Wyhodowali "potwora". Cały świat mówi o tym, co zrobił Argentyńczyk

Getty Images / Jabin Botsford/The Washington Post / Na zdjęciu: Emiliano Martinez i Lionel Messi
Getty Images / Jabin Botsford/The Washington Post / Na zdjęciu: Emiliano Martinez i Lionel Messi

Cztery lata temu chciał kończyć karierę. Później argentyńskie media były w szoku widząc, jaki potwór wyrósł w ich bramce. Emiliano Martineza nie złamało nawet to, że dorastał w domu bez drzwi i toalety.

Z Kataru Mateusz Skwierawski

Lautaro Martinez wykonał ostatni rzut karny i musiał uciekać. Ze środka boiska ruszyli w jego stronę pozostali gracze Argentyny, by zatopić go w swoich objęciach. Tylko jedna osoba pobiegła w przeciwnym kierunku. Leo Messi widział z kilkudziesięciu metrów, jak plackiem na murawie leży Emiliano Martinez. Bramkarz był wypompowany z emocji, nawet się nie ruszał - ręce i nogi miał rozrzucone na trawie.

Messi spokojnie truchtał w jego kierunku śmiejąc się pod nosem. To była reakcja na to, co Martinez zrobił przed chwilą. W serii rzutów karnych zatrzymał dwóch Holendrów i te interwencje dały Argentynie awans do półfinału mundialu.

Messi podbiegł do bramkarza, pomógł mu wstać i czule objął. To było spotkanie bohatera z bohaterem. Kapitan drużyny w trakcie spotkania miał niesamowitą asystę, a później dołożył gola. Martinez w końcu to poczuł. Choć po pierwszym meczu turnieju prawie płakał.

ZOBACZ WIDEO: Kolejna katastrofa na mundialu. To ich największy problem

Chciał kończyć karierę

Ta historia już raz się wydarzyła. Po spotkaniu z Kolumbią w półfinale Copa America (czerwiec 2021 r.) Martinez obronił trzy rzuty karne po dogrywce. Jego drużyna awansowała i wygrała cały turniej. Wtedy też Messi "wisiał", na koledze, przytulał go jak ojca, którego zobaczył po paru latach przerwy.

Martinez to świeża historia argentyńskiej bramki. Do składu wskoczył przed ostatnim Copa America, ale zdążył przedstawić się w kraju jako ekspert od karnych.

Przedstawiciele mediów mogli przekonać się, jakie sztuczki stosuje. Podczas pandemii, gdy na trybunach nie było kibiców, jego "trash talk" imponował. - Zjem cię bracie, zaraz całego cię połknę - krzyczał do rywali w serii rzutów karnych. - Spójrz mi w twarz, znam cię bardzo dobrze, patrz mi w oczy, jak masz jaja - jego słowa niosły się po stadionie.

A cztery lata temu chciał kończyć karierę.

Mówili: "nie jedź"

Swój pobyt w Getafe określił najczarniejszym w karierze (sezon 2017-2018). - Właściwie byłem już pogodzony z taką decyzją. Czułem się naprawdę źle - mówił piłkarz dla "The Athletic". Przez dziesięć lat był ciągle tym drugim, gorszym. Z Arsenalu jeździł na wypożyczenia do niższych lig w Anglii, choćby do trzecioligowego Oxford United. W La Liga też nie zaistniał (5 meczów).

Ale życie hartowało go od najmłodszych lat. Dorastał w Mar del Plata na południe od Buenos Aires w domu bez drzwi i toalety. Z bratem Alejandro żyli na pograniczu ubóstwa, przez jakiś czas jedząc tylko biały ryż. Matka Susana sprzątała mieszkania, a ojciec Alberto pracował jako kierowca. Bywało, że dostarczał ryby nawet i dwadzieścia godzin dziennie. Martinez opowiadał w "The Athletic", jak mocno został mu w pamięci obrazek ojca, który płakał, bo nie miał z czego zapłacić rachunków.

Dlatego, gdy do Independiente po 17-letniego Martineza zgłosił się Arsenal, a rodzina mówiła "nie jedź", bramkarz od razu się spakował. - Musiałem być odważny - wspominał.

Wielu osobom zaszedł za skórę swoją osobowością. Jest zuchwały, jego pewność siebie graniczy z arogancją, ale nie da się go złamać.

Joga, psycholog

W ciągu dwóch - trzech lat talent bramkarza eksplodował. Jeszcze w Londynie Martinez rozpoczął pracę z psychologiem. Podczas licznych sesji zrozumiał, jak ważne jest nastawienie mentalne. By patrzeć na siebie w pozytywnych barwach i odrzucać stres, zaczął ćwiczyć jogę. To uczyniło go gotowym. Gdy w swoim ostatnim roku dostał szansę w Arsenalu (2019-20), wygrał z klubem Puchar Anglii. Tak został najdroższym bramkarzem w historii argentyńskiej piłki. Za 20 milionów funtów trafił do Aston Villi, gdzie od trzech lat występuje regularnie.

Talizman kadry

Bramkarz potrzebował tego momentu. Gdy Argentyna wygrała w grupie z Meksykiem (2:0), Martinez w wywiadzie był bardzo emocjonalny. Sam udzielał sobie reprymendy. - Wiem, że z Arabią nie pomogłem - mówił. Ale na murawie Lusail Stadium w ćwierćfinale mundialu czuł się spełniony.

- Wiedzieliśmy, że Emi wykona swoją robotę. Kiedy go potrzebujemy, zawsze możemy na niego liczyć - chwalił go Leo Messi. Martinez mógł po tym meczu choć na chwile wejść w buty Messiego i poczuć, jak to jest być "Bogiem futbolu" w swoim kraju.

Bramkarz uchodzi powoli za talizman reprezentacji. Z nim Argentyna wygrała Copa America po 28 latach przerwy. Teraz czas na Puchar Świata, który w 1986 roku podnosił ostatni raz Diego Maradona.

Tam stają się widzialni. I znów mają swoje święto

Komentarze (2)
avatar
Ginewra
10.12.2022
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Też ma nieźle zryty beret chociaż nie przeskoczy Sressiego. 
avatar
AdamTadam
10.12.2022
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Na pewno "wychodowali". Ale redaktora, który nie umie "w ortografię" :)