Jego wybór do dziś dzieli kibiców. Michał Listkiewicz był pierwszym prezesem PZPN, który postawił na selekcjonera z zagranicy. W 2006 roku zatrudnił Leo Beenhakkera. CV Holendra było imponujące: pracował w przeszłości w Realu Madryt, Ajaksie Amsterdam i Feyenoordzie Rotterdam. Jednak przeciwna mu była część polskich trenerów domagająca się selekcjonera rodaka. A jednak, Beenhakker jako pierwszy selekcjoner w historii polskiej piłki doprowadził kadrę do finałów mistrzostw Europy (2008 r.).
Z podobnym wyzwaniem mierzy się teraz Cezary Kulesza. Obecny szef związku szuka następcy Czesława Michniewicza. Wśród nich wymienia się Vladimira Petkovicia, Paulo Bento czy Jana Urbana.
Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Trwa dyskusja o nowym selekcjonerze. Jedni są za polskim trenerem, inni chcą cudzoziemca. Po której jest pan stronie?
Michał Listkiewicz:
Nie ma to żadnego znaczenia. W historii polskiego futbolu najlepszymi trenerami byli Polacy: Kazimierz Górski czy Antoni Piechniczek. Nikt nie osiągnął lepszych wyników. Oczywiście był też cudzoziemiec, Leo Beenhakker, który odmienił reprezentację i dał jej nowe wartości. Jednak wyniki nie były porywające. Dziś nie ma to żadnego znaczenia.
ZOBACZ WIDEO: Nagranie z imprezy Messiego trafiło do sieci. Hit!
Najważniejsze, by sztab był polski. Największą zdobyczą kadencji Beenhakkera była jego otwartość na otoczenie się polskimi trenerami. Jeden z nich, Adam Nawałka, wszedł na bardzo wysoki poziom i został świetnym selekcjonerem. Byli też inni - Jan Urban, Radosław Mroczkowski, Rafał Ulatowski, Andrzej Dawidziuk, Bogusław Kaczmarek, Dariusz Dziekanowski. Nie byłem zadowolony z Paulo Sousy, który ściągnął za sobą cały swój sztab. Wyglądało to jak cyrk objazdowy. A przecież to jest reprezentacja! Poza tym trener cudzoziemiec nigdy nie pozostanie na długo. Dla niego nasza reprezentacja to po prostu etap w karierze zawodowej.
Czy wyobraża pan sobie, że dziś kadrę przejmuje obcokrajowiec i zgadza się na to, by związek organizował mu sztab szkoleniowy?
Takie byłoby idealne rozwiązanie. Chyba że selekcjonerem byłby Polak. Choć nasi trenerzy też brali sobie cudzoziemców do współpracy. Zagraniczny trener może mieć jednego zaufanego od lat asystenta, na niego prezes powinien się zgodzić. Takiego miał Beenhakker - trenera bramkarzy Fransa Hoeka. To był wybitny trener. Nie taki gość jak u Sousy, który nie wiadomo gdzie bronił i z brzuszkiem przychodził na trening.
Czy znowu Polacy potrzebują trenera z mocnym CV i charyzmą, by zmienił mentalność piłkarzy i działaczy? Z taką misją przyszedł Sousa, ale plan nie wypalił.
Sousa przy Beenhakkerze jest trenersko kilka klas niżej. Miał dużo wpadek, dość szybko był zwalniany z klubów, nawet z tego, do którego odszedł, zostawiając reprezentację Polski. Można było się zorientować, że charakter nie jest jego mocną stroną. Na miejscu prezesa Kuleszy nie ulegałbym do końca presji opinii publicznej. Ta chce cudzoziemca. Obruszają się, gdy słyszą o polskich kandydatach. Tak było z Nawałką, a potem nosiliśmy go na rękach.
Nie rozumiem deprecjonowania Jana Urbana. Był wybitnym zawodnikiem w Polsce i Hiszpanii, gdzie mówią o nim z najwyższym uznaniem.
Czy to pana zdaniem najmocniejszy kandydat z krajowego rynku?
Tak. Jest jeszcze Michał Probierz, ale on zaczął pracę z kadrą do lat 21. Nie mamy młodej pierwszej reprezentacji, więc trzeba poważnie traktować młodzieżówkę i nie zmieniać trenera co pół roku. Gdyby Michał wychował pierwszej kadrze nowych zawodników i miał dobre wyniki, to pozwoliłbym mu w przyszłości na pracę z "jedynką". Tym bardziej że jest dość młodym trenerem.
Tylko czy ten wybór znów nie rozgrzałby środowiska?
