i Wojciechem Szczęsnym strzelili sobie najbardziej kuriozalnego gola mistrzostw.
Porażka z Senegalem całkowicie rozbiła mentalnie Polaków. Na mecz ostatniej szansy z Kolumbijczykami miał wyjść inny zespół, bo przecież gorzej się nie dało. A jednak.
Nawałka przepuścił skład przez maszynę losującą, wystawił bardzo eksperymentalne zestawienie i chyba przeszarżował. Po 15 minutach względnie wyrównanej walki akumulatory padły, Polacy stanęli. Kolumbijczycy odstawiali ich na kilka metrów i zaczęli egzekucję. Przypomniały się najczarniejsze czasy kadry, 0:3 to i tak niski wymiar kary. Skończyło się tradycyjnym bojem o honor, który idealnie podsumował mistrzostwa. Wprawdzie gol Jana Bednarka dał zwycięstwo, ale cały świat zapamięta starcie głównie ze względu na haniebną końcówkę. Polacy tylko patrzyli przez 10 minut jak Japończycy wymieniają podania na własnej połowie i rozpaczliwie bronią awansu. Wstyd.
Blamaż Niemców
- Brak słów - krzyczał na pierwszej stronie dziennik "Bild". Niemcy skompromitowali się w Rosji, ponieśli największą klęskę w historii, po raz pierwszy nie wyszli z grupy. Pogrążyli ich Koreańczycy z południa, którzy właściwie grali o pietruszkę (2:0).
Katastrofa wisiała w powietrzu od dawna. Fatalne sparingi, afera z udziałem Mesuta Oezila i Ilkaya Gundogana (spotkali się z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem), brak snajpera wysokiej klasy. Na inaugurację z Meksykiem potwierdziły się wszystkie obawy, przez 90 minut bili głową w meksykański mur i tylko nieskuteczności rywali zawdzięczają skromną porażkę 0:1. Obrońcy tytułu stanęli nad przepaścią, a spychali ich jeszcze Szwedzi. Po golu Oli Toivonena przegrywali 0:1 i byli poza turniejem. Uratował ich strzał rozpaczy Toniego Kroosa w doliczonym czasie gry (2:1). Co ma wisieć, nie utonie.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Co z przyszłością Loewa? Może podać się do dymisji
Z Koreańczykami nie szło im nic, zupełnie nic. Joachim Loew namieszał w składzie i poległ z kretesem. Oezil i Thomas Mueller w wakacyjnej formie, harujący Timo Werner, ale tworzący lukę w środku napadu, której nie zapełnił zmiennik Mario Gomez. Gdyby Azjatom nie gotowały się głowy w niemieckim polu karnym, to wpakowaliby bramki wcześniej niż w doliczonym czasie. Po spotkaniu obrońcy tytułu wyglądali jakby dostali obuchem w głowie, Mats Hummels z trudnością wypowiedział kilka słów komentarza. Oniemieli też kibice, takiej apokalipsy nie spodziewał się nikt. Posada Loewa wisi na włosku, a złota generacja szykuje się do odejścia.
Haniebny awans
Obrzydliwy popis kunktatorstwa i cwaniactwa Japończyków. 0:1 z Polską dawało im awans, pod warunkiem, że nie złapią kolejnych żółtych kartek. W tabeli grupy H mieli identyczny bilans jak Senegal, 1/8 finału zapewniała im mniejsza liczba kar. Co zrobili wyrachowani Japończycy? Na rozkaz trenera Akiry Nishino zabili mecz.
By zapobiec kontrze, przez ostatnie dziesięć minut wymieniali podania na własnej połowie (ponad 100 z rzędu). A Polacy tylko statystowali. Ostatni faul popełnili w 77. minucie. W Wołgogradzie rozległy się przeraźliwe, zasłużone gwizdy. To była profanacja mundialu. W ten żałosny sposób Japończycy obronili awans i jednocześnie nie pozwolili Jakubowi Błaszczykowskiemu rozegrać 101. mecz w kadrze. Obraz zrezygnowanego Polaka stojącego przy linii bocznej na długo zostanie w pamięci. W końcu Kamil Grosicki próbował symulować uraz, ale sędzia postanowił zakończyć ten żenujący spektakl.
Takie spotkania to nie nowość, kilka dni wcześniej Francuzi i Duńczycy wyszli na murawę, by nie zrobić sobie krzywdy (0:0). Od razu odżył obraz słynnej "ustawki" z 1982 roku. Austria i RFN podpisały akt o nieagresji, w efekcie wyrzucili Algierczyków z turnieju.
Upadek legendy
Diego Maradona był wielkim piłkarzem, może największym w historii. Po zakończeniu kariery stał się jednak błaznem, bohaterem niezliczonych skandali. Do listy swoich występków dorzucił prostackie zachowanie w trakcie meczu Argentyna - Nigeria.
