Reprezentacja Polski z czterema punktami na koncie zajęła drugie miejsce w grupie C mistrzostw świata i w 1/8 finału turnieju zagra z broniącą tytułu Francją.
Z jednej strony, Biało-Czerwoni wyszli z grupy na mundialu po raz pierwszy od 36 lat. Z drugiej, ekipa Czesława Michniewicza jest krytykowana za mocno defensywną grę.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Cała Polska dyskutuje, czy cieszyć się awansem do 1/8 finału mistrzostw świata, czy martwić stylem, w jakim to wyjście z grupy zostało osiągnięte?
Cezary Kucharski, 17-krotny reprezentant Polski, uczestnik MŚ 2002: Samo wyjście z grupy jest oczywiście sukcesem reprezentacji i nie ma co do tego wątpliwości. Ale już styl gry woła o pomstę do nieba. Mieliśmy mnóstwo fartu, że to wszystko się tak dobrze dla nas skończyło. Bohaterem reprezentacji jest oczywiście Wojciech Szczęsny, bo to on nas utrzymał w turnieju. Mam więc trochę rozdwojenie jaźni, bo z jednej strony doceniam awans, a z drugiej trudno spokojnie zaakceptować tak brzydko grającą reprezentację Polski.
ZOBACZ WIDEO: Przepis na sukces Szczęsnego. Nasz dziennikarz ujawnia
Mam takie poczucie, że w dłuższym dystansie z tej mąki chleba jednak nie będzie. Taki styl donikąd nas nie zaprowadzi, to absolutnie nie jest droga rozwoju. Gry kadry na mundialu nie da się oglądać. Mam wrażenie, że pod względem stylu zrobiliśmy krok wstecz. Jeszcze niedawno krytykowany za kiepską grę był selekcjoner Jerzy Brzęczek, który przecież wszystkie postawione przed nim zadania wykonał, łącznie z awansem do Euro 2020.
A teraz mam poczucie, że jest dużo gorzej. Kadra gra słabo, a piłkarze wyglądają na bojaźliwych, mimo że przecież to są zawodnicy, którzy co tydzień grają w najsilniejszych ligach Europy. Nie ma też żadnego balansu pomiędzy ofensywą a defensywą, po prostu bronimy się całą drużyną.
Mimo to straciliśmy z Argentyną dwie bramki, a wyglądało to tak, że gdyby rywale potrzebowali wygrać 3:0, to by to zrobili.
Nawet gdyby potrzebowali wygrać 5:0, to byli w stanie to uczynić. Widać było, że w końcówce meczu miłosiernie nam odpuścili, zadowalało ich bezpieczne, dwubramkowe prowadzenie. Gorzej, że naszych piłkarzy też to zadowalało. A przecież Argentyna nie grała wybitnego meczu, co najwyżej solidny. W praktyce oddaliśmy los naszego awansu w ręce szczęścia, bo przecież Meksyk miał dodatkowych sześć minut, żeby nas wyeliminować. Udało się, ale wszyscy mamy świadomość, że nie musiało.
Od początku Michniewicz realizuje taktykę, która w praktyce mówi, że nie wierzymy w naszych piłkarzy, w ich umiejętności. Cały czas słyszę o minimalizowaniu ryzyka, o tym, że skupiamy się wyłącznie na defensywie, bo tak trzeba, bo tylko tak grać można. No, nie. Nie tylko tak. Bardzo źle się patrzyło, jak Polacy grali z Argentyną w taki sposób, żeby nie dostać żółtej kartki. Tak się nie da grać w piłkę, to jest coś nienaturalnego dla piłkarzy. Widać było obawę przed wejściem w kontrakt z rywalem, stąd taka bierność Biało-Czerwonych i to dziwne nieprzerywanie akcji rywala.
Wiedzieliśmy, że o losach awansu może zdecydować liczba żółtych kartek, czyli klasyfikacja fair play. Powiem szczerze, że byłaby to ironia losu, gdyby to akurat Czesław Michniewicz awansował poprzez fair play. Zupełnie mi się z tym nie kojarzy. Dobrze więc, że to się rozstrzygnęło jednak stosunkiem bramek.
