Choć to dla niego dość oczywisty kierunek, to jego zatrudnienie wcale nie było oczywiste. Raz, że chwilę go nie było, dwa - że to przecież specjalista od awansów, nie gry o utrzymanie. A właśnie o utrzymanie w Ekstraklasie - przynajmniej patrząc z obecnej perspektywy - Lechia Gdańsk gra z Marcinem Kaczmarkiem. I niewykluczone, że ze Sławomirem Czarneckim w charakterze dyrektora sportowego.
Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Ponad dwa lata nie było pana w ligowej piłce, wcale niemało.
Marcin Kaczmarek, trener Lechii Gdańsk: Ale wcześniej pracowałem przez 18 lat niemalże bez przerw. Te jeśli się pojawiały, trwały krótko. Po sezonie w Widzewie Łódź, potrzebowałem przerwy. Dla odpoczynku, normalnego funkcjonowania i spędzenia czasu z rodziną. W sensie zawodowym starałem się być jednak na bieżąco, uczestniczyłem choćby w konferencjach szkoleniowych.
Za obecność na nich otrzymuje się punkty potrzebne do zachowania licencji UEFA Pro...
To też miało znaczenie, ale przede wszystkim chodzi o aktualizowanie wiedzy, wymianę poglądów z innymi trenerami. Z piłką miałem styczność przez cały czas, śledziłem specjalistyczne blogi, komentowałem mecze dla Polsatu - pracowałem przy I lidze czy Lidze Narodów. Nie zardzewiałem. Z jednej strony dwa lata to sporo czasu, z drugiej – zleciały szybko.
ZOBACZ WIDEO: O Złotej Piłce, "Lewym" w wielkich meczach i szansach Polski na mundialu w Katarze - Z Pierwszej Piłki #22
Na ile ten czas wynikał z chłodnej kalkulacji, czekania na właściwą ofertę, spełniającą pana oczekiwania?
\W pierwszym roku musiałaby pojawić się oferta nie do odrzucenia, pośpiechu nie było w ogóle. W drugim prowadziłem już rozmowy. Raz ja nie byłem do końca zadowolony, gdy klub złożył mi już konkretną propozycję, innym razem pracodawca z Ekstraklasy wybrał innego szkoleniowca. Natomiast moment, w którym wrócę do zawodu nadchodził, coraz bardziej ciągnęło wilka do lasu.
Krótko mówiąc - miał pan coś, czego nie mają wszyscy, czyli komfort czekania na właściwy moment.
Wynikało to nie tylko z tego, że podczas pierwszego roku mojej nieobecności byłem związany kontraktem z Widzewem. Na szczeblu centralnym przepracowałem wiele lat, więc nic nie zmuszało mnie do wejścia w projekt, do którego do końca nie mam przekonania. Zawód trenera wiele odbiera, przede wszystkim jeśli chodzi o życie osobiste, natomiast skłamałbym, mówiąc, że gdy jesteś w Ekstraklasie czy silnym klubie z I ligi, jest to praca źle wynagradzana. Miałem więc komfort, sam jednak na to zapracowałem.
To dlaczego zdecydował się pan skorzystać z oferty Lechii Gdańsk, w tym momencie wydaje się to ryzykowana gra?
Bo propozycja nadeszła właśnie z klubu, w którym się wychowałem. Tu grałem w piłkę, tu byłem trenerem, tu mieszkam, z Gdańskiem się utożsamiam. Rozbrat z zawodem należało zakończyć, praca w Lechii to praca w Ekstraklasie, a jest jeszcze bonus - po całym dniu w pracy nie wracam do pustego mieszkania, tylko do własnego domu, do żony, do dzieci. Konkurencja na rynku jest duża, do zawodu wchodzą młodzi szkoleniowcy coraz mocniej rozpychający się w środowisku łokciami, zatrudnianie trenerów z zagranicy też już nikogo nie zaskakuje, a liczba miejsc pracy jest ograniczona. Nie musiałem się długo zastanawiać nad ofertą Lechii, właściwie to była propozycja nie do odrzucenia.
Nie do odrzucenia? Klub z Gdańska nie zawsze słynął z terminowości rozliczeń z piłkarzami.
O ile się orientuję, a orientuję się chyba nie najgorzej - w ostatnim czasie nie ma z tym problemu.
Osiem razy pan wywalczył awans w trakcie kariery, ale czy będzie pan też potrafił zagrać o utrzymanie?
Z Wisłą Płock utrzymaliśmy się na poziomie Ekstraklasy, podobnie było w Bruk-Becie Termalice. W Niecieczy zostałem zatrudniony po to, by utrzymać w I lidze drużynę, która gdy przychodziłem zamykała tabelę. Zresztą, pracę w Lechii traktuję w kategoriach wyzwania, ale też dużej odpowiedzialności. Wiem, ile ten klub znaczy dla Gdańska i nie mówię tego, bo tak akurat wypada, tylko dlatego, że to środowisko znam od dziecka.
Gdy wchodzi się do takiej szatni, jak ta Lechii, gdy o podziałach w niej panujących informują media, od czego trzeba zacząć?
Poszedłem drogą indywidualnych rozmów z zawodnikami. Zacząłem od piłkarzy doświadczonych, chciałem poznać ich spojrzenie, zdanie, także oczekiwania względem sztabu szkoleniowego. To był punkt wyjścia. Zależało mi również, by w trakcie tego dialogu zawodnicy zrozumieli, że odpowiedzialność za wyniki ciąży przede wszystkim na mnie, ale oni też muszą wziąć część odpowiedzialności na siebie. Zwolnienie trenera jest porażką trenera, zarządu klubu, ale też zawodników, bo to oni wykonują określone zadania na boisku. I po kilku tygodniach wspólnej pracy odnoszę wrażenie, że ten aspekt jest już za nami, widzę na treningach bardzo profesjonalne podejście do wykonywanego zawodu.
Czyli na zasadzie - nie musimy być wszyscy przyjaciółmi, by wspólnie pracować dla określonego celu?
Idealnie byłoby, gdyby ludzie, którzy ze sobą współpracują przy okazji byli najlepszymi kolegami - nie dotyczy to tylko piłki nożnej, ale każdej profesji. Tyle że nie żyjemy w świecie idealnym. To są dorośli ludzie, mają swoje życie, rodziny, problemy. Cel powinien jednak jednoczyć zespół - nieważne czy kogoś lubimy bardziej, czy mniej, musimy w pełni wywiązywać się ze swoich obowiązków. To jest podstawowa sprawa.
A czemu miała służyć zmiana kapitana Lechii?
Skoro doszło do nowego otwarcia w sztabie szkoleniowym, w tej konkretnej sytuacji potrzebne było też nowe otwarcie w drużynie. Kilkukrotnie w trakcie kariery trenerskiej to ja wskazywałem kapitana, teraz uznałem, że korzystniejsze będą demokratyczne wybory - zespół się wypowiedział, zdecydował o tym, kto ma mu przewodzić na boisku, kto ma zasiadać w radzie drużyny.
Z Tomaszem Kaczmarkiem również pan rozmawiał, czy to są w ogóle mity, że nowy trener chce kontaktować się z poprzednim, najczęściej zwolnionym, co jest sytuacją cokolwiek niezręczną?
Powiem inaczej - chciałem, żeby w moim sztabie pracował Maciek Kalkowski. Znamy się właściwie od dziecka, rzecz jasna nie zawsze mieliśmy bliski kontakt, natomiast Maciek to człowiek, który ma znakomitą wiedzę o tym, co działo się w zespole, jaką pracę wykonywał z nim Tomasz Kaczmarek, na co kładzione były akcenty. Zresztą, Maciek funkcjonował przy pierwszym zespole Lechii w różnych konfiguracjach personalnych, więc poza tym, że jest dobrym fachowcem, jest też skarbnicą wiedzy o Lechii. Nie widziałem powodu, by nie skorzystać z jego doświadczeń. Jego wiedza już nam się przydaje.
Do sztabu szkoleniowego Lechii dołączył również Maciej Bagrowski, specjalista od przygotowania fizycznego, to jest pośrednio wskazanie problemu zespołu?
Nie, po prostu mam do Maćka w tym względzie zaufanie. Pracowaliśmy razem w Wiśle Płock, mam wrażenie, że pod względem fizycznym zespół w tamtym czasie wyglądał dobrze. W dodatku Maciek też pochodzi z Gdańska i akurat nie był związany z żadnym klubem stałą umową. Z kolei Maćka Patyka, który również dołączył do sztabu Lechii tyle że w roli asystenta, nie znałem, natomiast rozmawiając z nim o piłce, szybko znaleźliśmy wspólny język, poza tym ma również doświadczenie z pracy w Ekstraklasie - w Jagiellonii Białystok. Coraz rzadziej zdarza się, by zatrudniani trenerzy pojawiali się w klubie z całym swoim sztabem, ze względu na przestoje w pracy, a mój był dość długi, twoi współpracownicy najczęściej nie mogą sobie pozwolić na bezczynność. Muszą zarabiać na utrzymanie.
Wykonaliście badania zawodnikom po przejęciu zespołu?
Oczywiście, nie chcę jednak mówić czy wyniki były dobre, czy były złe. W jednej i drugiej wersji musiałbym odnosić się do pracy Tomasza Kaczmarka, a nie lubię mówić o innych szkoleniowcach.
Co należy poprawić w grze Lechii w następnej kolejności?
W obecnym sezonie bardzo małą liczbę meczów udało się zakończyć bez straconego gola, w Krakowie zespół zrobił to po raz pierwszy od dłuższego czasu. Ale to nie wszystko. Rzecz w tym, że w tym momencie stawiamy sobie krótkoterminowe cele, żyjemy od meczu do meczu, dalej w przyszłość nie próbujemy zaglądać. Choć ten czas nadejdzie, zimą dokonamy weryfikacji naszych pomysłów. Przerwa między sezonami będzie kluczowa, w kontekście przygotowań do rundy wiosennej, jak również w kontekście decyzji personalnych.
Akurat przerwa zacznie się w tym sezonie szybko, to okoliczność sprzyjająca?
I tak, i nie. Liga zatrzyma się przed połową listopada, ale też wróci w styczniu. Natomiast pytanie, jak rozegrać okres po ostatnim jesiennym meczu. Zazwyczaj piłkarze otrzymywali wolne, wracali do pracy na początku stycznia. Teraz przerwa będzie znacznie dłuższa, nie może być więc mowy, by zawodnicy w połowie listopada już wyjechali na wakacje i wrócili do zajęć dopiero w nowym roku. Sytuacja jest nowa dla wszystkich, aktualnie w sztabie zastanawiamy się intensywnie, jaka droga będzie korzystna dla drużyny.
Będzie pan miał realny wpływ na politykę transferową Lechii?
Umowa jest przejrzysta - po zakończeniu rundy siadamy do stołu i w pionie sportowym oceniamy poszczególnych zawodników, a także wyznaczamy strategię klubu na okno transferowe. Oczywiście nie robimy tego wyłącznie jako sztab, tylko w towarzystwie dyrektora sportowego, w rozmowach będzie brał też udział przedstawiciel właściciela klubu, czy prezes Paweł Żelem. To rozsądny układ.
Przecież Lechia nie ma dyrektora sportowego.
Zdaje się, że wkrótce taki człowiek rozpocznie pracę w Lechii.