Robert Lewandowski w wyrachowany sposób budował swoją karierę i swoją pozycję w świecie futbolu. Już w Borussii Dortmund z premedytacją dystansował się od Kuby Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka, by - za namową Cezarego Kucharskiego - trzymać się z niemieckimi piłkarzami.
Potem bez mrugnięcia okiem zamienił BVB na Bayern Monachium. W tym samym czasie zgłosił się po niego Real Madryt, ale Polak wolał zostać w Bundeslidze, bo w Niemczech miał wyrobioną markę, znał język i ligę. Jego związek z Bayernem nigdy nie był jednak wielką, prawdziwa miłością. To było zaaranżowane, czysto pragmatyczne małżeństwo z rozsądku.
Obie strony zyskały na nim więcej, niż oczekiwały. "Lewy" wspiął się po piłkarskiej drabinie społecznej i osiągnął status najlepszego gracza świata. Dał tym samym gigantyczny prestiż Bayernowi, bo po czterech długich dekadach przerwy najlepszy piłkarz świata znów grał w Monachium.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to może być samobój roku. Aż złapał się za głowę
34-latek wszedł jednak w kryzys piłkarskiego wieku średniego i dał sobie zawrócić w głowie Barcelonie. Uznał, że dusi się w "złotej klatce", w której trzymał go Bayern, i postanowił odzyskać wolność. Rzucił poukładane życie, by dać się porwać "prawdziwej" miłości. Rutyna zaczęła mu doskwierać. Chciał znów poczuć motyle w brzuchu.
Znudziło mu się bywanie na salonach i obsypywanie złotem. W Monachium, dzięki zdobytym z Bayernem trofeom (łącznie 19), mógł się czuć jak Sknerus McKwacz w swoim skarbcu. Chciał jednak spróbować czegoś nowego. I spróbuje...
Z Bayernem latał na Malediwy, a Barcelona weźmie go co najwyżej na wędrówkę po wzgórzu Tibidabo. Albo opowie o tym, jak robił to Joey Tribbiani.
W Monachium co rok zdobywał mistrzostwo Niemiec i co sezon wychodził z grupy Ligi Mistrzów. W Barcelonie po 12 latach przypomni sobie smak gry w Lidze Europy i pierwszy raz od dekady może skończyć sezon bez trofeum.
Nie można mieć "Lewemu" za złe, że uległ urokowi Dumy Katalonii. Barca uwiodła Polaka, bo wciąż ma swoją magię. Kuszące była też wizja zastąpienia Leo Messiego, a Lewandowski uwielbia takie wyzwania.
W pierwszych tygodniach po transferze autentycznie wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie. Problem w tym, że miesiąc miodowy się skończył i zaczęła się proza życia. Mecze z Bayernem (0:2), Interem Mediolan (0:1, 3:3) i teraz z Realem Madryt (1:3) pokazały, że nie starczy mu kariery, by odnieść z Barcą sukces.
Joan Laporta zachował się jak oszust matrymonialny, który wyrwał świetną partię. "Lewy" porzucił dobrze sytuowanego partnera dla takiego, za którym ciągnie się ponad miliard euro długu. Daje z siebie, ile może, ale druga strona jest w tym związku tylko biorcą.
Polak może czuć się oszukany, ale sam jest sobie winien, że dał się nabrać na iluzję, którą uwiodła go Barcelona. To nie będzie historia z happy endem. A Lewandowskiego czeka jeszcze wielkie upokorzenie, bo za 10 dni ostatecznie Barcę z Ligi Mistrzów może wyrzucić (i wyrzuci) Bayern.
Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Problem w tym, że w Monachium Lewandowski mógł go pić z olbrzymich pucharów. Jako gracz Barcy będzie mógł go sobie wlać najwyższej do Złotego Buta.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty