Kiedy wydawało się, że laureatem antynagrody w kategorii "Finansowy skandal trzeciej dekady XXI wieku w europejskim futbolu" zostanie Juventus FC (więcej TUTAJ), na scenę wkroczyła Premier League z oskarżeniami pod adresem Manchesteru City i wstrzymano wręczanie statuetki.
Ceremonię zawieszono. Na jak długo - nie wiadomo. Być może na kilka miesięcy, najpewniej na kilka lat. Eksperci w dziedzinie prawa twierdzą, iż rozstrzygnięcie zasadności zarzutów wobec The Citizens zajmie wiele czasu.
Obie strony sporu przygotowują się na ostrą batalię, wytaczają najcięższe adwokackie działa. Stawka jest wysoka. Jeśli bowiem sąd przyzna rację oskarżycielowi, mistrzowie Anglii okażą się największymi skandalistami nie tylko w minionym dziesięcioleciu, ale też w całej historii Premier League.
Zdziwienie i ekscytacja
W dziejach organizacji funkcjonującej od 1992 roku sytuacja nie ma precedensu. Żaden z jej członków nigdy nie pogwałcił ustalonego kodeksu w takim stopniu, jak rzekomo zrobiła to ekipa z Etihad Stadium. W komunikacie wydanym 6 lutego władze ligi wytknęły jej 101 nieprawidłowości.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: z piłką wyczynia cuda. Zobacz popisy gwiazdy Barcelony
Czteroletnie śledztwo, któremu początek dały artykuły publikowane na łamach "Der Spiegel", oparte na zhakowanych wiadomościach mailowych i prowadzące do uchylonego później wykluczenia drużyny z rozgrywek UEFA - wykazało, że w sezonach od 2009-10 do 2017-18 Manchester City nie był uczciwy w przedstawianych zeznaniach finansowych.
Zakłamywał rzeczywistość w kwestii dochodów. Między innymi z tytułu umów sponsorskich, które miały służyć do przekraczającego obowiązujące normy inwestowania pieniędzy w klub przez jego właściciela) i kosztów operacyjnych.
Częściowo zataił wynagrodzenie Roberto Manciniego, który w latach 2009-2013 pełnił funkcję szkoleniowca zespołu. Złamał zasady finansowego fair play. Co więcej, nie współpracował z Premier League w trakcie dochodzenia.
Najwyżej postawionych pracowników The Citizens owe oskarżenia zaskoczyły tylko trochę mniej niż resztę piłkarskiego - choć nie tylko tego - świata, ponieważ dowiedzieli się o nich tylko trochę wcześniej.
Oświadczenie ligi pojawiło się na jej stronie internetowej jeszcze przed zakończeniem rozmowy telefonicznej między przedstawicielem angielskiej ekstraklasy a Ferranem Soriano, dyrektorem generalnym klubu. Na oficjalne ustosunkowanie się do sprawy przez podejrzanych trzeba było czekać ponad dwie godziny.
City dało wyraz zdziwieniu i zapowiedziało gotowość do udowodnienia własnej niewinności przed niezależną komisją, zamknięcia sprawy raz na zawsze. Jest pewne swego. Wręcz podekscytowane szansą oczyszczenia się.
Według Pepa Guardioli, jego pracodawcy czują większy komfort niż we wspomnianej potyczce prawnej z UEFA, gdyż tym razem posiadają więcej doświadczenia oraz informacji. Katalończyk jest przekonany o niewinności The Citizens
- Jako pierwsze na myśl przyszło mi to, że zostaliśmy już skazani. Od poniedziałku powtarza się scenariusz z okresu sprawy z UEFA. Klub udowodnił wówczas, iż jest całkowicie niewinny. Czemu teraz - po samym wystosowaniu oskarżeń - mam sądzić, że będzie inaczej? - pytał podczas konferencji prasowej poprzedzającej mecz z Aston Villą.
