Paweł Kapusta: Raz, dwa, trzy i dość! Czwartego rozczarowania nie będzie! Awans wyduszony, ale awans

PAP/EPA / Friedemann Vogel  / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski
PAP/EPA / Friedemann Vogel / Na zdjęciu: piłkarze reprezentacji Polski

Dyndał nam ten mundial na cieniuśkim włosku, trudno te wszystkie razy zliczyć, gdy jedną nogą byliśmy już za turniejową burtą. W bólu, cierpieniu, bez polotu, zabijając piłkę, wgramoliliśmy się jednak do fazy pucharowej. Pierwszy raz od dekad!

Z Kataru Paweł Kapusta

Być może, a raczej na pewno, znajdą się osoby, które uznają, że trudno się cieszyć z takiego awansu, skoro został wywalczony w takim topornym stylu, ale trzeba Czesławowi Michniewiczowi i jego drużynie oddać, że odnieśli historyczny sukces. Temat stylu będzie na pewno wracał, ale teraz, jeszcze w emocjach, euforii, proszę się przyznać, ilu z Państwa ma pogryzione ze stresu palce? Ilu z Państwa tkwiło na granicy zawału? Gdy naszą bramkę szturmowali Messi z kolegami, gdy w równolegle rozgrywanym meczu Meksyk trafiał, już miał ten awans, a później rozpaczał z powodu anulowanych goli przez VAR, byliśmy niemal wyrzuceni z turnieju. Los się jednak do naszej drużyny na mundialu uśmiecha regularnie, ostatecznie wepchnął nas do fazy pucharowej!

Polska zagra z mistrzem świata! Znamy kolejne pary 1/8 finału

Ostatni raz byliśmy tam w czasach, gdy żadnego z powołanych na mundial zawodników jeszcze nie było na świecie, a Czesław Michniewicz jako 16-latek bawił się w juniorskie granie. Robert Lewandowski na świat przyszedł dopiero dwa lata później. Od tego czasu zdążył się u nas zmienić ustrój, weszliśmy do NATO i Unii Europejskiej, kilka razy zmienił się papież. Jezu, o czym tu w ogóle mowa - najmłodsi z naszej kadry nie mają prawa pamiętać mistrzostw w Korei i Japonii, bo rodzili się w 2002 roku. To tylko pokazuje skalę niemocy naszego futbolu, ale i wyzwania, jakie przed kadrą Michniewicza postawiła historia.

Fakty o tym mundialu: z Meksykiem zagraliśmy futbol na nie, wykreowaliśmy jedną akcję w ofensywie, ale Czesław Michniewicz tłumaczył później, że celem nadrzędnym było nieprzegranie otwierającego meczu. Z Arabią Saudyjską w pierwszej połowie byliśmy tragiczni, mogliśmy dziękować Bogu, że nie straciliśmy goli. W drugiej połowie zagraliśmy mądrze i wygraliśmy. Z Argentyną to było cierpienie, znów można było odnieść wrażenie, że głównym celem było: nie stracić. A jeśli już, to jak najmniej. Jesteśmy na mundialu jedną z drużyn grających najmniej atrakcyjny dla oka futbol, raczej nie należymy do ulubieńców fanów z innych regionów świata, ale nie zmienia to faktu, że wiele z drużyn leci już do domu, a my sobie przedłużyliśmy pobyt.

ZOBACZ WIDEO: Jak polscy sędziowie radzą sobie na mundialu? "Jeszcze dwa lata temu był spięty, teraz jest w wielkiej formie"

Wiara w narodzie przed tym ostatnim meczem grupowym była ogromna. Czy to coś dziwnego, że jesteśmy spragnieni sukcesu na mundialu? A nawet nie tyle wielkiego sukcesu, od którego cały świat się przed nami ukłoni, co choć sukcesu namiastki, ledwie wydostania się z grupy? Żyjemy przecież w 40-milionowym kraju, w którym piłka nożna to sport narodowy, generujący największe zainteresowanie. Masowo siadamy przed telewizorami i gryziemy palce ze stresu, stadiony na domowych meczach kadry są zawsze wypchane po brzegi, a piłkarski związek śpi na pieniądzach.

Czy to więc przejaw pychy, grzech pospolity, że chcieliśmy w końcu doświadczyć pozytywnych emocji, radości z dobrych wyników na mistrzostwach świata, więcej meczów, niż tylko trzy gwarantowane w pakiecie po eliminacjach? Naznaczeni jesteśmy mundialową porażką okrutnie, gdziekolwiek byśmy w XXI wieku nie polecieli, tam zawsze bili nas, aż puchło. Rok 2002 i blamaże z Koreą i Portugalią, później 2006 i purpurowo-wstydliwe lanie od Ekwadoru, 2018 i kompromitacje z Senegalem i Kolumbią... Było się w przeszłości nad czym rozpłakać. Dziś, w Dosze, mówimy w końcu dość i wydostajemy się z grupy.

Genialne statystyki wykręcone przez argentyński zespół znaliśmy przed tym meczem chyba wszyscy na pamięć, w ostatnich dniach, tygodniach przytaczaliśmy je tyle razy, że musiały się  wgryźć każdemu w świadomość. Że byli o krok od pobicia rekordu meczów bez porażki na międzynarodowej scenie, że eliminacje do mundialu w Ameryce Południowej przeszli nienaznaczeni porażką. I że Messi tak poukładał sobie zawodowe życie, by w Katarze stawić się w pełni gotowym na sukces w narodowej koszulce. Bukmacherzy wrzucali ich w worek głównych kandydatów do wzniesienia pucharu tuż przez wigilią, a przed meczem z Biało-Czerwonymi widzieli w nich jedynych możliwych zwycięzców.

I słusznie, bo Argentyna była w tym meczu - po prostu - zespołem zdecydowanie lepszym. Piłkarsko - lata świetlne przed Biało-Czerwonymi. Choć nasza drużyna ustawiła się niezwykle defensywnie, broniła dostępu do naszej bramki jak Częstochowy, przeciwnicy i tak znaleźli sposób, by nas napocząć, a później skonsumować w całości. Futbolowo nas zjedli, być może bez przyjemności, krzywili się przy tym, jak choćby Messi, gdy nie podał ręki Lewandowskiemu, ale zrobili swoje. W pierwszej połowie - stworzyli sobie co najmniej trzy doskonałe okazje, wywalczyli (wątpliwy) rzut karny, obroniony przez Wojciecha Szczęsnego. W drugiej -  akcje bramkowe i kilka "setek". Praktycznie nie schodzili z naszej połowy, piłka krążyła między nimi, a my biegaliśmy za nią jak juniorzy.

Gdy po Meksyku lament z powodu stylu był gigantyczny wśród kibiców, ekspertów i dziennikarzy, tak przed Argentyną i po niej nikt chyba nie miał i nie ma wątpliwości: ważne że dotarliśmy do celu. Dyskusja o stylu tej drużyny jednak powróci na pewno, być może nawet w kontekście dalszej obecności Czesława Michniewicza w kadrze.

Szczerze współczuję ludziom, którzy nie są zakażeni tą piłkarską chorobą, których ta gorączka co cztery lata nie dosięga. Wielki kawał życia ich mija, darmowe emocje. Człowiek budzi się rano i pierwsza myśl, która go atakuje, to możliwe scenariusze na wieczór, prawdopodobny i pożądany wynik. Drży o rezultat, błaga los o pozytywne rozstrzygnięcia. I świetnie, że do niedzieli mamy przedłużone te emocje!

Źródło artykułu: WP SportoweFakty