Na początek krok wstecz. Jest rok 2014. Zaglądamy na stronę lechiahistoria.pl, gdzie czytamy: "Grupa Kapitałowa wykupiła pakiet większościowy akcji Lechii Gdańsk, który należał do Wrocławskiego Centrum Finansowego. Adam Mandziara reprezentował w tym przedsięwzięciu Franza Josefa Wernze".
I dalej: "W maju 2014 roku przy Lechii działał w randze prokurenta. 18 grudnia 2014 roku rada nadzorcza Lechii Gdańsk powołała Adama Mandziarę na stanowisko prezesa zarządu".
Z przerwami funkcję prezesa sprawował do 29 kwietnia 2021 roku. Wtedy złożył rezygnację, natomiast cały czas pozostawał w radzie nadzorczej. Jak zapowiedział parę dni temu na Instagramie, 12 września były agent definitywnie odejdzie z klubu i zajmie się swoimi biznesami. Zresztą od dłuższego czasu nie uczestniczył w życiu Lechii. Można było odnieść wrażenie, że po prostu się wypalił. Chce się teraz skupić na czymś innym.
ZOBACZ WIDEO: Kto będzie mistrzem Polski? "Oni po cichu robią swoje"
Sukcesów nikt mu nie zabierze
Jedno trzeba mu oddać. Podczas jego ośmioletniej kadencji Lechia miała swój najlepszy czas w historii. Zdobyła Puchar i Superpuchar Polski, do tego sięgnęła po brązowy medal w PKO Ekstraklasie. Dwukrotnie awansowała do eliminacji europejskich pucharów.
Grali tu dobrzy piłkarze, m.in. reprezentanci Polski. Jakub Wawrzyniak, Sławomir Peszko, Sebastian Mila, Rafał Wolski albo Milos Krasić czy Filip Mladenović. I z sukcesów to by było na tyle.
Raz było blisko do mistrzostwa, ale Lechia wykoleiła się na ostatniej prostej, w ostatnim meczu sezonu. Wydaje się, że potencjał nie został wykorzystany. Brakowało stabilizacji, ale i rozwoju. Powtarzane ciągle słowa o walce o top5 w polskiej lidze rozluźniły atmosferę w Lechii.
Organizacyjny bałagan
Sukcesy to jedno, ale każdy kij ma dwa końce. W zasadzie od początku pobytu Mandziary w Lechii problemy się nawarstwiały. Przez kłopoty finansowe klub niemal co roku musiał tłumaczyć się przed Komisją Licencyjną. Raz przez nie Lechii odjęto nawet punkt.
Podpisywano wysokie kontrakty z piłkarzami, choć ci stanowili marginalną rolę w drużynie. Zarabiali ponad 100 tys. złotych miesięcznie, a rzadko pojawiali się w kadrze meczowej.
Teraz w Lechii szczycą się, że pensje są wypłacane na czas. To oczywiście miła odmiana, bo jednak pamiętamy jak jeszcze jakiś czas temu zaległości sięgały kilku miesięcy. Ale czy płacenie na czas i wywiązywanie się z umowy jest powodem do świętowania?
To powinno być normalne. Tak samo nikt nie bije braw kierowcy autobusu, gdy ten zatrzyma się na przystanku. Jest to jego obowiązek. Tak samo jak prezes ma obowiązek płacić piłkarzowi za wykonywanie pracy.
Wysoki poziom hipokryzji
Zresztą Mandziara miał dwie twarze w kwestiach finansowych. Z jednej strony wypowiadał się, że liczy na poprawę kondycji finansowej klubu, a z drugiej potrafił np. wysłać trzech ludzi do Indonezji, by nagrać materiał o niedoszłej gwieździe, tamtejszym Messim - Egym Maulaną Vikrim.
To kosztowna wyprawa, a - jak się na miejscu okazało - nikt nie był o niczym poinformowany i ostatecznie materiał się nie ukazał, bo nie został nagrany. Trójka ludzi udała się więc do Indonezji na wycieczkę.
Innym razem do klubu zamówiono sprzęt do pralni za ponad 100 tys. złotych. Tylko, że później przez parę miesięcy stał nieużywany, bo nie dało się ich włączyć. Chodziło o jakieś błędy w instalacji elektrycznej.
O prywatnych lotach odrzutowcem i wysokich fakturach w klubie mówił sporo Błażej Łukaszewski w "Meczykach".
Doskonałym przykładem swobodnego zarządzania pieniędzmi było nagłe odwołanie obozu w Opalenicy. Wszystko było już opłacone, ale do wyjazdu nie doszło. Prezes lubił podejmować decyzje pod wpływem emocji i to była idealna ilustracja tej cechy.
A nie było to jedyne odwołane zgrupowanie. W styczniu 2021 roku Lechia miała udać się do... Dubaju. Plany były znacznie wcześniej, jednak Mandziara tak się zdenerwował na słabszą grę zespołu w końcówce rundy (cztery porażki do zera z rzędu), że zmienił decyzję. W tym przypadku budżet jednak nie ucierpiał, bo żadne rezerwacje nie były jeszcze zrobione.
Więc zamiast Dubaju był Gdańsk przy ujemnej temperaturze i obfitych opadach śniegu. Kulminacją był sparing przy Traugutta z Sokołem Ostróda. Zanim się zaczął, trzeba było odśnieżyć boisko. Osób do pracy było mało, w ostatniej chwili udało się zorganizować łopaty. W pracę zaangażowani zostali pracownicy klubu, paru młodszych zawodników. Były też prośby o pomoc ze sztabu szkoleniowego w kierunku dziennikarzy.
*
Z drugiej strony, gdy jeden z pracowników zgłosił do kolejnego prezesa zapotrzebowanie na długopisy, otrzymał zgodę na zakup, ale prezes oburzył się, gdy usłyszał, że długopisy będą kosztować 2,99 zł za sztukę.
Dziwne zachcianki
Pracownicy klubu musieli być praktycznie cały czas "pod prądem". Nie mogli poprosić o urlop, bo nie miał kto za nich pracować. Była to więc praca 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Cały czas pod telefonem, z laptopem przy sobie.
Wydaje się, że normalną rzeczą jest, że na mecz wyjazdowy udaje się klubowy fotograf, człowiek z kamerą, rzecznik prasowy, jeszcze parę osób z biura prasowego. Natomiast nie w Lechii. Tu najchętniej nie wysyłaliby nikogo.
I wtedy pracownicy klubu z niedowierzaniem i wręcz z zazdrością patrzyli choćby na Legię Warszawa, która na mecz do Gdańska wysłała kilkanaście osób z szeroko pojętego biura prasowego.
A w Lechii biuro prasowe w ostatnich latach tworzyli rzecznik prasowy (co pół roku inny, ale to już osobna kwestia), 2-3 osoby do pomocy, fotograf i kamerzysta. Zaufania do pracowników prezes nie miał za grosz. A często ich praca wychodziła poza ramy obowiązków.
Prezes wydawał różne polecenia. Potrafił zadzwonić po godzinach pracy i prosić o zawiezienie jego gości na lotnisko lub po prostu przewiezienie ich z miejsca A do miejsca B. Jak słyszymy, zdarzyło się też, że pracownicy byli wysyłani do... supermarketu po kurczaka.
W klubie był gościem
Rozmawialiśmy z paroma byłymi pracownikami Lechii i większość z nich przyznała, że widziała go może raz czy dwa. Jeśli już przyjeżdżał na stadion, to z reguły zamykał się w swoim gabinecie.
Można było wywnioskować, że w bezpośrednim kontakcie był jeszcze nawet miły, uprzejmy. Lubił sobie zażartować, opowiedzieć jakąś anegdotę. Ale gdy pracownik akurat nie stał obok niego, to za plecami potrafił zmieszać go z błotem.
Natomiast słuchając historii kilkunastu ludzi chyba nie każdy tego doświadczył. Część miała problemy, inni byli traktowani neutralnie. Zależy, jak kto trafił.
Piłkarze (też) łatwo nie mieli
Opóźnienia w wypłatach były na porządku dziennym. Część piłkarzy nie wytrzymywała. Ci bardziej doświadczeni chcieli postawić na swoim i wzywali do zapłaty, gdy zaległości przekraczały trzy miesiące.
Błażej Augustyn, Sławomir Peszko, Rafał Wolski, Artur Sobiech. To pierwsi z brzegu piłkarze, którzy mieli nie po drodze z ówczesnym prezesem. Rozstali się z Lechią w niemiłej atmosferze.
Sprawę Sobiecha opisał "Super Express". - Gdy pod koniec roku wraz z dwoma kolegami z zespołu upomniałem się o swoje zaległe pieniądze za 2019 rok, to od razu stałem się wrogiem prezesa Mandziary. Dostałem od niego SMS-a, że klub nie wiąże ze mną przyszłości - mówił.
- Wkrótce, bo 7 stycznia na wniosek sztabu szkoleniowego, zostaliśmy w trójkę odsunięci od treningów z pierwszą drużyną. W tej sytuacji zaproponowałem rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, na co usłyszałem w odpowiedzi, że to klub zadecyduje o mojej przyszłości - zdradził.
Miał wtedy oferty z dwóch czołowych polskich klubów, ale nie mógł do nich odejść, bo prezes nie chciał wzmacniać ligowej konkurencji. Wtedy jednak pojawiła się propozycja z tureckiego drugoligowca - Fatih Karagumruk SK. Po bardzo trudnych negocjacjach wreszcie udało się dojść do porozumienia.
Ale gdy do finalizacji transferu potrzebny był podpis Mandziary przy wyrejestrowaniu zawodnika z pomorskiego ZPN-u, wysłał do Sobiecha kolejnego SMS-a, ale... w języku niemieckim. - Heute bin ich besetzt wie ein damenklo. Co w tłumaczeniu oznacza: dzisiaj jestem zajęty jak damska ubikacja.
*
"Respekt, lojalność, zaangażowanie oraz pasja są podstawą do działania w klubie. W Lechii mi tego w ostatnim czasie kompletnie brakuje" - napisał Mandziara na Instagramie, gdy poinformował o odejściu z Lechii. Szkoda tylko, że sam nie dawał dobrego przykładu.
Tomasz Galiński, dziennikarz WP SportoweFakty
CZYTAJ TAKŻE:
Zaskakujące słowa. Prezes Lecha szczery do bólu
Aleksandar Vuković ma żal do Legii? "Zabolało mnie co innego"