Jego następcy grali o awans do 1/8 finału. Maradonie tak udzieliły się emocje, że po zwycięskiej bramce pokazał obraźliwy gest w kierunku sędziego, który wcześniej podyktował kontrowersyjny rzut karny dla Nigerii. Jako że Argentyńczyk przykuwa uwagę operatorów, cały świat zobaczył zobaczył jego bulwersujący spektakl.
To była kulminacja. Wcześniej w specyficzny sposób świętował gola Lionela Messiego, wznosił pokłony niebiosom, by po kilku minutach... zdrzemnąć się. Po końcowym gwizdku wyjaśniły się przyczyny niedyspozycji legendy. Internet obiegł filmik, na których dwie osoby wyprowadzają ledwo przytomnego, prawdopodobnie pijanego Maradonę. Argentyńczyk poczuł się gorzej, musieli interweniować lekarze, choć jak sam przyznawał po kilku godzinach, była to tylko chwilowa niedyspozycja. Ponoć tak źle zadziałało na niego... białe wino.
Jakby kontrowersji było mało, to według "Daily Mail" FIFA sponsoruje jego obecność w Rosji. To pomysł prezydenta tej organizacji, Gianniego Infantino, któremu zależy na tym, by byłe światowe gwiazdy oglądały turniej na żywo.
Łzy Neymara
Na gwiazdorze Brazylijczyków ciąży gigantyczna presja, ale taka reakcja zaskoczyła świat futbolu. Neymar strzelił bramkę Kostarykanom (2:0), klęknął i zaczął płakać. Jak się później okazało, w ten sposób napastnik PSG chciał pozbyć się ciśnienia, które towarzyszyło mu od kilku miesięcy. - Płacz pomaga. Tylko ty wiesz, przez co przeszedłeś, aby pojechać na mistrzostwa świata - powiedział mu obrońca Thiago Silva.
Napastnik Canarinhos przez 3,5 miesiąca walczył z urazem stopy, jego występ na MŚ stał pod ogromnym znakiem zapytania. Dopiero tuż przed mundialem wrócił do zdrowia i na inaugurację ze Szwajcarami spędził 90 minut na murawie po raz pierwszy od czasu kontuzji. Helweci niemiłosiernie go sponiewierali, Neymar wiecznie zgłaszał pretensje do sędziego, bo był bezradny wobec obrońców. Dzięki bramce w drugiej potyczce kamień spadł mu z serca.
- Nie każdy wie, co przeszedłem, żeby znaleźć się tu, gdzie jestem, gadają jak papugi. To były łzy radości, przezwyciężenia trudności, zawziętości i woli zwycięstwa - napisał.
Albański Orzeł
Rywalizacja Serbów ze Szwajcarami (1:2) zostanie w pamięci nie tylko dzięki dużej dawce emocji. Xherdan Shaqiri i Granit Xhaka w trakcie świętowanie bramek zamanifestowali swoje pochodzenie. "Albański Orzeł" rozjuszył Serbów i oficjeli FIFA. Dwugłowy, czarny orzeł znajduje się na fladze tego kraju, ale jest również uważany za symbol Kosowa.
Obaj piłkarze mają albańskie korzenie, Shaqiri urodził się w Kosowie, będącym od dawna przedmiotem sporów. Niewielką prowincję na południu Serbii zamieszkują w większości Albańczycy, którzy przez lata walczyli o niepodległość. Dopiero w 2008 roku zyskali suwerenność, choć nadal Serbowie nie uznają ich niezależności.
Choć reprezentanci Szwajcarii zaprzeczali, FIFA badała sprawę pod kątem manifestacji politycznej, za co groziły im nawet dwa mecze dyskwalifikacji. Werdykt okazał się łaskawszy, po 10 tys. franków szwajcarskich kary. Kosowianie są tak dumni z piłkarzy, że zorganizowali zrzutkę na poczet sankcji. Groszem sypnęli m.in. tamtejsi ministrowie.
Hat-trick Ronaldo
Jedno z pierwszych spotkań i od razu wielkie widowisko. Hiszpanie zremisowali 3:3 z Portugalczykami, a raczej z Cristiano Ronaldo. Lider mistrzów Europy w pojedynkę zapewnił rodakom punkt.
Dwie pierwsze bramki jak wiele w jego karierze - rzut karny i gafa Davida de Gei. Trzeci gol to majstersztyk. Portugalczykom szło jak po grudzie, ale od czego jest Ronaldo? Ustawił piłkę 25 metrów przed bramką, uderzył fenomenalnie nad murem, w samo okienko. Z miejsca stał się faworytem do korony króla strzelców, ale jak się potem okazało, Romelu Lukaku i Harry Kane mają równie dużą chrapkę na tytuł.
