Jeżeli wierzyć medialnym doniesieniom, Sebastian Szymański już wkrótce może stać się 8. Polakiem, któremu przyjdzie grać w Hercie Berlin. Do tej pory jednak niebiesko-białe barwy "Starej Damy" były dla naszych piłkarzy wyjątkowo pechowe.
Przeskok cywilizacyjny
Jako pierwszy do stolicy Niemiec z Polski trafił Piotr Reiss. Legenda Lecha Poznań wylądowała w Niemczech pod koniec 1998 roku. Zapowiadało się nieźle. Już w debiucie popularny "Reksio" zdobył bramkę przeciwko HSV. Niestety dla niego, było to jednocześnie pierwsze i ostatnie trafienie.
- Dlaczego nie sprawdziłem się w Hercie? Nie wiem - przyznawał w wywiadzie udzielonym portalowi rfbl.pl. - Pod względem organizacyjnym przejście do Herthy było dla mnie przepaścią. Być może dlatego było mi bardzo trudno się w tym odnaleźć.
Reiss odchodził bowiem w czasach, gdy polska piłka, delikatnie mówiąc, nie stała na najwyższym poziomie. Jak wspominał sam piłkarz, luksusem była wówczas nawet ciepła woda. Z drugiej strony ciężko brać na poważnie tłumaczenie na zasadzie, że było "za dobrze".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wolny - palce lizać! Przymierzył idealnie
Niepowodzenie z Reissem jednak nie zraziło berlińczyków do napastników znad Wisły. Już wkrótce sięgnięto po kolejnych dwóch - Artura Wichniarka oraz Łukasza Piszczka.
Polskie gole w Berlinie? Niekoniecznie
Piszczek to tak naprawdę jedyny Polak, który może być zadowolony z decyzji o przejściu do Herthy. Ale nie jest tak, że zrobił tam piorunującą karierę. W Berlinie spotkał jednak trenera Luciena Favre'a, który przestawił go z ataku na prawą obronę, co w przyszłości okazało się strzałem w "10", choć przyszły sukces rodził się w bólach.
- Początki były ciężkie. Pamiętam mecz z Benfiką w Pucharze UEFA. Wówczas na mojej stronie grał argentyński lewoskrzydłowy, którego oglądałem na mistrzostwach świata do lat 20 w Kanadzie. Kilka razy wkręcił mnie w ziemię. Przegraliśmy 0:5 i tak właśnie wypromowałem Angela Di Marię - wspominał Piszczek.
Koniec końców wyrobił sobie jednak w Berlinie taką markę, że po spadku Herthy nie miał problemu, by znaleźć angaż w Borussii Dortmund. Rozstanie było jednak ciężkie. Ojciec piłkarza przyznawał, że Łukasz miał wiele bezsennych nocy, bo tak bardzo przeżywał konieczność odejścia z klubu, z którym bardzo mocno się związał.
Rozwój Piszczka mógł być pewnym zaskoczeniem, przychodził bowiem do zespołu jako król strzelców mistrzostw Europy U-19, a nie boczny obrońca. Jednak w przypadku Artura Wichniarka od samego początku wymagano wiele.
Do Berlina trafiał jako "Król Bielefeldu". Arminia była niemal całkowicie uzależniona od jego trafień. Gdy jednak spadła z Bundesligi, Wichniarek w zasadzie sam wykupił swój kontrakt, byle tylko móc trafić do Herthy i kontynuować karierę na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
Stołeczne powietrze wyraźnie mu jednak nie służyło. Polak całkowicie zatracił swoją skuteczność. I to zarówno za pierwszym podejściem w latach 2003-2006, jak i za drugim, w sezonie 2009/2010. W sumie w 81 meczach w barwach Herthy zdobył zaledwie 8 bramek.
- Uwiera mi po latach tylko to, że nie zaistniałem w Hercie. Byłem tam dwa razy i ani razu nie udało mi się wejść na wyższy level. Dlaczego? Nie wiem. Może za bardzo chciałem, może nie pasowałem do systemu gry - wspominał w rozmowie z Weszło.
"Młodzi mieli trudniej"
Wichniarek czy Reiss, mimo niepowodzenia, nie mogą jednak powiedzieć, że nie dostali swojej szansy. Zupełnie inaczej sprawa miała się jednak w przypadku Tomasza Kuszczaka czy Gracjana Horoszkiewicza. Pierwszy spędził w barwach "Starej Damy" 4 lata, drugi natomiast 2. Żaden z nich nie dostał jednak ani jednej szansy w pierwszym zespole.
Horoszkiewicz przychodził jednak do Herthy jako junior i nie zdołał ostatecznie przebić się przez sito drużyn młodzieżowych. Kuszczak zaś, jako dość młody bramkarz, musiał pogodzić się, w najlepszym wypadku, z rolą zmiennika Gabora Kiraly'ego.
- W moich czasach trudno było przebić się młodym zawodnikom do pierwszego zespołu. Teraz dużo szybciej się ich zauważa i dostają szansę - wspominał w rozmowie z serwisem Łączy Nas Piłka Kuszczak. - W Herthcie byłem trzecim bramkarzem i musiałem znać hierarchię - dodawał.
Zmarnowane szanse
Na brak szans w Hercie narzekać nie mógł za to Bartosz Karwan. Były pomocnik reprezentacji Polski grał w niemieckim klubie w latach 2002-2004 i choć uzbierał w nim 27 występów, to nigdy nie awansował w hierarchii wyżej niż do roli zmiennika.
Sam sobie zresztą nie pomagał. W jednym ze spotkań, gdy miał wejść na boisko okazało się, że... zapomniał koszulki. Rozwścieczony trener Huub Stevens zakazał przynosić ją członkowi sztabu stwierdzając, że "kto nie ma koszulki, ten nie powinien grać".
Zdecydowanie najwięcej zmarnowanych szans w Hercie ma na koncie jednak nie kto inny, jak Krzysztof Piątek. Najświeższy przykład tego, że Polakom wyraźnie gra w berlińskim klubie nie służy.
Z Piątkiem w Hercie wiązano olbrzymie nadzieje. Zresztą nie mogło być inaczej, jeżeli w momencie przyjścia do klubu stał się najdroższym transferem w jego historii (do dziś droższy, i to o zaledwie milion, był tylko Lucas Tousart). Losy Piątka w Berlinie wszyscy jednak doskonale znają. W Hercie dziś mają jedynie nadzieję, że jak najszybciej uda im się znaleźć kupca, który pozwoli im odzyskać choć część pieniędzy utopionych w 27-letnim snajperze z Dzierżoniowa.
Do tej pory zatem, w miażdżącej większości przypadków, Polacy którzy decydowali się na transfer do Berlina, po czasie żałowali tego ruchu. Z drugiej strony to wciąż tylko ciekawostka historyczna, a transfer transferowi nierówny. Pytanie jednak, czy w tak niestabilnym klubie, jakim dziś jest Hertha, Szymański będzie w stanie odczarować złą passę?
Bartłomiej Bukowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Zmiana frontu Barcelony? "Zrobię wszystko co w mojej mocy, by został"
- Serge Gnabry na celowniku gigantów