Jacek Bąk grał w kilku renomowanych europejskich klubach, ale zaliczył też dwuletni, egzotyczny pobyt, w Katarze. Przez dwa lata reprezentował barwy Al-Rayyan, dobrze poznając nie tylko katarską piłkę, ale i kraj jako całość.
Jakie były reprezentant Polski ma wspomnienia stamtąd? Co go raz poważnie wystraszyło? Jak wtedy traktowano tam pakistańskich robotników?
O tym wszystkim były gracz między innymi Lecha Poznań, Lens, Olympique Lyon, czy Austrii Wiedeń opowiedział w wywiadzie dla WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: Jak broni Wojciech Szczęsny w kadrze? "Nie róbmy z niego bohatera"
Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Do mundialu w Katarze zostały niecałe dwa miesiące. Grałeś tam i mieszkałeś dwa lata. Jak wspominasz ten kraj?
Jacek Bąk, 96-krotny reprezentant Polski, w latach 2005-2007 gracz katarskiego Al-Rayyan:
Moje wspomnienia stamtąd są pozytywne. Nigdy nie miałem problemu z Katarczykami, a oni ze mną. Robiłem na boisku to, co do mnie należało i druga strona to doceniała. Oczywiście, to kraj kulturowo odmienny od Europy, ale nic złego mnie tam nie spotkało. Choć różnych, czasem zabawnych sytuacji nie brakowało. Weźmy na przykład działaczy naszego klubu i ich zachowania po wygranej i po porażce.
Gdy zdobywaliśmy trzy punkty, to działacze się cieszyli, proponowali różne nagrody, jak choćby drogie zegarki. Ale po porażce wokół nas nie było już żadnego z nich. Taka trochę dziecinada. Pamiętam taką sytuację, gdy przegraliśmy 0-1, a zaraz potem leciałem na kadrę. Ze złości nie chcieli mi wtedy wydać wizy wyjazdowej. Niezbędny dokument, dopiero na 1,5 godziny przed moim lotem, przywiózł na lotnisko jeden z działaczy. Ale nawet na mnie nie patrzył. Był tak ostentacyjnie obrażony, że cały czas gapił się w drugą stronę…
Katar to jeden z najbogatszych krajów świata. Widać to bogactwo? Pamiętam, że oferowano ci jakieś niewiarygodnie duże domy, gdy zdecydowałeś się tam grać.
Tak było. Ostatecznie mieszkałem obok hotelu Four Seasons, w Doha, w 300-metrowym apartamencie. Ale miałem też inne opcje. Oglądałem na przykład dom, który miał ponad 1000 metrów kwadratowych. Wtedy stwierdziłem, że jest trochę za duży, bo z sypialni szedłbym na śniadanie do kuchni z 10 minut (śmiech). Ten dom był w zasadzie na pustyni już, niedaleko plaży, za takim dużym murem. Na początku pomyślałem, że trochę strach byłoby tam mieszkać, ale okazało się, że niepotrzebnie. Bo tam jednak panuje pod tym względem duży porządek. Potem nawet trochę żałowałem, że nie wziąłem tego domu…
Za paliwo, o ile pamiętam nasze rozmowy, też nie przepłacałeś.
A skąd! Co ciekawe, tankując, nigdy nawet nie wysiadłem z auta. Zawsze była obsługa specjalnie do tego wyznaczona. Za pełny bak, 80 czy 100 litrów mojego Mitsubishi Pajero płaciłem, o ile pamiętam, niecałe 20 dolarów. Natomiast co do strachu, o którym mówiłem przy okazji tego domu. Przez te dwa lata wystraszyłem się tam tylko raz.
O co chodziło?
O burzę piaskową. Któregoś dnia wyjeżdżałem z klubu jako ostatni, bo miałem problem z kolanem i jeden z członków sztabu medycznego robił mi opatrunek. A siedzibę ten klub ma około 20 km od Dohy. Do miasta prowadzi autostrada i kiedy się na niej znalazłem, obejrzałem się za siebie. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Z tyłu nadciągała potężna burza piaskowa. Przyznam, że pędziłem do miasta tyle ile fabryka dała silnikowi. Część lamp ulicznych się kołysała, część się przepaliła, widoczność robiła się coraz gorsza. To był bardzo nieprzyjemny moment, ale na szczęście zdążyłem przed burzą.
Wiadomo, że organizacja mundialu wzbudza wielkie kontrowersje, ze względu na śmierć wielu ludzi, głównie Pakistańczyków, budujących stadiony na mistrzostwa. A jak to wtedy wyglądało?