Zna pan dobrze większość piłkarzy reprezentacji i ich możliwości. Ma pan wątpliwości, czy oni by sobie poradzili, grając bardziej ofensywnie?
Po wygranym meczu z Arabią Saudyjską wydawało mi się, że nasza reprezentacja nabierze trochę pewności siebie, nieco więcej śmiałości. Niestety, Michniewicz nie zaszczepił piłkarzom wiary w siebie. Wyszli na Argentynę bardzo przestraszeni i tacy już pozostali przez całe spotkanie. Myślę, że ten strach emanuje od sztabu, od Michniewicza. Po jego mowie ciała, po zachowaniu, po konfliktach z dziennikarzami widać, że jest w napięciu, że jest zestresowany. To się niestety przekłada na piłkarzy. Jestem zdziwiony, że Robert Lewandowski, który narzekał przecież na Jerzego Brzęczka, który przyczynił się do zwolnienia tego selekcjonera, teraz tak bardzo się poddał tej defensywnej filozofii Michniewicza. Podobnie jest z Piotrem Zielińskim. Przecież tacy zawodnicy muszą cierpieć w systemie gry zaproponowanym przez Michniewicza.
No właśnie, zna pan świetnie Lewandowskiego, proszę powiedzieć, czy on rzeczywiście "kupił" tę defensywną narrację Michniewicza, czy też robi jedynie dobrą minę do złej gry?
Moim zdaniem on tylko na zewnątrz pokazuje, że mu pasuje tak defensywny styl gry, ale jestem przekonany, że nie czuje się w tym dobrze. To zresztą widać było po jego grze, to nie jest jego futbol. Każdy widzi, że nie ma w nim tego entuzjazmu, jaki znamy z gry w Barcelonie. On się męczy. A jednak dał się podporządkować narracji Michniewicza i nawet jeśli jest niezadowolony ze stylu reprezentacji, to na zewnątrz tego nie okazuje.
I tego właśnie nie mogę pojąć, że "Lewy" tak bez szemrania zgodził się na coś, co mu wewnętrznie nie pasuje. Przecież ten prymitywny styl gry w niego bije najbardziej, psuje mu reputację. Wszyscy wiemy, że Robert Lewandowski jest niesłychanie ambitny, że chce być podziwiany, chce sięgać po trofea i zaszczyty, a droga, którą go wiedzie Michniewicz, z pewnością nie prowadzi ku "Złotej Piłce".
Moim zdaniem Lewandowski nie do końca miał szczęście do selekcjonerów. Większość z nich nie potrafiła w reprezentacji wydobyć z niego całego potencjału, jaki pokazuje w rozgrywkach klubowych. I dotyczy to oczywiście także Michniewicza. Brakuje nam w reprezentacji kogoś takiego jak Otto Rehhagel. On, gdy prowadził Grecję, wykręcił wynik wysoko ponad potencjał tej drużyny, która przecież sięgnęła po mistrzostwo Europy. No a reprezentacja Polski miała zarówno na Euro 2016, jak i bezpośrednio po tym turnieju, potencjał na osiągnięcie czegoś więcej niż ćwierćfinał mistrzostw Europy. To niestety nie zostało wykorzystane.
Mówi pan, że Lewandowski przynajmniej na zewnątrz podporządkowuje się narracji Michniewicza. Czy pana zdaniem wewnątrz drużyny toczy się dyskusja o tym, czy powinniśmy tak grać?
Jestem przekonany, że piłkarze między sobą o tym rozmawiają. Ale na razie, jak widać, wszyscy się podporządkowali wizji osiągnięcia wyniku, czyli awansu z grupy. Nawet kosztem tego, że nie są szczęśliwi z tego, jak wygląda to na boisku. Bo przecież oni sami też mają świadomość, że w meczu z Argentyną nie sklecili ani jednej sensownej akcji, a w całym turnieju oddaliśmy w trzech meczach tylko cztery strzały w bramkę. Niestety, spodziewam się, że w niedzielnym meczu z Francją zagramy podobnie jak w spotkaniach z Argentyną czy z Meksykiem, czyli autobus w bramce i liczenie znowu na fenomenalną formę Wojtka Szczęsnego. I szczęście. Bo teraz do kolejnego awansu potrzebujemy już cudu.