Operacja mundial, czyli jak Katar przetrwał pustynną burzę. "Mają tyle pieniędzy, wykorzystajmy to"

Getty Images / Eurasia Sport Images  / Na zdjęciu: prezydent FIFA Gianni i Infantino i emir Kataru, Tamim bin Hamad Al Thani
Getty Images / Eurasia Sport Images / Na zdjęciu: prezydent FIFA Gianni i Infantino i emir Kataru, Tamim bin Hamad Al Thani

To być może największy paradoks mundialu w Katarze. Parafrazując Churchilla, jeszcze nigdy tak wielu nie protestowało tak bardzo przeciwko tak nielicznym. Maleńki emirat dopiął jednak swego i organizuje mistrzostwa. Wbrew wszystkiemu.

W tym artykule dowiesz się o:

Dzisiaj każdy jest mądry, a najbardziej Joseph Blatter. - To był błąd - przyznał w ostatnim wywiadzie były szef Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej, skompromitowany licznymi skandalami. Trochę późno zdobył się na takie wyznanie, ale trzeba mu oddać, że zaraz potem dodał, iż jako ówczesny prezydent FIFA ponosi za to odpowiedzialność.

W istocie. Czyż to nie od Blattera wszystko się zaczęło? Czyż to nie on rzucił niewinną uwagę na spotkaniu z emirem, niby pół żartem, że Katar mógłby postarać się o piłkarski mundial, najbardziej popularną imprezę sportową na świecie? Pomysł był szokujący, nawet jeśli miał jedynie połechtać ego wpływowego szejka.

Ale Hamadowi Al Saniemu - który w przeciwieństwie do sąsiadów z Zatoki nie chciał siedzieć cicho, tylko maksymalnie korzystać z manny zapewnionej przez gigantyczne złoża gazu, żeby cały świat zobaczył, gdzie leży Katar - nie trzeba było dwa razy powtarzać.

ZOBACZ WIDEO: Dziennikarz z Brazylii mówił o Polakach. "Opinie oderwane od rzeczywistości"

Machina ruszyła. Katarczycy uznali, że skoro sam Blatter tak mówi, to znaczy, iż jest zielone światło w wyścigu, w którym wszystkie chwyty są dozwolone; że to okazja, której nie można przepuścić.

Gdy szefowie FIFA zdali sobie sprawę, jakiego dżina wypuścili z butelki, gdy Jerome Valcke, ówczesny sekretarz generalny i numer dwa po Blatterze, został delegowany, aby przekonać szejków, że pomniejsze imprezy może wystarczą, a o mundial niech powalczą jednak kraje z większą kulturą futbolową, było już za późno.

Mohamed Bin Hammam, szef azjatyckiej federacji, członek Komitetu Wykonawczego FIFA, a nade wszystko szara eminencja ze znakomitymi koneksjami i grubym portfelem, w którym trudno było oddzielić pieniądze prywatne i państwowe, zrobił swoje. Docierał nie tylko do tych, którzy mieli głosować, dobijał wszelkie możliwe targi albo przygotowywał teren dla potężniejszych od siebie - Tamima Al Saniego, ówczesnego następcy tronu, a dzisiaj emira, albo Hamada Bin Dżasima, przed ponad dwie dekady wpływowego premiera i ministra spraw zagranicznych.

2 grudnia 2010 okazało się, jak bardzo skutecznie. Głosowanie - co ważne, od razu na dwa mundiale i bez wcześniejszej informacji, komu przyznano imprezę w roku 2018, co najpewniej uniemożliwiło niekorzystny dla Kataru przepływ głosów w ostatniej chwili - było olbrzymim zaskoczeniem. A jednocześnie ukoronowaniem zakulisowych działań Bin Hammama i spółki.

Tak oto po raz pierwszy w historii najbardziej medialna impreza sportowa została przyznana maleńkiemu krajowi arabskiemu (niecałe 3 mln mieszkańców, w tym zaledwie ok. 300 tys. rodowitych Katarczyków!), który nie miał dotychczas żadnych tradycji piłkarskich; który uzyskał niepodległość niecałe 40 lat wcześniej, a jego wizytówką na szeroką skalę dopiero potem miała stać się soft power.

Czyli miękka siła oddziaływania połączona z dyplomacją sportową kraju nieprzyzwoicie bogatego, który w ten sposób - dzięki kupowaniu wpływów - chciał nie tylko zaistnieć na arenie międzynarodowej, ale stać się jednym z czołowych rozgrywających.

Nieczysta rywalizacja. Katar mógł przegrać już w przedbiegach

Mimo dziennikarskich śledztw - znakomicie udokumentowanych w dwóch książkach "The Ugly Game" Jonathana Calverta i Heidi Blake oraz "FIFAgate" Erika Champela i Philippe'a Auclaira - mimo niezliczonych oskarżeń o nieczystą grę, mimo polityczno-gospodarczej presji państw Zatoki, zazdrosnych o flesze, które skierowały się na małego sąsiada, Katar dokonał rzeczy niebywałej.

Nie tylko przekonał w 2010 roku wyraźną większość elektorów do siebie (14 z 22), będąc skuteczniejszym w lobbingu od Stanów Zjednoczonych, nie tylko przetrwał wszelkie turbulencje, które wstrząsały emiratem przez kolejną dekadę, ale zdołał namówić władze światowej piłki do tego, aby przenieść turniej na jesień, w sam środek sezonu ligowego. To decyzja bez precedensu.

Jak do niej doszło? Przecież od początku było wiadomo, że turniej w środku lata na Półwyspie Arabskim, gdzie temperatury oscylują wokół 50 stopni, będzie niemożliwy, bo to warunki nie do zniesienia.

Jerome Valcke jest dzisiaj szczery do bólu. To on był na pierwszej linii frontu, gdy nagle (!) uświadomiono sobie, jaki to będzie problem. - Sprawa temperatur panujących w Katarze w okresie letnim pojawiła się już po głosowaniu i trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie - mówi Valcke w rozmowie z "Le Monde", potwierdzając jednocześnie, że w momencie wyboru warunki nie były dla wszystkich jednakowe.

Gdyby bowiem od początku wykluczono możliwość rozgrywania mundialu na Półwyspie Arabskim w środku lata, Katar nie miałby żadnych szans i przegrałby już w przedbiegach. Tym bardziej że kandydatura ta została oceniona najsłabiej przez komitet FIFA.

- Wszyscy zdali sobie sprawę, że zmiana terminu jest konieczna. Dyskusje na temat zwolnienia zawodników przez kluby w trakcie sezonu ligowego trwały długo, ale nie było z ich strony blokady, każdy wykonał krok do tyłu. Zawarliśmy umowę ubezpieczeniową dotyczącą odszkodowania dla klubów w przypadku kontuzji - przyznaje Valcke.

Czy otrzymał za to jakieś benefity od Kataru? Szwajcarska prokuratura prowadziła śledztwo, próbując wykazać, że byłego sekretarza generalnego FIFA łączyły niebezpieczne związki z Nasserem Al-Khelaifim, prezydentem PSG i de facto namiestnikiem emira w Europie, w tym bezpłatny wynajem przez Francuza luksusowej willi Bianca na Sardynii. Ale sąd uniewinnił ich obu.

Nasser Al-Khelaifi - namiestnik emira Kataru w Europie
Nasser Al-Khelaifi - namiestnik emira Kataru w Europie

W międzyczasie pojawiły się zapewnienia ze strony Katarczyków, że stadiony będą klimatyzowane bez względu na koszty. Czyli kolejna granica została przekroczona.
W lipcu 2018 roku, już pod rządami Gianniego Infantino, FIFA ostatecznie potwierdziła, że tradycji po raz pierwszy nie stanie się zadość i turniej odbędzie się w terminie jesiennym.

Od 21 listopada (na kilka miesięcy przed turniejem po raz kolejny zmieniono datę, na dzień wcześniej) do 18 grudnia, kiedy wypada święto narodowe Kataru. Klamka zapadła. Co nie oznacza, że zniknęły problemy. Wręcz przeciwnie.

Katar nie jest jedyny. Ale takiej krytyki jeszcze nie było

Katar nie jest pierwszym krajem organizującym mistrzostwa, gdzie pojawiają się ogromne kontrowersje. Cztery lata temu cały piłkarski świat przyjechał do Rosji, choć niedługo wcześniej reżim Putina bezprawnie dokonał aneksji Krymu, łamiąc prawo międzynarodowe, a wojska rosyjskie najechały na Donbas, wywołując wojnę we wschodniej Ukrainie. W 2018 roku żadna z uczestniczących ekip nie przejęła się tym zanadto, a tym bardziej FIFA. Infantino w swoim stylu ogłaszał, że to "najlepsze mistrzostwa w historii".