O hat-tricku Ronaldo mówiło się z jeszcze jednego powodu. Swoje trafienia świętował w nietypowy sposób - gładził się po brodzie. Od razu pojawiły się teorie, że to nawiązanie do reklamy z udziałem Lionela Messiego, w której pojawił się razem z kozami. Ronaldo wyjaśnił później: - To żart, który wymyśliłem z Quaresmą. Byliśmy w saunie, zacząłem się golić i zostawiłem sobie brodę. Powiedziałem mu, że jeżeli strzelę gola przeciwko Hiszpanii, to zostawię ją do końca mistrzostw świata. Z Maroko też udało się zdobyć bramkę i kontynuuję zakład.
Sztuka odpadania
Polacy, patrzcie i uczcie się. Jeśli odpadać z MŚ, to w takim stylu jak Maroko, Iran czy Peru. Spośród tej trójki tylko Persowie grali o awans, ale stali przed piekielnie trudnym zadaniem - wygrać z Portugalią. Choć pojechali do domu, to zadziwili świat swoją determinacją.
Irańczycy nie przestraszyli się mistrzów Europy, nie podłamała ich stracona bramka. Zupełnie zneutralizowali Ronaldo, do końca wierzyli w powodzenie swojej misji. Strzelili wyrównującą bramkę z karnego, a po chwili Vahid Amiri dostał piłkę meczową. Gdyby trafił, doprowadziłby Portugalię do rozpaczy.
Marokańczycy i Peruwiańczycy do ostatniej sekundy cieszyli się z obecności na turnieju. Ci pierwsi maksymalnie utrudnili Hiszpanom zadanie, pechowo zremisowali 2:2 po pierwotnie nieuznanej bramce Iago Aspasa. Drużyna z Ameryki Południowej prezentowała porywający futbol i została bodaj największym pechowcem MŚ. Na pożegnanie Peruwiańczycy wygrali 2:0 z Australijczykami i uszczęśliwili rodaków, którzy wydali cały dobytek, by po 36 latach zobaczyć drużynę na mundialu.
Argentyński cyrk
Przeciętny występ z Islandią (1:1) i tragiczny przeciwko Chorwatom (0:3). Argentyńczycy stali pod ścianą, groził im rychły wyjazd do domu. Trener Jorge Sampaoli bardziej przypominał wujka awanturującego się na weselu niż poważnego szkoleniowca. Wpadał w furię przy linii i to jedyne, co miał do zaoferowania swoim piłkarzom.
Liderzy kadry nie wytrzymali i po drugim spotkaniu zażądali jego dymisji. Podobno mieli naciskać, aby w ostatnim meczu doszło do zmiany selekcjonera, inaczej nie wyjdą na murawę. Jako jego następcę wskazywali Jorge Burruchagę, mistrza świata z 1986 roku. Ostatecznie Sampaoli zachował stanowisko, ale wygląda na to, że znaczy w kadrze tyle, co nic. Nie zwolniono go głównie z jednego względu - nagłe zerwanie kontraktu obowiązującego do 2022 roku grozi olbrzymim odszkodowaniem. Trener figuruje w papierach, ale mecz o awans z Nigerią (2:1) obnażył jego warsztat, w trakcie rywalizacji konsultował decyzje z... Lionelem Messim.
Argentyńczycy urwali się ze stryczka i awansowali do 1/8 finału, jednak atmosfera wciąż jest daleka od sielanki. Po porażce 0:3 z Chorwacją Javier Mascherano rzucił się do gardła Willy'emu Caballero, który zawalił pierwszą bramkę. W mediach wciąż pojawia się mnóstwo wypowiedzi nieprzychylnych Sampaoliemu. Lont się pali, bomba wkrótce wybuchnie.
Stary, ale jary
Koledzy w jego wieku myślą co najwyżej o mistrzostwach świata oldbojów. 45-letni Egipcjanin Essam El Hadary został najstarszym zawodnikiem w historii mundiali. Nie wszedł między słupki wyłącznie za zasługi, co pokazał przeciwko Saudyjczykom, w kapitalnym stylu broniąc rzut karny.
Trener Hector Raul Cuper spełnił obietnicę i pozwolił weteranowi pobić dotychczasowy rekord Faryda Mondragona (43 lata, MŚ 2014). Faraonowie grali już wyłącznie o honor, odpadli z turnieju po porażkach z Rosją i Urugwajem. Pomimo świetnej postawy, Hadary nie zatrzymał rywali z Arabii (1:2).
Na turnieju padł jeszcze jeden ciekawy rekord. Meksykanin Jesus Gallardo raczej nie będzie się nim szczycić - już w 15. sekundzie staranował Olę Toivonena w powietrzu i dostał najszybszą żółtą kartę w historii. Poprzedni wynik pobił o blisko 40 sekund.