Już raz wybraliśmy trenera pod wpływem mediów. Wprawdzie nie były one wtedy tak rozbudowane i wpływowe jak teraz, ale to audiotele (oddawanie głosów w telewizyjnych konkursach i sondach przez połączenie telefoniczne - przyp. red.) zdecydowało, że Janusz Wójcik został w 1997 roku selekcjonerem. To nie wypaliło. Mianowanie trenera pod wpływem opinii publicznej, żeby mieć spokój na kilka miesięcy, jest ryzykowne. Ludzie szybko zmieniają poglądy i uczucia. Nawet uwielbiany przez wszystkich szkoleniowiec dostaje po głowie, kiedy przegra dwa lub trzy mecze.
Jak udało się panu uchronić Beenhakkera przed zderzeniem z nieprzychylnymi mu działaczami i kibicami?
To była inna sytuacja. Beenhakker był szanowany przez kibiców ze względu na osiągnięcia. Środowisko trenerskie było mu bardziej przeciwne, nie było gotowe na niego. Do dzisiaj czuć drobne uszczypliwości w kierunku Holendra i deprecjonowanie jego dokonań. Nie powinno się go rozliczać wyłącznie za wyniki, choć były one dobre, kadra grała w niespotykanym dotąd stylu i zagrała z Portugalią w Chorzowie (2:1 - przyp. red., 2006 r.) jeden z najlepszych meczów w tym stuleciu. Największą spuścizną po Beenhakkerze jest to, że duża grupa polskich trenerów i współpracowników zobaczyła, jak się nowocześnie szkoli i pracuje. Organizacja pracy reprezentacji stanęła na wyższym poziomie. Beenhakker zostawił po sobie coś więcej niż wyniki.
Jednak czy ktoś taki jak Probierz jest w stanie stworzyć - tak jak Beenhakker - pokolenie swoich następców?
Trzeba tego wymagać od każdego selekcjonera. Na przykład pracę Czesława Michniewicza od strony szkoleniowej i wynikowej oceniam bardzo wysoko. Ale jego pierwszy asystent, Kamil Potrykus, nie ma licencji trenerskiej i nadawałby się bardziej na menadżera lub dyrektora. Rola asystenta powinna być równie istotna co w Niemczech. Tam stają się oni naturalnymi kandydatami na kolejnych selekcjonerów. To idealny układ.
Czy kolejnego selekcjonera Kulesza będzie potrafił ochronić przed nadmierną krytyką?
Myślę, że jest w stanie to zrobić. Powinien wtedy zatrudnić przy reprezentacji kogoś zaufanego i z autorytetem w środowisku. Najlepiej byłego piłkarza lub trenera w roli ambasadora.
Czy ma pan swoich kandydatów?
Ktoś taki jak Jerzy Dudek czy Łukasz Piszczek, zawodnicy z ogromną rozpoznawalnością i sympatią, mogliby być łącznikami i piorunochronem trenera. W sztabie Michniewicza nie byłoby kogoś znanego kibicom. Ktoś taki przydałby się nowemu selekcjonerowi.
Czy podoba się panu cisza w PZPN? Nikt w związku nie chce powiedzieć kibicom, czym kieruje się przy poszukiwaniach nowego trenera.
To akurat dobrze. Pewnych rzeczy, jak negocjacje, nie powinno się ujawniać. Sam dopiero po latach opowiadałem o rozmowach z różnymi trenerami podczas zatrudniania selekcjonera reprezentacji Polski. Nie robiłem tego podczas negocjacji, bo byłoby nie fair wobec kandydatów. Poza tym nie ma pośpiechu. Trener spotka się z drużyną dopiero w marcu i wtedy pojedzie na pierwszy mecz. My przeceniamy znaczenie jeżdżenia i oglądania zawodników. Nasi reprezentanci grają w takich klubach, że możemy oglądać ich na bieżąco. Trenerzy mogą z nimi też swobodnie porozmawiać w każdej chwili. Nie muszą wybierać się na długie podróże. Zresztą forma też się zmienia. Jeśli trener obejrzy piłkarza jutro, to nie ma gwarancji, że będzie on w dobrej formie również w marcu.
Przy tej decyzji najważniejszy jest spokój. Miałem podobną sytuację po odejściu trenera Zbigniewa Bońka. Byliśmy pod ścianą. Nie spieszyłem się i czekałem na powrót Pawła Janasa do zdrowia. I było warto - Paweł dostał zgodę, przejął kadrę i poprowadził ją bardzo dobrze.
rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
W tym zestawieniu Lewandowski znokautował Messiego
Nie mogło być inaczej. Szymon Marciniak z prestiżową nagrodą