To niestety jest największy problem w tego typu krajach. Nie ma szacunku dla biedniejszego człowieka. Już za moich czasów tam karetki często jeździły na sygnale. Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale w końcu ktoś mi wytłumaczył. Już wtedy Pakistańczycy ginęli, spadając na przykład z budowanych wieżowców. Bo stadionów za moich czasów jeszcze nie budowano, ale wieżowce już tak.
Zresztą, gdy mieszkałem tam w latach 2005-2007 to budynki w mojej okolicy były jednymi w wyższych w Doha. Ale gdy wróciłem do miasta w 2013 roku, to już były średnie pod względem wysokości, bo w międzyczasie budowlanka poszła tam mocno do przodu i powstały nowe, wyższe.
A wracając do Pakistańczyków…
Jak mówiłem, łatwo im tam nie było. My też mieliśmy w klubie 2-3 Pakistańczyków, byli odpowiedzialni za przygotowywanie sprzętu. Jak wyjeżdżałem do Polski, to płakali. Chcieli jechać ze mną…
Dlaczego? Żeby uciec?
Bardzo mnie polubili. Oni tam zarabiali bodaj 700 dolarów miesięcznie. Nieraz organizowałem zrzutkę albo sam im dorzucałem trochę kasy. Jeśli była zrzutka, to wśród piłkarzy obcokrajowców. Grało nas tam wtedy czterech. Jeśli dorzuciło się chłopakom z Pakistanu 300-400 dolarów, to oni byli przeszczęśliwi. Czasem przywoziłem im też różne prezenty z podróży. To też niezwykle doceniali. Gdy na przykład na treningu coś mi się stało, ktoś mnie sfaulował, to biegli do mnie jak na zawodach w biegach na 100 metrów. Aż mi głupio czasem było. Ale oni po prostu odwzajemniali to, że ktoś wykonywał względem nich dobre gesty.
Co do samego porządku, czy bezpieczeństwa, to, jak mówiłeś, raczej nie ma się czego obawiać.
Nie ma, nie ma. Choć raz dostałem mandat za słuchanie Madonny.
Za co?!
To znaczy było tak: jechaliśmy z kolegą z Francji samochodem przez miasto. Mieliśmy uchylone szyby, puściliśmy piosenkę Madonny i sami też podśpiewywaliśmy. Ale nagle zaczął do nas gestykulować policjant. No to my rozbawieni też pomachaliśmy do niego. I do dzisiaj w sumie nie wiem za co dokładnie nas ukarał. Czy za Madonnę, a może myślał, że się trochę z niego nabijamy? Efekt był taki, że wlepił mi 100 dolarów. Mandat przyszedł do klubu i trzeba go było grzecznie zapłacić. Bo oni tam mają wszystko skrzętnie odnotowane w systemie komputerowym i żeby wyjechać z tego kraju, to najpierw trzeba się z wszystkiego rozliczyć. Mi wyszło w sumie 3500 dolarów za różne "duperele".
A jacy są tamtejsi kibice?
Kto?!
No kibice.
Tam nie ma kibiców.
To graliście przy całkowicie pustych trybunach?
Aż tak to nie, ale to też były niezłe jaja. Bywało tak, że na jednym stadionie rozgrywano trzy mecze, jeden po drugim. I opowiadano mi jak to jest z tymi kibicami. Na początku nie chciałem wierzyć, ale zobaczyłem to na własne oczy. Coś niesamowitego!
Powiedzmy, że pierwszy mecz rozgrywali żółto-czarni. No i są kibice. Barwy też się zgadzają, na trybunach kilkuset widzów w żółto-czarnych barwach. Kończy się mecz i na boisko wchodzą zieloni. Co robią kibice? Zdejmują żółto-czarne barwy, chowają je do siateczki i zakładają zielone. A potem trzeci mecz i znów jedne barwy wędrują do siateczki, a na plecy wjeżdżają kolejne. Ci "kibice" dostawali podobno po kilkadziesiąt dolarów, żeby po prostu tam być. Zresztą, z niektórymi piłkarzami też było wesoło.
A mianowicie?
Pamiętam nasze zgrupowanie w Paryżu. Był tam trzeci bramkarz, bardzo młody. Patrzę i własnym oczom nie wierzę. Co strzał, to gość się uchyla, tak żeby nie dostać piłką. Rozumiesz?! Zamiast próbować ją łapać, jakieś parady, to on się kulił. Myślę sobie: nie, to się nie dzieje. Biorę piłkę i łup! Strzelam z całej siły, a gość się tak wije, żeby tylko nie dostać. Zgłupiałem i pytam Sonnego Andersona, który też tam grał: Stary, o co tu chodzi?! A on się tylko zaśmiał i powiedział, że i tak tam bywa…
Klimat. To chyba ważne zagadnienie jeśli chodzi o Katar.
Tak, to najgorsze co mnie tam spotkało. To przerażające jak tam może być gorąco. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego treningu. To był lipiec, już pod wieczór, ale i tak było 46-47 stopni. Po zajęciach wyglądałem jakbym wyszedł z basenu, w ubraniu. Lało się ze mnie jak nigdy. Tego się nawet nie da opisać. Ja tam po meczu traciłem po 3-4 kilo!
Pamiętam też, że graliśmy w azjatyckiej Lidze Mistrzów, a tam mecze były o 16:00 i o 20:00. Zawsze się modliłem, żebyśmy trafiali tę drugą porę. Generalnie to dobrze, że mundial jest tam zimą. Bo gdyby był latem, to jestem przekonany, że byłyby zgony na trybunach. A kto wie czy i nie na murawie…
No właśnie. To jak tam jest w listopadzie/grudniu?
Luzik. Takie polskie lato, między 18 a 25 stopni. Pamiętam mój pierwszy rok w Katarze. Ja wtedy w krótkich rzeczach, ale miejscowi potrafili w takiej temperaturze zakładać czapki i rękawiczki. Bo wiaterek mógł zawiać. Ale co ciekawe, w drugim roku, przy takiej samej temperaturze, mi też już było trochę zimno i zakładałem dresy!
Jedzenie, alkohol? Z tym drugim chyba są problemy.
Alkohol jest dostępny w hotelach, pod tym względem nie ma problemu.
Problemem jest chyba jednak cena…
Specjalistą w tej dziedzinie nie byłem, bo mi to nie było potrzebne. Skupiałem się wtedy na kadrze, robiłem wszystko, żeby utrzymać formę. Pamiętam jednak, że butelka wódki w przeliczeniu kosztowała jakieś 400-600 złotych. Ale czy to było na legalu, czy jakiś czarny rynek, to już nie jestem pewien. Jest tam tez jakiś sklep alkoholowy, tyle że trzeba mieć jakieś zaświadczenie, żeby zrobić zakupy.
Jedzenie?
Wszystkiego w bród. Do wyboru, do koloru. Wszelkie kuchnie świata. Jak w Paryżu. A desery to już w ogóle. Jeśli ktoś lubi słodkie, to będzie się tam świetnie czuł. Gdy szedłem na posiłek do hotelu, to stół z deserami miał chyba z 50 metrów długości…
Wspomniałeś, że grając w Katarze, wciąż dbałeś o reprezentacyjną formę. Teraz w takiej sytuacji jest Grzegorz Krychowiak. Aleksandar Prijović, który też grał w Arabii Saudyjskiej, mówił mi, że problemem nie są mecze, a treningi…
Dokładnie tak! Treningi są lekkie, więc ja dokładałem dużo od siebie, trenując trzy razy dziennie. Rano, o 7:00, biegałem, po południu chodziłem na siłownię, a wieczorem miałem zajęcia z drużyną. Na te treningi zakładałem sobie dodatkowo pas z odważnikami albo wypełniałem go piaskiem.
Natomiast co do tych wieczorów. Tam życie tętni właśnie wtedy. Pamiętam, że na początku mocno się zdziwiłem. Wracam z treningu około 23:00, a tam na ulicach pełno ludzi. Wielu z nich z dziećmi, z wózkami. Myślę: co jest?! Piknik jakiś, święto, czy co? Ale nie. Oni po prostu tak pół nocy się kręcą, idąc spać dopiero nad ranem. Potem wielu przesypia pierwszą część dnia i znów zaczyna się rozkręcać w drugiej. No, taki klimat mają…
Masz jeszcze kontakt z kimś z Kataru?
Tak. Katarczycy pytają mnie, czy się wybieram na mistrzostwa… W sumie to jeszcze nie wiem. Natomiast oni są przekonani, że Polska wyjdzie z grupy. Bo mamy Lewandowskiego, który jest tam bardzo znany. Oni uważają, że rzucimy mu piłkę, a Lewy zawsze coś wymyśli…
A ty jak uważasz?
Stać nas na wyjście z grupy. Jak najbardziej! Ale musimy zagrać tak jak z Hiszpanią na EURO. Wtedy walczyliśmy o każdy centymetr boiska. Była walka, determinacja… Z Holandią wyglądało to dużo gorzej. Owszem, kadra ma swoje problemy, obrona, środek pola… Tu nie mamy pewności kto i jak będzie grał. Ale z przodu jest nieźle. No i nastawienie.
Nie możemy się obudzić dopiero po meczu z Meksykiem. Do tego starcia musimy podejść z nastawieniem jakbyśmy jakiś wcześniejszy mecz już przegrali. Z Meksykiem musi być już walka na całego. Właśnie tak jak to zrobiliśmy z Hiszpanią.
Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty
Złe informacje dla reprezentacji Polski
Powrót Messiego byłby negatywny dla projektu