"W teście antydopingowym przeprowadzonym po ćwierćfinałowym meczu azjatyckiej Ligi Mistrzów z Pohan Steelers w próbce A pobranej od Jakuba Świerczoka wykryto zakazaną substancję, a także kolejną w próbce B" - czytamy na oficjalnej stronie klubu Jakuba Świerczoka.
Liczenie czteroletniej dyskwalifikacji rozpoczęło się 9 grudnia 2021 roku, kiedy to okazało się, że wynik próbki jest pozytywny.
Więcej na ten temat pisaliśmy tutaj -->> Cztery lata dyskwalifikacji dla reprezentanta Polski
ZOBACZ WIDEO: Tu mamy problem! Burzyć przed mundialem?
Oznacza to, że na boisko będzie mógł wrócić dopiero pod koniec 2025 roku, mając 33 lata. Świerczok nie chce jednak tyle czekać i tak pozostawić tej sprawy. Z wyrokiem zupełnie się nie pogodził. W piątek wydał oświadczenie w tej sprawie i zapowiedział, że będzie się odwoływał do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie.
"Szanowni Państwo, jak zapewne wiecie, próbka, która została pobrana w październiku 2021 roku do badania antydopingowego, dała pozytywny wynik. Wykazała bardzo niski poziom substancji zwanej trimetazydyną" - napisał na wstępie.
Jak działa trimetazydyna? Substancja znana jako TMZ jest lekiem stosowanym w leczeniu dławicy piersiowej i innych schorzeń związanych z sercem. Pozwala na zwiększenie przepływu krwi do serca, ogranicza wahanie ciśnienia krwi, a przede wszystkim przyspiesza regenerację u sportowca.
W ostatnim czasie z powodu TMZ bardzo głośno było w słynnej aferze o 15-letniej rosyjskiej łyżwiarce Kamili Walijewej podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie.
Świerczok z kolei w dalszej części swojego oświadczenia stanowczo zaprzecza, że świadomie zażył niedozwoloną substancję. Z jego opisu wynika, że nie miał nawet prawa wiedzieć, że ta dostaje się do jego organizmu. Dlaczego?
"Nigdy nie stosowałem dopingu i po długotrwałym i kosztownym dochodzeniu ustaliłem, że pozytywny wynik testu był spowodowany przez zażywany przeze mnie suplement diety. To właśnie ten suplement był zanieczyszczony trimetazydyną. Dla jasności, trimetazydyna nie była wymieniona jako składnik suplementu diety i nie było powodu, aby podejrzewać, że suplement, który pochodził od renomowanego producenta, zawierał trimetazydynę" - wyjaśnił.
"Ponadto dobrowolnie poddałem się i przeszedłem pozytywnie test na wariografie, który potwierdził, że nie zażyłem świadomie trimetazydyny" - kontynuował.
Były reprezentant Polski dodał, że był pewny uniewinnienia. Dowody, które udało mu się zebrać w połączeniu z testem na wariografie dawały mu taką nadzieję. Okazała się złudna.
"Byłem więc przekonany, że trybunał Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej (AFC) przyjmie moje wyjaśnienia, które były potwierdzone przez dowody naukowe przedstawione przez niezależnych ekspertów i ze zrozumieniem odniesie się do mojej sytuacji. Niestety, tak się jednak nie stało" - napisał w oświadczeniu.
"Można to wytłumaczyć faktem, że w miarę postępu rozprawy przed AFC okazało się, że niektórzy sędziowie nawet nie przeczytali moich wyjaśnień ani żadnego z przedstawionych przeze mnie dowodów, a trybunał jako całość nie znał przepisów antydopingowych. Co gorsza, jeden z sędziów zasnął, gdy moi prawnicy przedstawiali nasze stanowisko w sprawie" - dodał.
Co dalej? "W związku z tym zostałem pozbawiony prawa do rzetelnego procesu przed kompetentnym organem i będę się odwoływał do Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu w Lozannie (CAS)" - zakończył.
Świerczok jest piłkarzem Nagoya Grampus od lipca zeszłego roku, kiedy to japoński klub kupił go za 2 mln euro z Piasta Gliwice.
Zobacz także:
Koniec marzeń Barcelony. "To złamało kręgosłup"
Juventus chce kolejnego reprezentanta Polski!