- Musicie zrozumieć, że 19 drużyn Premier League kieruje w naszą stronę zarzuty, nie dając żadnej szansy na obronę. Doskonale wiecie, po czyjej jestem stronie. Ufam moim ludziom. Innym nie poświęcam ani jednej sekundy, ani jednej! – mówił z pasją.
Zaznaczył też, że kilka miesięcy po przedłużeniu kontraktu do 2025 roku pragnie zostać na Etihad Stadium bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
(...)
Pannick zamiast paniki
Na zlecenie Premier League adwokat Murray Rosen utworzy trzyosobowy panel, który rozpatrzy sformułowane wobec The Citizens zarzuty. Proces nie ma ograniczeń czasowych, może się ciągnąć przez lata. Każdej ze stron będzie przysługiwać opcja odwołania się od werdyktu komisji.
Ostatnia instancja to sąd najwyższy, nie Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (funkcjonujący w Szwajcarii nie ma mocy prawnej w sprawie wewnątrzangielskiej), który w 2020 roku stwierdził, że oskarżenia UEFA w stosunku do Manchesteru City były bezpodstawne lub okres, w którym istniała możliwość wyciągnięcia konsekwencji, upłynął (wcale nie orzeczono niewinności, jak powiedział Guardiola).
Zamiast wykluczenia z europejskich pucharów na dwa lata i 30 milionów euro grzywny, skończyło się na 10 milionach zadośćuczynienia za niewspółpracowanie ze śledczymi. Jak będzie tym razem?
Kodeks Premier League przewiduje szereg kar, które mogą spotkać klub z Etihad Stadium w przypadku uznania go winnym. Jego obrońcą jest ten sam człowiek, który stał po jego stronie w sporze z UEFA - Lord Pannick.
Najmniej poważna i tym samym najmniej realistyczna przy tej skali zarzutów jest reprymenda. Najbardziej prawdopodobna - odjęcie punktów w sezonie, w którym zapadnie ostateczny wyrok. Najsurowsza - degradacja z Premier League.
Właśnie tej ostatniej oczekują pozostałe drużyny angielskiej ekstraklasy. W ich mniemaniu byłaby to najbardziej adekwatna sankcja. Korygowanie przeszłości w postaci odebrania City tytułów mistrzowskich niespecjalnie je interesuje. Represje finansowe- przy możliwościach arabskich właścicieli oskarżonego - tym bardziej.
Zdaniem Guardioli, trofeów oraz medali i tak nie da się zresztą odebrać. - Należą do nas, niezależnie od wyroku - głosi 52-latek. W pewnym sensie ma rację, trenerzy i piłkarze już na zawsze mogą czuć się zwycięzcami ligi angielskiej i zdobywcami krajowych pucharów, sumiennie na to zapracowali. W przypadku niekorzystnego dla The Citizens werdyktu sędziów jedynie władze klubu zostaną potępione i zapamiętane jako te, które zbudowały erę sukcesów na oszustwie.
Hegemoni pod lupą
Pep twierdzi, że 19 klubów Premier League zawarło spisek i sprzeniewierzyło się Manchesterowi City. Ostrzega przy tym: - Stworzyli precedens. Powinni zachować ostrożność, bo to, czego dopuścili się w stosunku do nas, w przyszłości może spotkać ich. Dużo klubów może sugerować różne rzeczy i jest wiele klubów, które mogą zostać oskarżone o to, o co my jesteśmy obecnie oskarżeni.
Kogo konkretnie ma na myśli Katalończyk? Tego można się jedynie domyślać. Od kilku tygodni toczą się intensywne dyskusje na temat działań Chelsea. Inwestycje poczynione przez nią w minionych dwóch okresach wymian piłkarzy sięgają 600 mln funtów.
Połowę z tego wydała zimą, gdy sprowadzeniem Enzo Fernandeza ustanowiła nowy rekord transferowy Wielkiej Brytanii. Mimo to, jej zarządcy utrzymują, że mieszczą się w limitach narzuconych przez zasady finansowego fair play. Wszystko dzięki zawieraniu z piłkarzami długotrwałych umów, wspierających amortyzację kosztów związanych z uiszczaniem kwot odstępnego.
