Tomasz Majewski: Urodziłem się mistrzem

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

To była chęć udowodnienia swojej klasy całemu światu?

Nie. Sobie. Chciałem wiedzieć, że potrafię jeszcze walczyć o najwyższe cele. Im bardziej jesteś doświadczony, tym trudniej o motywację. Pod koniec kariery bawiły mnie już tylko ekstremalnie stresujące konkursy. To już były zmagania ze sobą, z rywalami czy wynikiem, a nie jak na samym początku startów, gdy motywujący był sam wyjazd na zawody. Z wiekiem coraz trudniej się oszukiwać. Możesz mówić, że ci się chce, ale przecież to widać, jeśli ci się nie chce.

Szymon Kołecki przed samym startem spał. A pan?

Po to ciężko trenujemy, żeby wykształcić w sobie pewne odruchy. Kiedy konkurs był wieczorem, sen w ciągu dnia dla mnie także był dobry. Nie trzeba było się już dodatkowo pobudzać. Przecież i tak pobudzamy się strasznie.

W jaki sposób?

Po to bierzemy wszystkie środki, oczywiście legalne, żeby w końcu wybuchnąć. Na tym polega ta dyscyplina. Trzeba być maksymalnie świadomym tego, co się robi. Na początku pobudzałem się jeszcze dodatkowo, robiłem jakieś playlisty, słuchałem muzyki i dodatkowo się nakręcałem.

A później w czasie konkursu, zamiast patrzeć na rywali, obserwował pan innych na stadionie. To było zrzucanie z siebie presji?

Nie, zwyczajnie jestem kibicem lekkiej atletyki, a na stadionie dzieje się wiele ciekawych rzeczy. Poza tym miałem odpowiedni dystans do całej otoczki. Bawiłem się sportem, nie chciałem się skupiać cały czas na konkursie, miałem czas, żeby pogadać o bzdurach z kolegami. Wszyscy kulomioci mieli świetne relacje, dobrze się znaliśmy, tworzyliśmy grupę przyjaciół. Rywalizacja była gdzieś w tle.

No, ale podczas hymnu się pan wzruszył.

Ale nie płakałem. To była czysta radość. Złoto w Pekinie dostałem od razu po zawodach i to było genialne uczucie. Szczęście wisiało na szyi.

Sukcesy nigdy nie uderzyły panu do głowy?

Za często do telewizji chodziłem. Pewnego tygodnia dzwonili codziennie i się codziennie godziłem. Żona mi powiedziała, żebym już przestał.

Przez pierwsze lata kariery nie wychodziło mi nic. Nie byłem przecież jakimś wybitnym juniorem. Należałem do czołówki w Polsce, ale bez żadnego szału. Miałem jednak charakter


To tyle?

Jakiś tam mały odlot miałem, ale żeby mi odwaliło konkretnie, to nie. Przy ziemi trzymała mnie rodzina i przyjaciele, poza tym trening jest tak ciężki, że nie było czasu, by napawać się sukcesem, bawić się. Kiedy jest do wykonania praca i się ją zaniedba, bardzo szybko spadnie się na dół. Trening nigdy nie wchodzi łatwiej tylko przez to, że jest się dobrym. Żelastwo jest prawdziwe, waży tyle samo. A jeśli nie podchodzisz poważnie do treningu, jest jeszcze cięższe.

Mówią o panu: "Normalny, nie zwariował, metrem jeździ".

Jay-Z jeździ metrem w Nowym Jorku i nikogo to nie dziwi.

Ma pan prawo jazdy?

Wiele lat nie miałem i żyłem wygodnie. Teraz mam już dokumenty, ale nie lubię stać w korkach, metro jest najwygodniejsze.

Kiedy całą młodość spędza się na treningach i zawodach, często przychodzi ochota poszaleć po zakończeniu kariery. U pana też tak było?

Młodości to ja nie miałem. Imprezować imprezowałem, bo każdy sportowiec to robi, ale na przykład nie przeżyłem normalnych wakacji. Bardzo zazdrościłem rówieśnikom wyjazdów na festiwale, dla mnie to był najgorszy czas, bo musiałem przygotowywać się do startów. Ale nie wiem, czy to było wielkie poświecenie. Miałem inne rzeczy, których oni nie mieli.

Teraz wraca pan do normalnego trybu?

Nigdzie nie wracam, uczę się nowego życia. Tylko że to nie tak, że teraz moje życie jest bezstresowe, nie ma presji wyniku. Jest po prostu inne. W sporcie fajne i wygodne są schematy, rytuały, wszystko jest zaplanowane. Musiałem się bez nich odnaleźć i jakoś sobie poradziłem. Do nowej roli przygotowywałem się jednak przez kilka lat i prawdę mówiąc myślałem, że będzie gorzej.

Nie brakuje treningów?

Żadnemu sportowcowi po zakończeniu kariery nie brakuje treningów.

TOMASZ MAJEWSKI UKOŃCZYŁ STUDIA WYŻSZE - W DALSZEJ CZĘŚCI WYWIADU OPOWIADA, W CZYM MU ONE POMOGŁY

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×