Zmarł Igor Sypniewski. "Żył praktycznie tylko dzięki rencie ojca"

Newspix / KAMIL JOZWIAK  / Na zdjęciu: Igor Sypniewski
Newspix / KAMIL JOZWIAK / Na zdjęciu: Igor Sypniewski

W piątek Polskę obiegła smutna wiadomość. Zmarł Igor Sypniewski, przed laty wielki talent, ale i mocno zagubiony człowiek. - Głowa, okoliczności, wszystko po trochu sprawiło, że się to bardzo smutno kończy - mówi nam dziennikarz Żelisław Żyżyński.

Zaledwie w wieku 47 lat, na tydzień przed swoimi 48. urodzinami, zmarł Igor Sypniewski. Smutną informację przekazał w piątek przed południem kustosz tradycji ŁKS-u, Jacek Bogusiak.

"Sypa" w Łodzi miał status legendy. W swojej bogatej karierze jednak zaliczył również takie kluby jak choćby Wisła Kraków, Malmoe, Kavala czy też Panathinaikos, gdzie nie zapomnieli o nim nawet po latach.

- Mówią tam na mnie "Sibi". Jak przyjechałem do Aten po piętnastu latach i wsiadłem do taksówki, kierowca zapytał: "Sibi", gdzie cię wieźć? Wiesz, jak mnie tam ludzie szanują? W Łodzi też. Bo grałem dobrze w piłkę, bardzo dobrze - mówił w rozmowie z naszym serwisem.

"Droga w jedną stronę"

- Igor był bardzo dobrym piłkarzem, zaszedł bardzo wysoko jak na tamte czasy - mówi w rozmowie z nami Żelisław Żyżyński, dziennikarz Canal+, współautor biografii Sypniewskiego.

- Wspominam go przede wszystkim jednak jako postać tragiczną, niż jako wybitnego piłkarza - dodaje.

Życie Sypniewskiego było bowiem naznaczone ciągłą walką z nałogiem. Nałogiem, który systematycznie go niszczył.

- Po tym jak spędziliśmy kilka miesięcy pracując wspólnie nad jego biografią, to wspominam go przede wszystkim jako zagubionego człowieka, któremu depresja nie pozwalała normalnie funkcjonować, który już w wieku 35-40 lat musiał się znajdować praktycznie cały czas pod opieką rodziców, któremu alkohol zniszczył karierę, a później życie. Łatwiej radził sobie z rywalami na boisku, niż z samym sobą poza boiskiem. Smutno i żal, że Igor odszedł - mówi ze smutkiem Żyżyński.

- Gdy ostatni raz widzieliśmy się pod stadionem ŁKS-u, to była już droga w jedną stronę. Wiem, że wiele osób starało mu się po tej książce pomóc. Ta książka powstała też po pierwsze ku przestrodze dla innych, a po drugie, aby pomóc Igorowi finansowo. Potrzebował pieniędzy, a żył praktycznie tylko dzięki rencie ojca. Pomagali mu rodzice, natomiast on sam sobie nie chciał pomóc, nie pozwalał. Koledzy z ŁKS-u też próbowali mu pomagać, zaraz po książce były próby, aby pracował z grupami młodzieżowymi, aby miał co robić. Trwało to jednak bardzo krótko. Trudno pomóc jednak komuś, kto sobie pomóc nie daje - dodaje nasz rozmówca.

- Przez ostatnie lata mieliśmy już bardzo sporadyczny kontakt. Tamto spotkanie z wiosny jednak bardzo dobrze pamiętam, bo już wtedy Igor bardzo źle wyglądał. Było widać, że jest bardzo zniszczony przez życie. Był to człowiek, który miał 47 lat, a bardziej przypominał 70-latka. Tragiczna postać. Igor zawsze to podkreślał, że wiele osób mu mówiło, że mógł być lepszy niż Lubański. Miał genialną technikę, drybling, przyśpieszenie - wszystko. Niestety, ale głowa, okoliczności, wszystko po trochu sprawiło, że się to bardzo smutno kończy, dużo za wcześnie.

Odejście, które wszystko zmieniło

Stwierdzenie, że Sypniewski "mógł być lepszy niż Lubański" wcale nie jest na wyrost. Na boisku był świetny. Wielu mogłoby dziś powiedzieć, że był "niepolski". W pewnym momencie wydawało się, że może wzmocnić naszą kadrę na mundial w Korei i Japonii. Na rok przed turniejem Jerzy Engel zdecydował, by dać mu szansę.

- Dla mnie to był jeden z najciekawszych piłkarzy, którzy mogli wzmocnić tamtą reprezentację. Umiejętności miał wielkie. Był takim zawodnikiem, który nigdy nie bał się przeciwnika, który lubił grać indywidualnie, przytrzymać piłkę, dryblować. Można powiedzieć, że był takim zawodnikiem, jakich w Polsce się poszukiwało. Lubił brać na siebie ciężar gry, był piłkarzem nietuzinkowym - opisuje były selekcjoner.

- Najfajniejsze wspomnienia mają ci, którzy pamiętają go z boiska. Naprawdę czuło się, że ogląda się piłkarza wybitnego, zresztą też pamiętam jak wrócił do RKS-u Radomsko grającego wówczas w Ekstraklasie i on po prostu od pierwszego meczu pokazywał, że jest ponad tę ligę, a przyjechał praktycznie nieprzygotowany - dodaje Zyżyński.

Kariera "Sypy" wyhamowała, a w zasadzie znalazła się na poważnym zakręcie, po tym jak zimą w sezonie 2001/2002 zdecydował się odejść ze wspomnianego RKS-u do Wisły Kraków. Zaledwie półroczny pobyt w stolicy Małopolski był wielkim rozczarowaniem.

- Kto wie, czy gdyby wtedy został w Radomsku, gdzie naprawdę się nim opiekowano, gdzie dbano żeby sam sobie krzywdy nie zrobił, czy gdyby nie odszedł do Wisły Kraków, to nie pojechałby nawet na mundial do Korei i Japonii i inaczej potoczyłyby się losy polskiej piłki. Ale potoczyło się to tak, jak się potoczyło - podsumowuje Żyżyński.

Bartłomiej Bukowski, WP SportoweFakty

Czytaj także: 
Igor Sypniewski nie żyje. "Zniszczył go okrutny nałóg"
Mistrzostwo Rakowa? Marek Papszun przypomina ubiegły sezon

Źródło artykułu: