Z Kataru Paweł Kapusta
Casemiro pakował piłkę do siatki, a kto siedział - musiał czuć pod tyłkiem wibrujące krzesełko. Stadion momentalnie zaczął podskakiwać, trząść się, kołysać. Dobrze, że specyficzna konstrukcja obiektu 974, prowizorycznego stadionu, który ma być rozebrany po zakończeniu mistrzostw, wytrzymała tę euforię brazylijskich fanów.
Mecze Brazylii to na mundialu zawsze gigantyczne wydarzenie. Czuje się to w powietrzu, widzi na stadionie i w jego okolicy. Jest w tej kadrze jakaś magia, jest oczekiwanie show, piłki pięknej i skutecznej, lgnie więc do niej cały świat z przyległościami. Efekt jest taki, że nawet na trybunie prasowej, wyjątkowo międzynarodowym miejscu, widać przedstawicieli nacji przeróżnych, jawnie kibicujących ekipie Canarinhos. Zabawne to momentami zjawisko, gdy zawodnik w żółtej koszulce oddaje niecelny strzał, a co najmniej połowa azjatyckiej delegacji podskakuje na swoich krzesełkach z zaciśniętymi pięściami i zawiedzionymi minami. Brazylia to coś więcej niż narodowy zespół, to zjawisko, magnes na chorych na futbol.
ZOBACZ WIDEO: Wymowna reakcja Lewandowskiego. "Puścił stres"
Oczekiwania wobec tych zawodników są zawsze takie same - ekstremalne, krążące w okolicach gwiazd. Mało kto zdaje sobie więc pewnie sprawę, że mundialowy bilans meczów ze Szwajcarią był dla Brazylii przed poniedziałkowym starciem mało korzystny. Grali z nimi dwukrotnie i dwukrotnie nie dawali im rady. Jeszcze w prehistorii (1950 roku) padł remis 2:2, z kolei cztery lata temu w Rosji było w grupie 1:1.
Jeśli dorzuci się do tego fakt, że w tym momencie na palcach jednej ręki można by było wymienić europejskie drużyny równie efektywne jak Szwajcaria, niewygodne, ale i różnorodne w graniu, będące wrzodem na jakiejkolwiek wrażliwym fragmencie najpotężniejszych ekip (Francuzi polegli z nimi na Euro 2020, Włosi z kolei skończyli za ich plecami całą kampanię eliminacyjną do MŚ), to poznamy prawdziwą skalę wyzwania, przed jaką stanęła w poniedziałek Brazylia. Mieliśmy wszystko, co potrzebne, by na katarskim turnieju znów świadkować wielkiej niespodziance.
To nie było więc zwycięstwo jak każde inne. To wygrana, która waży więcej niż trzy punkty. Pokazuje, że Brazylia na tych mistrzostwach będzie zdolna do rzeczy wielkich. W poniedziałek znów cierpiała, męczyła się z zespołem poukładanym, taktycznie odpowiedzialnym, ale jej cierpliwość została wynagrodzona - wystarczyło mgnienie i było po herbacie. Była w stanie wygrać najtrudniejszy mecz grupowy nawet bez swojej największej gwiazdy, Neymara.
Kilka gwiazd miało na tym turnieju świecić wyjątkowym blaskiem, Neymar - w końcu - chciał przyćmić wszystkich. Mundial i on to jednak wciąż nie jest związek pełen miłości. W 2010 roku, gdy cudowny dzieciak brazylijskiej piłki okopał się już na dobre w Santosie, strzelał i ruszał w podróż megagwiazdy, selekcjoner Canarinhos Dunga postanowił go schłodzić i zostawić w domu. Do RPA go nie zabrał, bo ponoć młodzieniec nie był wtedy jeszcze gotowy na taką przygodę.
Cztery lata później, gdy był już piłkarzem Barcelony, miał być motorem napędowym zespołu podczas mistrzostw rozgrywanych u siebie w domu. W ćwierćfinale doznał jednak kontuzji kręgów szyjnych i katastrofę w półfinale z Niemcami (1:7) oraz porażkę w meczu o trzecie miejsce z Holandią (0:3) oglądał zza linii bocznej.
Z kolei przed mistrzostwami w Rosji bardzo długo leczył kontuzję kostki - wprawdzie wrócił, na mundial poleciał, ale nie prezentował formy godnej lidera Canarinhos. Głośniej było o nim przez symulki, pretensje wobec sędziów i samolubną grę, za którą - przede wszystkim w początkowej fazie turnieju - był mocno krytykowany. Z mundialu Brazylijczycy wypadli w ćwierćfinale, przegrywając z Belgią.
Dziś ten "dzieciak" ma już 30 lat, cały świat u swych stóp, ale do upragnionego pucharu jest mu wciąż niezwykle daleko. Canarinhos MŚ w Katarze zaczęli od zabawy w dobieranie się do serbskiej bramki, wygrali, ale sam piłkarz PSG okupił ten mecz kontuzją kostki. Jeszcze w trakcie trwania meczu świat obiegły zdjęcia jego spuchniętej nogi. Trwa walka o jego zdrowie, ale w fazie grupowej nie zagra. Gdy jednak dołączy do swoich kolegów, będą niezwykle silni. W tym momencie można ich zaliczać do grupy głównych faworytów.
W ostatniej kolejce grupowej Brazylia zagra z Kamerunem, a Szwajcaria z Serbią. Mecze odbędą się w piątek o godzinie 20 czasu polskiego.
Brazylia - Szwajcaria 1:0 (0:0)
1:0 - Casemiro 83'
Składy:
Brazylia: Alisson - Alex Sandro (86' Alex Telles), Marquinhos, Thiago Silva, Eder Militao - Raphinha (73' Antony), Casemiro, Fred (58' Bruno Guimaraes), Vinicius Junior - Lucas Paqueta (46' Rodrygo Goes), Richarlison (73' Gabriel Jesus).
Szwajcaria: Yann Sommer - Silvan Widmer (86' Fabian Frei), Manuel Akanji, Nico Elvedi, Ricardo Rodriguez - Remo Freuler - Fabian Rieder (58' Renato Steffen), Djibril Sow (75' Haris Seferović), Granit Xhaka - Ruben Vargas (58' Edimilson Fernandes), Breel Embolo (75' Michel Aebischer).
Żółte kartki: Fred (Brazylia) oraz Rieder (Szwajcaria).
Sędzia: Ivan Arcides Barton Cisneros (Salwador).
Czytaj także:
Wolej gwiazdy uszczęśliwił faworyta. Canarinhos już pewni swego
Borek oszalał po tym golu Brazylijczyków. "Nie-praw-do-po-dob-ne!"