Zresztą, związki światowej federacji piłkarskiej z dyktaturami mają bogatą tradycję. Tak było w Argentynie za czasów junty generała Jorge Videli, albo jeszcze wcześniej w faszystowskiej Italii Benito Mussoliniego.

A jednak takiej krytyki jak w przypadku Kataru - prowadzonej przez wiele lat i na wielu poziomach - jeszcze nigdy nie było. Dlaczego? I czy słusznie? Zarzutów jest wiele:

- to największa impreza sportowa w kraju, który nie ma żadnych tradycji piłkarskich;
- na niespotykanie małym terytorium, wielkości średniego polskiego województwa, które de facto będzie musiało pomieścić ponad milion spodziewanych kibiców w jednym mieście;
- warunki pracy obcokrajowców, którzy budowali stadiony i całą infrastrukturę na mistrzostwa, były wyjątkowo uciążliwe; Katarczycy nigdy nie badali, ani nie podawali do publicznej wiadomości danych o zgonach, a reformy, które wprowadzili - choć bez precedensu w krajach Zatoki - w praktyce niewiele zmieniają;
- efekt klimatyczny - z siedmioma nowymi stadionami, które po mundialu będą miały niewielką rację bytu albo z dodatkowymi połączeniami lotniczymi, bo w Katarze nie ma tyle miejsc noclegowych i kibice będą dolatywać z krajów sąsiednich - jest określany przez organizacje ekologiczne jako "aberracja";
- podejrzenia o korupcję przy zdobywaniu prawa do organizacji ciążą niezmiennie, nawet jeśli przez dwanaście lat nie doprowadzono do żadnego procesu w tej sprawie, a tym bardziej do skazania kogokolwiek.

To wszystko bardzo negatywnie wpłynęło na odbiór mundialu w Katarze.

"Kilka tysięcy" ofiar. FIFA nie chce płacić odszkodowań

Sygnał alarmowy pojawiał się już dawno temu. Niedługo po tym, jak mały emirat, żyjący z pracy obcokrajowców, dostał mistrzostwa, specjaliści od Bliskiego Wschodu alarmowali, że bez solidnych reform los pracowników będzie bardzo ciężki, by nie powiedzieć tragiczny.

Kolejne lata rzeczywiście to potwierdziły. Emitowane przed mundialem reportaże wielokrotnie pokazywały, w jak trudnych warunkach pracują i mieszkają robotnicy w Ad-Dausze.

Katarczycy, przyciśnięci do ściany, wprowadzili pewne zmiany. Kontrowersyjny system kafala, uzależniający całkowicie pracownika od swojego "sponsora", konfiskujący paszport i noszący znamiona systemowego niewolnictwa, został zniesiony, ustanowiono płacę minimalną (1000 riali, czyli ok. 270 euro plus zapewnienie mieszkania i jedzenia), pracownik może też zmienić zatrudnienie albo nawet wyjechać z kraju bez zgody swojego sponsora. Problem w tym, że bardzo często są to reformy jedynie na papierze.

W książce "Operacja mundial" prezydent Amnesty International we Francji Jean-Claude Samouiller mówi wprost, że "zmiany nie są skuteczne, czego przykładem jest właśnie system kafala".

- Wcześniej pracownik nie mógł zmienić pracy bez pozwolenia swojego szefa, teraz takiego zapisu nie ma w prawie, ale w rzeczywistości nadal obowiązuje. Mamy informacje o ciągłym konfiskowaniu paszportów przez pracodawców, co jest zabronione; o opłatach, czasami bardzo wysokich, za podpisywanie umowy o pracę; o niepłaconych nadgodzinach - mówi Samouiller.

I dodaje: - Katar przekonuje, że wiele zmian w prawie dostosował do przepisów, które obowiązują w innych krajach. Rzecz w tym, że nawet jeśli tak się stało, to w praktyce zmieniło się niewiele. Słyszeliśmy: "Wiemy, że jest problem. Staramy się go rozwiązać". Ale wszelkie zapewnienia kończą się na słowach. Przygotowaliśmy na przykład osobny raport o pracownikach ochrony, którzy są zatrudniani siedem dni w tygodniu, 12 godzin na dobę, bez możliwości odpoczynku, a kiedy są chorzy, wynagrodzenie za ten dzień jest potrącane. Przez prawie rok, od kwietnia 2021 do lutego 2022 roku, prowadziliśmy pogłębione rozmowy z 34 pracownikami z ośmiu firm powiązanych z przygotowaniem kluczowej infrastruktury na mundial. Mówili nam, że nie mieli wyboru, że pracodawca zmuszał ich do pracy, a w przeciwnym wypadku obniżał pensję.

Prezydent FIFA Gianni Infantino i emir Kataru Hamad Al Sani
Prezydent FIFA Gianni Infantino i emir Kataru Hamad Al Sani

Inny problem polega na tym, że kodeks pracy zreformowano dopiero w 2020 roku, kiedy większość infrastruktury przygotowywanej z myślą o mistrzostwach świata była już na ukończeniu.

W tle cały czas toczy się też batalia o ustalenie liczby ofiar, które zginęły przez ostatnią dekadę w Katarze w związku z przygotowaniem mundialu. W 2013 roku Sharan Burrow, sekretarz generalna Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych przewidywała, że więcej pracowników zginie na placach budowy, niż będzie zawodników, którzy wybiegną na boiska podczas mundialu.

Najwięcej szumu wywołał raport brytyjskiego "Guardiana" z 2021 roku, który podawał 6,5 tys. zgonów przez ten czas i opierał się na danych z Indii, Pakistanu, Nepalu, Bangladeszu i Sri Lanki. Te dane przyjęto za pewnik, choć błędnie, bo pokazywały one łączną liczbę ofiar deklarowanych w konsulatach tych krajów bez względu na powód śmierci, wiek i rodzaj działalności. Innymi słowy, nie wszyscy w tych czarnych statystykach zginęli na placach budowy albo nawet nie byli aktywni zawodowo.

Nie zmienia to faktu, że liczba zgonów - jakkolwiek trudna do ustalenia, bo władze Kataru nie badają przyczyn - jest bliższa temu, co ogólnie podają organizacje walczące przeciwko łamaniu praw człowieka. A Amnesty International czy Human Rights Watch wskazują na "kilka tysięcy ofiar".

Na apele tych organizacji o utworzenie funduszu rekompensacyjnego dla poszkodowanych pracowników albo rodzin tych, którzy ponieśli śmierć w związku z pracami przed mundialem, ani FIFA, ani władze Kataru nie odpowiedziały. Amnesty International proponowała 440 mln dolarów, czyli tyle, ile wynosi kwota szacowana dla 32 ekip biorących udział w turnieju, biorąc pod uwagę, że impreza ma przynieść szacunkowo 6 mld dolarów zysku, a FIFA posiada rezerwę w wysokości 1,6 mld dolarów.

Gianni Infantino wysłał za to list na początku listopada do wszystkich federacji uczestniczących w mundialu, zachęcając do tego, aby "skoncentrować się na futbolu".
Przypominanie o łamaniu praw człowieka spadło więc jedynie na media, organizacje pozarządowe i nieliczne przypadki dawnych gwiazd futbolu, głośno wyrażających swoje krytyczne opinie - jak Philipp Lahm czy Eric Cantona.

Spotkanie na najwyższym szczeblu, które zmieniło sytuację

Nie mniejsze kontrowersje budzą niewyjaśnione wciąż podejrzenia o korupcję przy zdobywaniu prawa do mundialu.

Pierwszą prawdziwą bombę odpalił magazyn "France Football" na początku 2013 roku. Ujawniono wówczas wewnętrzny e-mail, w którym Jerome Valcke napisał wprost do Jacka Warnera, skorumpowanego bossa federacji piłkarskiej na Karaibach: "Kupili mundial w 2022".

Sekretarz generalny FIFA tłumaczył się, że to "żart", który został źle zrozumiany, ale to wtedy po raz pierwszy pojawiło się pytanie: czy należy anulować głosowanie? Jak się okazało, zduszone w zarodku, bo federacja kierowana przez Blattera orzekła w raporcie, że nie ma ku temu powodów.

W 2014 roku brytyjski "The Sunday Times" stawiał oskarżenia Mohamedowi Bin Hammamowi, twierdząc, że przekazał on 5 mln dolarów łapówek członkom FIFA. Konsekwencji nie było jednak żadnych poza głośnym nalotem na hotel w Zurichu, gdzie w maju 2015 roku miał się odbyć Kongres FIFA.

Prokuratura w Szwajcarii wszczęła śledztwo w tym samym roku, ale do dzisiaj nikt nie został postawiony przed sądem. Akt oskarżenia pojawił się w Stanach Zjednoczonych w marcu 2020 roku. Zdaniem prokuratora federalnego z Brooklynu, wielu członków Komitetu Wykonawczego FIFA, którzy wybierali organizatora mundialu, zostało przekupionych.

Na zdjęciu: Sepp Blatter (L) i Michel Platini (P)
Na zdjęciu: Sepp Blatter (L) i Michel Platini (P)

Wskazani zostali m.in. Brazylijczyk Ricardo Teixeira, Argentyńczyk Julio Grondona i Paragwajczyk Nicolás Leoz, którzy mieli "dostać łapówki w zamian za głosy na Katar". Nie sprecyzowano jednak, skąd pochodziły pieniądze. Dwaj ostatni już nie żyją.

Podobnie jak Chuck Glazer, były szef amerykańskiej federacji, który poszedł na współpracę ze śledczymi z FBI, aby uniknąć wyższej kary za niepłacenie podatków. To przez niego prokuratura oskarżyła Jacka Warnera, członka Komitetu Wykonawczego FIFA z Karaibów, który miał pośredniczyć w rozmowach z Bin Hammamem. Szef konfederacji CONCACAF miał dostać 5 mln dolarów za głos na Rosję.

Postępowanie cały czas toczy się we Francji, gdzie dwaj sędziowie śledczy badają od 2019 roku, czy doszło do "korupcji czynnej i biernej". Na celowniku jest przede wszystkim spotkanie w Pałacu Elizejskim w listopadzie 2010 roku i odpowiedź na pytanie, czy Michel Platini zagłosował na Katar (i pociągnął za sobą trzech innych członków Komitetu Wykonawczego z Europy, co ostatecznie przechyliło szalę) na prośbę prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, który dobijał też inne targi z emiratem, przede wszystkim sprzedaż myśliwców Rafale.

Wiele wskazuje, że właśnie wtedy zapadły najważniejsze decyzje. Platini z rozbrajającą szczerością przyznawał, że zmienił zdanie i zagłosuje na Katar, choć wcześniej skłaniał się ku Stanom Zjednoczonym. Z kolei Blatter, gdy po latach poszedł na otwartą wojnę z Platinim, zaczął wyciągać kwity i powtarzać, że spotkanie w Pałacu Elizejskim "całkowicie zmieniło sytuację".

"Platini strzelił gola, ale do własnej bramki"

W wywiadzie dla "Le Monde", dokładnie na rok przed rozpoczęciem mundialu, twierdził, że po raz pierwszy to bezpośrednia "interwencja polityczna" zmieniła decyzję w sprawie przyznania mundialu. "Bez interwencji Sarkozy'ego w ostatniej chwili Katar nigdy nie dostałby mundialu. Tym bardziej że sprzedaż PSG niedługo po głosowaniu była z tym związana w stu procentach. Dlatego Katar powinien Francji podziękować" - powtarzał były szef FIFA.

Przypomnijmy, oprócz kupna myśliwców i wielomiliardowej współpracy wojskowej, szejkowie w 2011 roku przejęli klub PSG, weszli także na rynek telewizyjny ze stacją beIN Sports, filią Al Dżaziry. Działania były więc wielotorowe. Paradoks polega na tym, że Platini jest dzisiaj pod największym ostrzałem, choć jako pierwszy przyznał się wprost na kogo głosował.

To go też zgubiło. W książce "FIFAgate" autorzy przytaczają słowa jednego z działaczy, dobrze oddające meandry zakulisowych rozgrywek: "Platini trafił w dziesiątkę, przyczyniając się do wyboru Kataru, podczas gdy Blatter był temu przeciwny. Zapomniał tylko o jednym detalu. Wybór Kataru to była zła decyzja i Blatter szybko to zrozumiał. Więc Platini rzeczywiście strzelił gola, ale do własnej bramki".

Współpraca z Francuzami wpisywała się znakomicie w katarską strategię. Przejęcie PSG i zrobienie z tego klubu marketingowego giganta (także dzięki współpracy z marką Michaela Jordana), wejście z przytupem na europejski rynek telewizji beIN Sports - to wszystko miało dalekosiężny cel. Niekoniecznie tylko sportowy. Można powiedzieć nawet więcej, futbol jest w tym ważny, ale nie najważniejszy. Dokładniejsza analiza pokazuje, jak w kluczowych momentach sport "ocieplał" wizerunek Kataru. Stąd coraz większą popularność zdobywało określenie sportwashingu.

Dokładnie dwa dni po wybuchu afery "Qatargate" opisanej w 2013 roku przez "France Football" umowę z PSG podpisał w blasku fleszy David Beckham, prawie już piłkarski emeryt, ale wciąż o gigantycznym potencjale poza boiskiem. Dzisiaj Anglik jest jednym z najbardziej widocznych i sowicie opłacanych "ambasadorów" mundialu w Katarze.

Leo Messi w barwach należącego do Katarczyków PSG
Leo Messi w barwach należącego do Katarczyków PSG

Strzał z 2017 roku, gdy jednego lata do Paryża przyszli Neymar (po wpłaceniu Barcelonie ogromnej i niepobitej klauzuli odstępnego - 222 mln euro) oraz Kylian Mbappe (za kolejne 180 mln, łącznie z bonusami) był oczywiście reakcją na niespotykaną klęskę w Lidze Mistrzów, właśnie z Barceloną (remontada 1:6), ale w równej mierze na "zimną wojnę", którą Katarowi wytoczyli chwilę wcześniej arabscy sąsiedzi.

Ściąganie przez katarskich właścicieli największych gwiazd do Paryża, także Leo Messiego na rok przed mundialem (choć tu było więcej zbiegów okoliczności, a okazję, która się nadarzyła, trudno było przepuścić) miało zawsze na celu przyciągnięcie uwagi. Błysk flesza. Budowę światowej marki. A nie zawsze budowę drużyny, która byłaby w stanie skutecznie walczyć o sukces na boisku.

Dlatego że PSG - sportowa witryna Kataru na cały świat - to projekt przede wszystkim marketingowy. Taki, który ma służyć państwu i ocieplać jego wizerunek.

Jak Katar kazał szpiegować rywali

Z czasem wyszło na jaw, że o mundial walczono wszelkimi możliwymi sposobami. Reporterzy agencji Associated Press ustalili, że w ramach projektu "Mercilles", kosztującego ponad 380 mln dolarów, zatrudniono m.in. byłego agenta CIA Kevina Chalkera.

Jego zadaniem miało być szpiegowanie rywali Kataru, dyskredytowanie konkurencji, a także uciszanie krytyki. Zdaniem agencji prasowej AP, Amerykanin miał też "utrzymać w ryzach" obcokrajowców pracujących przy budowach stadionów. Chalker wszystkiemu zaprzeczył.

Mówiąc o wyborze gospodarza mundialu, nie można też zapominać o dealu, który zawarła FIFA tuż przed głosowaniem. Kontrakt z Al-Dżazirą reprezentowaną przez Nassera Al-Khelaifiego przewidywał sprzedaż praw do transmisji mundialu w latach 2018 i 2022 katarskiej stacji za 300 milionów dolarów. Ale do tego był tajny bonus - 100 milionów dolarów, jeśli Katar wygra.

W tym kontekście łatwiej zrozumieć słowa Jerome'a Valcke, który najbardziej obrazowo odpowiedział na pytanie, co skłoniło bossów światowej federacji do takiej umowy i podjęcia ogromnego ryzyka. "Powiedzieliśmy sobie: Katar ma tyle pieniędzy, wykorzystajmy to".

I wykorzystali. Choć najwięcej wygrał na tym sam Katar. Już wszyscy wiedzą, że taki kraj istnieje.

Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski, współautor książki "Operacja mundial. Futbol, korupcja, polityka. 1930 - 2026"

Źródło artykułu: