Niemcy do dzisiaj nie mogą otrząsnąć się z tragedii. Zginął wtedy ojciec nowego idola naszych sąsiadów

Pilot helikoptera został skazany na więzienie w zawieszeniu, szef firmy przyznał, że popełnili błąd. Nie zwróci to życia 9 tragicznie zmarłym osobom pod trasą kolejki górskiej.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
Thomas Dressen po wygranej w Kitzbuhel (styczeń 2018) PAP/EPA / CHRISTIAN BRUNA / Thomas Dressen po wygranej w Kitzbuhel (styczeń 2018).
Kilka dni temu nasz redakcyjny kolega, Grzegorz Wojnarowski, opowiadał o mistrzostwach świata w lotach (odbyły się w dniach 19-21 stycznia w Oberstdorfie). Opisywał m.in. reakcję gazet zza naszej zachodniej granicy po brązowym medalu Richarda Freitaga (więcej przeczytacie tutaj).

Niemieckie media chwaliły oczywiście krążek swojego reprezentanta, ale dużo bardziej doceniono występ innego zawodnika sportów zimowych. - Najważniejsze jest narciarstwo alpejskie i zjazd w Kitzbuehel, który w sobotę pierwszy raz od 39 lat wygrał Niemiec (poprzednim był Sepp Ferstl - dop. red.), 24-letni Thomas Dressen. Dla Niemców to duże i ważne wydarzenie, bardzo się z tego cieszą - mówi Grzegorz Wojnarowski w tym materiale.

Streif, ekstremalnie trudna trasa zjazdowa, jest wyzwaniem dla każdego narciarza. Podczas styczniowych zawodów w Pucharze Świata widać wszystko jak na dłoni, a kibice z przerażeniem obserwują pędzących zawodników. Różnica poziomów między startem a metą wynosi 863 metry, co przy długości 3,3 kilometra oznacza jazdę po stoku o bardzo dużym nachyleniu.

Najbardziej spektakularnym miejscem na trasie jest Mausefalle ("Pułapka na myszy") - uskok, na którym narciarze niemal wylatują w powietrze. Potrafią przelecieć nawet 80 metrów mając niekiedy nawet 120 km/godz. "na liczniku". Dressen pokonał tę trasę najszybciej, co było niespodzianką (szczegóły poznacie tutaj). Wygraną zadedykował ojcu, który 13 lat temu zginął w tragicznych okolicznościach.

ZOBACZ WIDEO: Świetne wiadomości dla polskich skoczków. MKOl dokonał ważnej zmiany

Tragedia w Solden

"Bild" opisywał szczegóły z życia niemieckiego narciarza: waży 100 kg, jest fanem Bayernu, mieszka w Gmunden nad jeziorem Traunsee z dziewczyną Birgit, a wolnych chwilach lubi jeździć Harleyem. Wiadomo również, że zawodnik po każdym starcie rozmawia króciutko z ojcem. - Wiem, że mnie obserwuje zawsze, kiedy jadę. Wygrałem dla niego - powiedział po zwycięstwie w Kitzbuehel.

Wypadek, w którym zginął ojciec sportowca, na zawsze zapisał się w pamięci Austriaków i Niemców. 5 września 2005 roku w Solden narciarze podróżowali kolejką gondolową na szczyt. Nad ich głowami helikopter firmy Salzburg Roy Knaus przewoził 750-kiligramowy blok betonu do stacji kolejki górskiej, gdzie budowano wieżę komunikacyjną. Jak wykazały późniejsze badania - doszło do rażącego zaniedbania, bowiem nie powinien przelatywać tamtą trasą.
Rozbita gondola leży pod trasą kolejki górskiej. Widać przykryte ciała zmarłych w wypadku (fot. PAP/EPA/ROBERT PARIGGER) Rozbita gondola leży pod trasą kolejki górskiej. Widać przykryte ciała zmarłych w wypadku (fot. PAP/EPA/ROBERT PARIGGER)
Betonowy ciężar oderwał się od śmigłowca i poszybował w stronę wagoników. Trafił w jeden z nich, dwie inne rozkołysał tak bardzo, że zaskoczeni narciarze spadli z kilkunastu metrów na ziemię. Rannych zostało 18 osób, w tym 9 poważnie. Zginęło sześcioro dzieci w wieku od 12 do 14 lat i trójka dorosłych. Wśród nich 43-letni były biathlonista, Dirk Dressen. Wszyscy byli obywatelami Niemiec.

11-letni Thomas dowiedział się o śmierci ojca w szkole. Do dzisiaj jeździ z numerem 44 na kasku (od DD, czwartych liter w alfabecie), a zdjęcie taty nosi w portfelu. - Trochę czasu minęło, smutek nieco zmalał, ale ta historia ciągle siedzi we mnie i nigdy nie zniknie. Nie można jej cofnąć - mówił narciarz dla "Bilda". Przyznał, że wiele razy miał dość sportu, ale ostatecznie nie rzucił narciarstwa i trenował dla zmarłego ojca.

300 metrów

Pilot helikoptera został skazany na 15 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Powód - rażące niedbalstwo. Roy Knaus, szef firmy transportowej, przyznał, że do dzisiaj nie otrząsnął się z tej tragedii. - Popełniliśmy błąd, który tragicznie zmienił życie wielu osób. Nie uwzględniliśmy ryzyka, jakie niosły loty z ogromnymi ciężarami - powiedział. Tamtego dnia pilot śmigłowca kilka razy latał trasą nad wagonikami z narciarzami. Dzisiaj trasy wyznaczane są w taki sposób, że omijają miejsce, gdzie poruszają się narciarze.

Pilot, który spowodował wypadek, odszedł wkrótce z firmy. Podczas procesu tłumaczył, że nie wie, w jaki sposób betonowy blok oderwał się od jego maszyny. Nie udało się również ustalić tego podczas śledztwa. Poczuł jedynie utratę ciężaru, a następnie bezradnie obserwował, jak ładunek szybuje 300 metrów i uderza w gondolę. To w niej zginęła trójka dorosłych, w tym Dirk Dressen. Dzieci były ofiarami z pozostałych wagoników. O tragedii przypominają dzisiaj kapliczka i pomnik, które stoją na szczycie lodowca Rettenbachferner.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×