Wciąż w grze, choć Męczy Nas Piłka

PAP/EPA / Noushad Thekkayil / Na zdjęciu: Robert Lewandowski i Edson Alvarez
PAP/EPA / Noushad Thekkayil / Na zdjęciu: Robert Lewandowski i Edson Alvarez

Niepolitycznie jest teraz narzekać na naszych, skoro uciułali w trudnym meczu otwierającym mundial punkt i wciąż są w grze o awans. Nikt nam jednak nie zabroni marzyć, że jeszcze kiedyś będziemy czymś więcej niż ekipą cierpiących przeszkadzaczy.

Miała miejsce po meczu z Meksykiem scenka, której nie uchwyciły kamery. Robert Lewandowski, w towarzystwie rzecznika prasowego i ochroniarza kadry, wyłonił się z szatni i z zawiedzioną miną szedł w stronę autokaru. Przystanął na kilka chwil przy polskich dziennikarzach i, wiadomo, dostał pytania o zmarnowany rzut karny. Kto "Lewego" zna, kto z nim obcuje podczas zgrupowań od lat, ten od razu wiedział, że pod przykrywką opanowania musiało w nim wrzeć. Próbował tłumaczyć, co takiego się zadziało, że nie wykorzystał kolejnej już w tym sezonie jedenastki. Próbował, choć z góry były te próby skazane na porażkę.

- Po prostu podjąłem taką decyzję, żeby uderzyć do boku. Czasem tak się dzieje. Trudno to wytłumaczyć - mówił Lewandowski. Musi sobie jednak doskonale zdawać sprawę, że rzut karny wykonał fatalnie. Jakby to nie on oddawał ten strzał. Sumienie musiało go gryźć cholernie mocno, bo tuż po ostatnim gwizdku opublikował na swoim koncie w mediach społecznościowych przeprosiny. 

"Lewy" mówił też trochę o taktyce. O pomyśle na mecz, który sprawił, że nasz kapitan bardzo często musiał cofać się na własną połowę, grać głęboko. - Tak zadecydował selekcjoner - rzucił. Taktyka na mecz to coś, co wywołało później spore dyskusje.

ZOBACZ WIDEO: Co na to kibice? Reprezentanci Polski ocenieni po meczu z Meksykiem

Mecz z Meksykiem można bowiem ocenić na dwa sposoby. Pierwszy: pragmatyczny. Zremisowaliśmy w otwarciu mundialu, z rywalem, który miał nam sprawić ogromne kłopoty. Jak mawiają Hiszpanie: cierpieliśmy na boisku, ale w efekcie po pierwszej kolejce mamy więcej punktów niż Argentyńczycy, którzy przecież mieli tu w Katarze mielić wszystkich bez wyjątku w swojej piłkarskiej maszynce. Wciąż wszystko realne, możemy wyjść z grupy, los jest w naszych nogach.

Można jednak też to spotkanie ocenić w inny sposób: emocjonalny. I tu czuć w kieszeni otwierający się nóż. Co bowiem wkurza najbardziej? To, że jesteśmy przeszkadzaczami. Do Kataru pojechaliśmy kopać, gryźć, jeździć na dupach, mordować futbol (a pisząc ładnie: neutralizować), a nie grać w piłkę. W całym meczu przeprowadziliśmy może dwie niezłe, składne akcje godne zapamiętania. Dwie akcje na cały mecz!

Patrząc na zryw Arabii Saudyjskiej, która z Argentyną wygrała nie tylko siłą woli i uśmiechem szczęścia, ale też przebłyskami świetnej gry, również chciałoby się przeżyć takie piękne emocje podczas meczu swojej reprezentacji. Co jednak dostaliśmy od naszego selekcjonera i piłkarzy? Orkę boiska, a po ostatnim gwizdku ich ocenę sytuacji: "właśnie tak mieliśmy grać!". Tak właśnie powiedział nam między innymi Krystian Bielik, gdy rozmawialiśmy z nim pod szatnią stadionu. Czy futbol tylko na tym polega? Na pewno nie na tym, że Męczy Nas Piłka. Nie zdziwiłbym się, gdyby po kilkudziesięciu minutach naszego meczu pół świata wstało z kanapy i wyszło do kuchni zrobić sobie kanapki. 

Gdyby ktoś chciał w prosty sposób opowiedzieć o stylu drużyny "a'la Czesław Michniewicz w ważnych meczach z trudnymi rywalami", mógłby nagrać spotkanie z Meksykiem i puszczać je jako wzorzec. To by był bolesny seans, ale oddający sedno. Zagraliśmy na zero z tyłu, a wszystko, czego nam było potrzeba, to gol z niczego, na przykład wykorzystany rzut karny po faulu 50:50. Lewandowski się jednak pomylił i remis z Meksykiem, który pewnie przed turniejem bralibyśmy w ciemno, dziś - po pierwszej kolejce w grupie C - smakuje jak porażka.

Szlag mnie trafia, gdy słucham o tym "genialnym" planie na mecz. Zamordowaliśmy futbol na imprezie, na której futbol to esencja. Śmialiśmy się w niedzielę z Kataru - że ponoć żałośni i niegodni mundialu. A dwa dni później pokazaliśmy futbol tak toporny, że cały piłkarski świat wytyka nas palcami - widzi w nas chłopców, którzy bilet wstępu na tę imprezę znaleźli w chipsach.

Jest jeszcze jedna rzecz, która nie daje spokoju: trybuny. A konkretnie to, jak wyglądał podział sił kibiców. Pisaliśmy o tym już kilkukrotnie na naszych łamach, ale fakt, że niemal cały stadion był wypełniony fanami z Meksyku przy raptem kilku minigrupkach Polaków jest po prostu niesprawiedliwy, żeby nie napisać: skandaliczny. Lecąc do Dohy, rozmawiając z naszymi kibicami pod stadionem, wielokrotnie słyszeliśmy podobne głosy: chcieliśmy kupić więcej biletów, ale nie było takiej opcji. Okazało się więc, że przez organizacyjną degrengoladę Polacy we wtorek mogli się czuć, jakby rozgrywali swój mecz mistrzostw świata w Monterrey albo Mexico City.

W kolejnym może być podobnie - sprawca gigantycznej niespodzianki, Arabia Saudyjska - w meczu z Argentyną dopingowana była przez kilkadziesiąt tysięcy kibiców, wręcz szaleńczo reagujących na to, co działo się na boisku.

We wtorek przez porażkę Argentyny graliśmy w jakimś sensie nasz pierwszy mecz o wszystko. W sobotę czeka nas druga taka sama atrakcja.

Z Dohy Paweł Kapusta, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Kadra w ogniu krytyki. "W taki sposób nic nie osiągniemy. Patrzeć się nie dało"
Wojciech Szczęsny o Robercie Lewandowskim. "Tego nie musi robić"

Źródło artykułu: