Decyzja Millera nie jest tak naprawdę żadnym zaskoczeniem. Jego ostatni start miał miejsce w 2015 roku podczas mistrzostw świata w Vail - od tamtej pory co najwyżej pojawiały się pogłoski o kolejnych planach powrotu. Amerykanin nieraz ćwiczył razem z całą reprezentacją, w związku z czym kibice mieli nadzieję, że ich idol zdecyduje się jeszcze raz przypiąć narty do nóg i wrócić na szczyt.
W październiku Miller skończył jednak już 40 lat. W ostatnim wywiadzie dwukrotny zdobywca Pucharu Świata oficjalnie potwierdził, że jego kariera jest definitywnie zakończona. - Nie ma na to szans. Już nigdy nie wystartuję w zawodach Pucharu Świata. Jestem spełniony. Startowałem przez wiele lat i nie czuję już potrzeby, żeby to kontynuować - powiedział Amerykanin w rozmowie z Grahamem Bensingerem, dziennikarzem prowadzącym cykl wywiadów "In Depth with Graham Bensinger".
Miller przez 20 lat zapisał się w wyjątkowy sposób w historii narciarstwa alpejskiego, stając się postacią znaną nawet tym, którzy na co dzień nie śledzą rywalizacji w tej dyscyplinie. Amerykanin potrafił gubić swoje trofea sportowe, rywalizował skacowany po całonocnych imprezach, a podczas zawodów nocował w swym ulubionym kamperze, zamiast w hotelu jak reszta kadry. To jego przejazd z Pucharu Świata w Bormio w 2005 roku obiegł świat - Miller zgubił nartę, co jednak nie przeszkodziło mu jechać w dół przez kolejne setki metrów na jednej desce.
Niezależnie od całej ekscentrycznej otoczki Amerykanin pozostawał przede wszystkim doskonałym zawodnikiem. W swojej karierze wywalczył dwie Kryształowe Kule, cztery tytuły mistrza świata i jedno mistrzostwo olimpijskie, będąc przez całe lata jednym z najlepszych alpejczyków.
ZOBACZ WIDEO: Ogromny projekt Kusznierewicza. Cały świat będzie podziwiał Polaków