Czwartkowy mecz Polski z Holandią nie był udany dla Biało-Czerwonych, w tym szczególnie dla Roberta Lewandowskiego. Podopieczni Czesława Michniewicza nie potrafili stwarzać sobie sytuacji pod bramką rywali i mieli olbrzymie problemy z konstruowaniem składnych akcji.
Efekt? Frustracja Lewandowskiego, którą w tym spotkaniu można było dostrzec kilkukrotnie. I statystyka, która "Lewemu" raczej się nie zdarza - zero strzałów na bramkę (zobacz więcej--->).
- Znamienne jest to, że Robert Lewandowski nie oddał żadnego strzału na bramkę Holendrów. Było widać, że Virgil van Dijk i Nathan Ake dobrze się nim zajęli i nie odstępowali go na krok. Arek próbował wspomagać Roberta, ale niewystarczająco - podkreśla Tomasz Frankowski w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
ZOBACZ WIDEO: Michniewicz liczy na tego piłkarza. Niektórzy mają go za brutala
Trudno było w tym meczu znaleźć pozytywy. Podopieczni Michniewicza wyglądali jak pierwszoklasiści w porównaniu z maturzystami. Polacy stworzyli raptem jedną znakomitą okazję i wciąż muszą drżeć o utrzymanie w najwyższej dywizji rozgrywek.
- Co mi się podobało? Stadion i kibice. Nasza gra zupełnie mnie nie przekonała. Jest takie wyświechtane powiedzenie, że "gra się tak, jak przeciwnik pozwala" i Holendrzy nie pozwolili nam na wiele. Dominowali od początku meczu swoją kulturą gry. Widać było różnicę klas i nawet po zejściu Frenkiego de Jonga w przerwie nie wyglądało to dla nas lepiej - dodaje były reprezentant Polski.
Frankowski wskazał jednego piłkarza, który imponował mu w tym meczu - Piotra Zielińskiego. Reszta jednak zagrała poniżej oczekiwań, to mocno martwi kibiców. Mundial w Katarze już za dwa miesiące, a światełka w tunelu zupełnie nie widać.
W niedzielę 25 września Polacy zagrają w Cardiff z Walią. Stawką meczu będzie prawo gry w Dywizji A Ligi Narodów w kolejnej edycji. Nam do utrzymania wystarcza remis. W pięciu potyczkach Biało-Czerwoni zgromadzili cztery punkty, Walijczycy mają tylko jeden.
Zobacz także:
Holendrzy nie mają wątpliwości. "Polacy pozwolili prawie na wszystko"