- Jeśli dogadamy się z klubem, to Miłosz otrzyma od nas szansę rozwoju i w perspektywie grę nawet w Premier League. Wiążemy ogromne nadzieje z tym zawodnikiem - mówił w 2013 roku jeden ze skautów The Reds. Miłosz Kozak miał wtedy 15 lat i świat stał przed nim otworem. Został jednak w Polsce. W jego najbliższym otoczeniu uznano, że na wyjazd z kraju jest za wcześnie. Gdy osiem lat później zdecydował się ruszyć za granicę, Liverpool ani żaden inny zespół z tej półki już go nie kusił. Parafkę złożył pod umową ze Spartakiem Trnava.
Przez te osiem lat pozycja Kozaka w polskim futbolu diametralnie się zmieniła. Od wielkiej nadziej, przez niespełniony talent, aż po zapomnienie. Przy okazji meczu Spartaka Trnava z Rakowem Częstochowa w kwalifikacjach Ligi Konferencji warto jednak odkurzyć jego nietuzinkową historię.
Po prostu Kozak i Mikita kosmita
Najbardziej zadowolona z planów Kozaka była Legia Warszawa. Stołeczny klub jako jedyny był w stanie podebrać zdolnego piłkarza Lechowi Poznań i starał się o to przez dwa lata. Gdy w końcu się udało, emocje kibiców zwaśnionych klubów buzowały. Niewspółmiernie do tego, co działo się przy transferach Bartosza Bereszyńskiego czy Kaspra Hamalainena, ale też niewspółmiernie do wieku - Kozak miał raptem 16 lat.
ZOBACZ WIDEO: Tego zagrania nikt się nie spodziewał! Tylko bezradnie patrzyli na piłkę
Sam piłkarz pożar gasił benzyną, opowiadając o Legii w samych superlatywach. W Warszawie trafił do jednej szatni z Mateuszem Wieteską czy Konradem Michalakiem, którzy podczas trwającej kadencji Czesława Michniewicza zapukali do bram pierwszej reprezentacji. Kozak nie zdołał się jednak przebić.
Uszczypliwi po latach porównują Kozaka do Patryka Mikity. Po obydwu dużo sobie obiecywano przy Łazienkowskiej, obydwu wychwalał Bogusław Leśnodorski, aż w końcu obaj zniknęli z radarów. W Ekstraklasie łącznie rozegrali 29 meczów (Mikita - 19, Kozak - 10).
Pojawiał się i znikał
Niefortunnych porównań można doszukać się więcej. Po zasileniu Legii Kozak w jednym z wywiadów opowiadał o planach na przyszłość. Za przykład podał Rafała Wolskiego i Dominika Furmana, którzy z Warszawy wyjechali na Zachód, dołączając odpowiednio do Fiorentiny i Tuluzy. To pokazuje, jak wysoko mierzył Kozak. Paradoksalnie, dziś cała trójka ma pracodawców z podobnej półki - spotkanie Wisły Płock ze Spartakiem Trnava nie miałoby klarownego faworyta.
Zanim Kozak trafił na Słowację, przez kilka lat tułał się po Polsce. Nigdzie nie zagrzał miejsca. Pojawiał się i niedługo później znikał. W końcu trafił do Radomiaka, gdzie rozegrał wspomniane już 10 meczów w Ekstraklasie. Więcej się nie udało, ponieważ... miał m.in. w rasistowski sposób zwracać się do zagranicznych piłkarzy. Kontrakt rozwiązano za porozumień stron, z powodów osobistych piłkarza.
Radom był ostatnim polskim przystankiem w karierze Kozaka. Od stycznia 25-latek jest piłkarzem Spartaka Trnava i zdążył już nawet rozegrać 18 meczów w jego barwach. W najistotniejszym z nich, finale Pucharu Słowacji, wszedł z ławki rezerwowych. Spartak po raz trzeci w historii zdobył krajowych puchar.
Kiwior wydeptał drogę
W czwartkowy wieczór Kozak przypomni o sobie polskim kibicom. O 18.30 jego drużyna zagra na własnym boisku z Rakowem Częstochowa w ramach kwalifikacji do Ligi Konferencji. Zresztą okazji do przypomnienia sobie niektórych nazwisk będzie więcej. W Spartaku gra aktualnie ośmiu zawodników z przeszłością w Ekstraklasie.
Liga naszych południowych sąsiadów wciąż jest u nas często niedoceniana. Bynajmniej nie chodzi o wychwalanie pod niebiosa słowackich klubów, bo na europejskiej arenie znaczą one bardzo niewiele. Bardziej rozpatrywanie ich w kategoriach trampoliny, która niejednemu zawodnikowi pozwoliła się już wysoko wybić. Za przykład może służyć chociażby historia Jakuba Kiwiora, który półtora roku temu występował jeszcze w MSK Żylinie, a dziś ma mocną pozycję w Serie A i kandyduje do gry na mistrzostwach świata. Co ciekawe, obaj piłkarze należą do tej samej agencji menadżerskiej.
Na razie ich kariery znacznie się od siebie różnią. Podczas gdy Kiwior wyjeżdżał jako nastolatek do Belgii i zarzekał się do Polski nie wróci, Kozak chciał jak najmocniej zaznaczyć obecność na naszych boiskach. Grając dla szeregu polskich drużyn nie pozostawił jednak po sobie takiego śladu, jakby sobie życzył.
Zobacz też:
Jasna deklaracja Papszuna. Raków pojechał po zaliczkę