Przykład: Mychajło Mudryk związał się z The Blues do 2031 roku, co oznacza, iż jego transfer (wart 62 miliony funtów) będzie spłacany w ratach rozłożonych na osiem lat. Budżet nie został obciążony jedną dużą płatnością.
Od przyszłych wakacji tego rodzaju kreatywna księgowość nie będzie już możliwa. Przynajmniej nie na taką skalę. UEFA zaplanowała nowelizację regulacji, zgodnie z którą kwoty odstępnego będą podlegały amortyzacji przez maksymalnie pięć lat obowiązywania kontraktu.
Jako że prawo nie działa wstecz, Chelsea nie musi obawiać się konsekwencji ostatnich ruchów. Od września ubiegłego roku jej finanse pozostają jednak pod baczną obserwacją funkcjonariuszy europejskiej federacji. Kto wie, czy w przyszłości nie zaowocuje to jakimś śledztwem?
Obecnie zmaga się z nim inny hegemon, mianowicie Juventus. W 2021 roku transakcje przeprowadzone przez niego w latach 2019-2021 trafiły pod lupę włoskich służb, ale żadnych nieprawidłowości wówczas nie udowodniono. Starej Damie się upiekło. Nie na długo jednak.
Mniej więcej w tym samym okresie publiczny oskarżyciel z Turynu wszczął dochodzenie o kryptonimie Prisma. Jego efektem były zarzuty dotyczące fałszowania rachunkowości i zeznań finansowych, a do tego manipulowanie rynkiem. Ludzie odpowiedzialni za transfery klubu mieli zawyżać kwoty sprzedaży i zakupu piłkarzy w celu poprawy sytuacji budżetowej.
Szczytowym punktem procederu była wymiana Miralema Pjanicia na Arthur Melo, korzystna również dla rozliczeń Barcelony (na Camp Nou nie myślano jeszcze wtedy o ciągnięciu za słynne dźwignie). Bośniak kosztował 65 milionów, a Brazylijczyk - 78.
Ważniejsze od różnicy wartości były pełne sumy, bo to one zostały zaksięgowane, od razu i w całości. Tym sposobem obie strony sowicie zarobiły, nie wydając jednorazowo dużo, wszak do głosu znów doszła amortyzacja. Ograniczenia finansowego fair play zostały ominięte, UEFA nie miała się do czego przyczepić.
Włoski wymiar sprawiedliwości miał. Czujący pismo nosem zarząd Juve - Andrea Agnelli, Pavel Nedved, Maurizio Arrivabene - w listopadzie ubiegłego roku złożył grupową rezygnację ze sprawowania władzy. Kary jednak nie unikną.
Niedługo później cała wierchuszka (w sumie 11 byłych dyrektorów) otrzymała dwuletnie zakazy funkcjonowania w futbolu. Drużynie odjęto natomiast 15 punktów zgromadzonych w bieżącym sezonie, co zepchnęło ją z trzeciego miejsca w tabeli na dziewiąte i najprawdopodobniej pozbawiło Wojciecha Szczęsnego i spółkę szans na udział w kolejnej edycji europejskich pucharów.
Juventus nie przyznał się do winy. Zapowiedział złożenie apelacji do Włoskiego Komitetu Olimpijskiego, lecz ten sprawdzi jedynie, czy stawiająca zarzuty Włoska Federacja Piłkarska dopełniła wszelkich procedur, a nie to, czy jej oskarżenia są słuszne.
Sternicy piłki z Półwyspu Apenińskiego rozważają ponadto wytoczenie turyńczykom kolejnego procesu, dotyczącego operacji płatniczych klubu w trakcie pandemii koronawirusa. Śledztwo w sprawie potencjalnego złamania przez bianconerich zasad finansowego fair play prowadzi również UEFA.
Nad Juventusem - podobnie jak nad Manchesterem City - wiszą więc duże i ciemne chmury. Jaki spadnie z nich deszcz: równie duży czy może jednak mały?
Maciej Sarosiek, "Piłka Nożna"