Już samo przyrównanie się do Jezusa Chrystusa brzmi absurdalnie i sugeruje, że być może ktoś zapomniał założyć czapkę przed wyjściem na katarskie słońce. A to nie największy "kocopoł", którym selekcjoner raczył w środowy poranek dziennikarzy. Więcej TUTAJ.
Z drugiej strony, faktycznie jest w postawie Czesława Michniewicza coś z mesjanizmu polskiego. Tylko że w tym przypadku "katusze cierpi" nie on, a miliony polskich kibiców, oglądając grę prowadzonej przez niego drużyny.
Dzień po ciężkostrawnej inauguracji mundialu, po której z reprezentacji Polski śmiał się cały patrzący na Katar piłkarski świat, a kibice i eksperci mieli na plecach ciarki żenady, selekcjoner wyglądał, jakby właśnie zdobył mistrzostwo świata. Albo chociaż w chwytający za serca sposób ograł Argentynę jak Arabia Saudyjska.
ZOBACZ WIDEO: Zatrważająca statystyka Polaków. "Przynajmniej w czymś jesteśmy jedyni"
Otóż nie. Michniewicz pękał z dumy i czuł się najmądrzejszy na Bliskim Wschodzie i okolicy, bo jego zespół bezbramkowo zremisował z Meksykiem. Rozumiem, że 2:0 to niebezpieczny wynik, więc selekcjoner wolał nie kusić losu. 0:0 w świecie trenerów (a raczej w środowiskowej anegdocie) to wynik idealny, bo oznacza, że nikt nie popełnił błędu.
Selekcjoner jest dumny, bo jego plan wypalił i nie straciliśmy gola. Ludzie drodzy - reprezentacja Polski to nie (z całym szacunkiem dla Górali) Podbeskidzie Bielsko-Biała, a mundial to nie rozpaczliwa walka o utrzymanie w PKO Ekstraklasie. Praca w Podbeskidziu to piękny wpis w CV Michniewicza, ale teraz jest na szczycie świata, a nie pod Klimczokiem.
Z mistrzostw świata się nie spada - tu się przyjeżdża grać o pełną pulę, a nie przeprowadzać eksperymenty taktyczne, o których będzie można opowiadać na trenerskich kursokonferencjach w prezentacji pt.: "Operacja się udała. Pacjent zmarł".
Reprezentacja Polski w meczu z Meksykiem nie stworzyła sobie ANI JEDNEJ okazji z gry. ANI JEDNEJ. A mówimy o drużynie, która ma do dyspozycji najlepszego napastnika świata i drugiego najlepszego w tym sezonie kreatora gry w Europie - Piotra Zielińskiego. Lepszy od niego pod względem stworzonych szans jest tylko Kevin De Bruyne.
I dzień po takim meczu, w którym potencjał Lewandowskiego i Zielińskiego znów został zmarnowany, Michniewicz pytanie o zbyt zachowawczą grę, by nie powiedzieć: zabijanie piłki, bezczelnie zbył: - Podajcie mi skład bardziej ofensywny od tego, który wczoraj wystawiliśmy.
A jakie to ma znaczenie, że obok Lewandowskiego i Zielińskiego byli Sebastian Szymański, Nicola Zalewski i Jakub Kamiński, skoro zamiast budować akcje, to kazał im wznieść mur i postawić zasieki?
Wszyscy musieli być za linią piłki, co w zasadzie uniemożliwiało skonstruowanie kontrataku po odbiorze. W tej sytuacji jedyną opcją był "szybki transport piłki na połowę przeciwnika", co w przełożeniu z języka fachowego na ludzki oznaczało: lagę na Robercika.
Tak, jak w memie. Bo za sprawą Michniewicza reprezentacja Polski przybrała karykaturalny charakter. 0:0 było szczytem marzeń selekcjonera na mecz otwarcia i wszystko temu podporządkował. Byle nie przegrać. Jak San Marino.
Owszem, Lewandowski zmarnował rzut karny, ale w tym meczu - jak zresztą w każdym za kadencji Michniewicza - mógł liczyć tylko na siebie. Jest jak Tom Hanks w "Cast Away", ale nawet on miał więcej kontaktu z piłką niż "Lewy" w meczach kadry pod wodzą Michniewicza.
Za jego kadencji "Lewy" strzelił tylko jednego gola z gry. Przez 699 minut. Dłuższą taką serię miał tylko za Jerzego Brzęczka, a wszyscy pamiętamy jak się skończyło. Teraz zamiast wymownie milczeć, podpisując dymisję selekcjonera, Lewandowski gra z Michniewiczem do jednej bramki i pytany o styl gry mówi wbrew swoim przekonaniom jednym głosem z selekcjonerem (więcej TUTAJ).
Ma szczęście Michniewicz, że reprezentanci Polski to profesjonaliści, którzy dostosowują się do jego wytycznych i potrafią uznać zwierzchnictwo trenera, nawet jeśli ich postrzeganie piłki różni się jak biały i czarny.
W przeciwnym razie mógłby mieć problem z zapanowaniem nad grupą. To co mogło imponować 20-latkom w młodzieżowej reprezentacji Polski, piłkarzy, którzy pracowali z najwybitniejszymi trenerskimi umysłami naszych czasów, a nie tylko jeździli do nich na staże, może raczej irytować. I nie chodzi o warsztat, lecz o styl bycia i za długi język.
- Ludzie, jedna rzecz. Myślicie, że jest trener, który w trzy dni nauczy kogoś albo oduczy grać w piłkę? Nie ma takiej możliwości - stwierdził w środę Michniewicz. Nie - odpowiadam. Ale wystarczy jedna odprawa, by zabronić im gry w piłkę.
Zresztą ciekawe, co po tych słowach pomyślą sobie Szczęsny, Lewandowski, Zieliński i reszta. Kto według selekcjonera powinien przejść taki przyspieszony kurs futbolu? W meczu z Meksykiem postawił na 14 piłkarzy - 10 z nich na co dzień gra w jednej z pięciu najmocniejszych lig Europy, a dwóch jest najlepszymi piłkarzami liderów Serie A i LaLigi. Więcej TUTAJ.
Czy może ten jedenasty, który gra w Arabii Saudyjskiej, ale wcześniej występował Ligue 1, La Lidze, Premier League i dwa razy wygrał Ligę Europy? Jeśli Michniewiczowi brakuje potrafiących grać w piłkę piłkarzy, to mógł zabrać takich do Kataru zamiast np. Szymona Żurkowskiego, którego największym atutem jest to, że nie zadaje pytań i mógłby zagrać trzy mecze z rzędu.
Michniewicz jest do bólu pragmatyczny i uwielbia, kiedy jego drużyny "cierpią". Kłopot w tym, że ten ból odczuwają też kibice, patrząc na grę jego zespołu. A cierpią skneblowani taktyką piłkarze, którzy potrafią znacznie, znacznie więcej niż tylko przeszkadzać.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty