Zginęła tragicznie na stoku w Niemczech. Ale jej śmierć nie poszła na marne.

Zdjęcie okładkowe artykułu: AFP / J. DAVID AKE / AFP
AFP / J. DAVID AKE / AFP
zdjęcie autora artykułu

29 stycznia 1994 Ulrike Maier stanęła na starcie zjazdu w Garmisch-Partenkirchen. Nigdy nie dojechała do mety, upadek przy prędkości 120km/h okazał się śmiertelny. Ta tragedia zmieniła oblicze narciarstwa zjazdowego.

W tym artykule dowiesz się o:

To był kolejny weekend Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim. Ulrike Maier, bardzo utalentowana austriacka zawodniczka, nie była specjalistką od zjazdu. Jej koronnymi konkurencjami był gigant i supergigant, czyli takie z większą liczbą tyczek, wymuszających zmniejszenie prędkości. Zjazd jest najszybszy, narciarze i narciarki osiągają podczas niego prędkości przekraczające 120km/h.

Maier urodziła się w austriackich Alpach, w Rauris, 100 kilometrów na południe od Salzburga. Jej talent narciarski był ogromny i oczywisty od początku. W wieku 12 lat opuściła szkołę w Rauris i przeniosła się do szkoły sportowej w Schladming, gdzie trenowały przyszłe gwiazdy austriackiego narciarstwa. Trzy lata później dostała powołanie do kadry narodowej w narciarstwie alpejskim i zaczęła odnosić sukcesy. W 1989 została mistrzynią świata w supergigancie i zajęła drugie miejsce w Pucharze Świata w kombinacji, po czym zdecydowała się zakończyć karierę, żeby urodzić dziecko swojemu narzeczonemu, policjantowi z Salzburga Hubertowi Schweighoferowi.

W tamtych czasach nie spotykało się na stokach matek. Urodzenie dziecka oznaczało koniec wyczynowej kariery narciarskiej i początkowo tak samo miało być w wypadku Maier. Jednak kiedy jej córeczka Melanie podrosła i 24-letnia narciarka wróciła na stok, okazało się, że jest jeszcze lepsza niż przedtem. W 1991 zdobyła kolejny tytuł mistrzyni świata w supergigancie i dołożyła do tego srebro w slalomie gigancie. W 1992 zajęła drugie miejsce w Pucharze Świata w tej samej konkurencji, a piąte w klasyfikacji generalnej. Była na szczycie.

Mimo sukcesów w narciarstwie, Austriaczka jednocześnie powoli planowała swoje definitywne już odejście. Melanie rosła i chciała spędzać więcej czasu z rodzicami, narzeczony załatwił sobie w policji przenosiny z Salzburga o wiele bliżej Rauris, rozpoczęli budowę domu rodzinnego, a ojciec Ulrike planował przejść na emeryturę i przekazać jej swoją szkółkę narciarską.

Ulrike Maier czekała też niecierpliwie na zakończenie remontu 900-letniego kościoła w swoim rodzinnym Rauris. Chciała wziąć w nim ślub ze swoim ukochanym, ojcem Melanii. Wszystko było zaplanowane na sierpień 1994.

29 stycznia 1994 roku zawodniczka obejrzała trasę zjazdu na górze Kandahar w Garmisch-Partenkirchen i wyraziła swoje obawy w rozmowie z organizatorami i koleżankami z reprezentacji. Stwierdziła, że stok jest bardzo oblodzony, co jest niebezpieczne. Na jej wniosek organizatorzy wysłali na trasę ekipę, która porozbijała lód. Ulrike jechała jako trzydziesta druga, po innych Austriaczkach, które doniosły jej z mety przez krótkofalówkę, że wszystko z trasą jest w porządku.

Najbardziej oblodzony górny odcinek przejechała bez żadnych problemów. Jechała szybko i pewnie, kiedy nagle na prostym odcinku 200 metrów przed metą straciła kontrolę nad nartami. - Po prostu złapała krawędź i straciła równowagę. To częsty błąd, może zdarzyć się każdemu - oceniał jej trener, Walter Hubmann. Jechała wtedy ponad 120km/h i po utracie kontroli nad nartami wypadła z trasy i natychmiast, z niewiele mniejszą prędkością, uderzyła w górę ubitego śniegu, która osłaniała urządzenie do pomiaru czasu stojące tuż przy trasie. Podczas upadku spadł jej z głowy kask, a właśnie głową uderzyła w twardy śnieg. Siłą rozpędu jej bezwładne ciało przeleciało jeszcze kilkadziesiąt metrów i zatrzymało się, bez ruchu.

Upadek wyglądał groźnie, ale zawodnicy i organizatorzy nie mieli świadomości, jak bardzo źle jest z Ulrike. Zawody przerwano na 30 minut, a kiedy narciarka została zabrana helikopterem do szpitala, wznowiono je i dokończono. Dopiero dwie godziny później nadeszła ze szpitala tragiczna informacja - uraz głowy był tak poważny, że Ulrike nie udało się uratować.

Śmierć Ulrike Maier wzbudziła ogromne poruszenie w środowisku. Jej narzeczony pozwał FIS do sądu za zaniedbania organizacyjne, wielu narciarzy i narciarek zaczęło mówić głośno o swoim strachu. O tym, że trasy są tak ustawiane, żeby osiągali coraz większe prędkości, co zwiększa zagrożenie życia. O coraz łagodniejszych zimach, które zmuszają do używania sztucznego śniegu, o wiele szybszego, niż naturalny. O oblodzonych stokach i urządzeniach stojących tuż obok tras przejazdu.

Po tej tragedii wprowadzono wiele zmian w celu poprawy bezpieczeństwa zawodników i to przyniosło rezultaty. Następna śmierć na stoku przyszła dopiero w 2001 i wynikała z bardzo pechowego zbiegu okoliczności. Mistrzyni świata w supergigancie Regine Cavanoud podczas treningowego przejazdu wpadła na trenera kadry Niemiec i zmarła po dwóch dniach w szpitalu w wyniku odniesionych obrażeń.   Nadal regularnie przydarzają się wypadki w narciarstwie zjazdowym, ale tego nie da się całkowicie wyeliminować, zawodnicy osiągają prędkości większe niż niektóre samochody i jeżdżą na granicy błędu. Jednak już nie tracą życia. Zawdzięczają to między innymi zmianom, które wprowadzono po śmierci Ulrike Maier. Msza pogrzebowa zawodniczki zgromadziła ponad pięć tysięcy ludzi. Odbyła się w tym samy kościele w Rauris, w którym kilka miesięcy później Ulrike miała brać ślub.

Talant Dujszebajew: Moim marzeniem jest praca z reprezentacją Polski

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu: