Lekka zadyszka - rozmowa z Błażejem Radlerem, obrońcą Znicza Pruszków

27-letni piłkarz latem trafił do pruszkowskiej drużyny z belgijskiego AFC Tubize. Na debiut czekał do piątej kolejki i od tej pory pozostaje podstawowym graczem Znicza. Na łamach portalu SportoweFakty.pl Radler analizuje przyczyny niezbyt dobrej postawy swojego zespołu.

Paweł Patyra: Po okresie gry w polskiej i belgijskiej ekstraklasie wylądował pan w I lidze. Taki był plan?

Błażej Radler: Taki plan nie był na pewno (śmiech). Nie ma co teraz żałować. Trzeba po prostu grać i zobaczymy co będzie później.

Jak pan odnajduje się w tej lidze?

- Ja byłem już na rocznym wypożyczeniu z Górnika Zabrze w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Widać, że w I lidze jest więcej walki, niż gry. W ekstraklasie zawodnicy są bardziej zorganizowani w ustawieniu i lepiej wyszkoleni technicznie.

Po dwóch latach w czołówce tabeli Znicz na razie balansuje w okolicach strefy spadkowej. Uda się jeszcze w tym roku przynajmniej dorównać wcześniejszym osiągnięciom?

- Widać, że to w tym roku na pewno będzie dla nas bardzo ciężkie. Zawsze beniaminkom lepiej się gra, a w Pruszkowie dwa lata po awansie były owocne. Teraz jest lekka zadyszka. Miejmy nadzieję, że to się zmieni i jeszcze wzmocnimy się w przerwie zimowej. Skład będzie bardziej ustabilizowany i może wtedy będziemy walczyć o górną część tabeli.

Obecnie drużynę Znicza prześladują urazy.

- W tym roku jest prawdziwa rozsypka. Nie są to kontuzje, które wyeliminowały zawodników na dwa czy trzy tygodnie, ale większość to urazy kolan i chyba trzeba będzie na nich poczekać do przyszłej rundy.

Kiedy znów piłkarze Znicza będą przeżywać takie chwile radości?

Znicz radzi sobie ze zmiennym szczęściem i jeszcze nie zdołał zanotować serii zwycięstw. Skąd się to wzięło?

- Musimy zacząć punktować na wyjazdach. U siebie zdobywamy punkty, tak jak praktycznie każdy w I lidze, bo własne boisko jednak musi być atutem. Na pewno naszą bolączką są te kontuzje. Ja jestem tutaj dopiero dwa miesiące, ale z tego co słyszałem, to jeszcze nie było takiej dużej rozsypki. Wypadło dziesięciu chłopaków i jest naprawdę krucho z ławką rezerwowych, a to na pewno oddziałuje na drużynę, bo ławka musi być szeroka. Kolejny mecz w systemie środa-sobota graliśmy praktycznie tym samym składem. Jesteśmy profesjonalnymi zawodnikami, ale to w pewien sposób skutkuje.

Uda się wam złapać właściwy rytm?

- Miejmy nadzieję, chociaż mamy dużo wyjazdów. Teraz do końca rundy mamy tylko trzy mecze u siebie, a resztę na wyjazdach. Musimy się pozbierać i zacząć punktować na wyjazdach, żebyśmy po pierwszej rundzie zajmowali miejsce w środku tabeli.

W ostatniej kolejce Znicz znów negatywnie zaskoczył. Po pierwszej połowie meczu w Łęcznej wydawało się, że wywiecie komplet punktów, a wróciliście na tarczy.

- W pierwszej połowie gra wyglądała bardzo dobrze. Wyszliśmy bardzo wysoko na Górnika Łęczna. W obronie graliśmy bardzo solidnie, Łęczna miała bodajże tylko jeden strzał z dystansu. My bardzo szybko strzeliliśmy bramkę i mieliśmy jeszcze kilka dogodnych sytuacji, po których - przy odrobinie szczęścia - mogła paść druga bramka. W drugiej połowie to nie wiem co się stało. Mobilizowaliśmy się w szatni, mówiliśmy, że musimy utrzymać prowadzenie, ale po naszym stałym fragmencie gry poszła kontra i ładną bramkę strzelił Nakoulma. W ciągu 10 minut straciliśmy dwie bramki i po prostu było już po meczu.

A co się stało, że w drugiej połowie zupełnie nie przypominaliście zespołu sprzed przerwy?

- Tak jak mówiłem, szybko stracone bramki na początku drugiej połowy ustawiły mecz. Drużyna z Łęcznej w drugiej połowie nie miała nic do stracenia. Trener Łapa nawet jeszcze w pierwszej zmienił dwóch napastników. Grali bardzo wysoko, bardzo ofensywnie, to poskutkowało i wygrali ten mecz.

Komentarze (0)