Był 20 listopada 2021 roku. Cuiavia Inowrocław podejmowała wówczas Pogoń Mogilno (4. liga). Opowiada sędzia asystent w tym meczu, Bogdan Jarosz. - W trakcie spotkania było spokojnie, w przerwie natomiast prezes Cuiavii Sławomir Roszak podchodził do nas i krzyczał: "Do szatni! Do szatni!". Szydził, że jest z ochrony i musi nas bronić. Wtedy arbiter główny poprosił, żeby ta osoba nie przebywała w strefie technicznej, tylko się udała na trybuny. I prezes w końcu to zrobił - relacjonuje Jarosz.
Po pierwszych 45 minutach meczu Cuiavia remisowała z Pogonią 1:1, później rozwiązał się worek z bramkami. Przyjezdni wbili rywalom jeszcze pięć goli. Po ostatnim gwizdku doszło do incydentu, który - okazuje się - do dzisiaj ma swoje reperkusje.
Symulował jak zawodowy piłkarz
Wtedy, zaraz po spotkaniu, pojawiły się informacje, że - jak twierdził stadionowy spiker Kamil Walczak - sędzia główny meczu Łukasz Boiński "naruszył nietykalność cielesną prezesa Cuiavii". Zarząd klubu wydał następujące oświadczenie: "Po zakończonym meczu jeden z sędziów asystentów (asystent nr 2) uderzył Prezesa K.S. Cuiavia Inowrocław głową w twarz".
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: stadiony świata. Ten film można oglądać bez końca
Bogdan Jarosz, bo to o nim mowa w oświadczeniu klubu, tak opisuje to zdarzenie. - Po meczu, podobnie jak w przerwie, prezes Roszak zszedł do nas, żeby nas "chronić". Nadal utrzymywał, że jest z ochrony. Przed szatnią była krótka wymiana słów. On krzyczał: "Otwieraj te drzwi". Ja próbowałem, ale byłem popychany. Odwróciłem się i zapytałem: "Jak mam otworzyć, ku***, jak mnie popychają?". A on na to: "Jak sędzia może przeklinać, słyszeliście?". Po tych słowach nastąpiło uderzenie. Dostałem w nos. Nie był to cios nokautujący, ale poczułem, złapałem się za nos. A on wtedy automatycznie rzucił się na ścianę i osunął na podłogę, krzycząc, że sędzia go bije. Był przygotowany, żeby to krzyknąć i zrobić aferę. Mieliśmy wielkie problemy - opowiada Jarosz, który do dziś mocno przeżywa te chwile. - Trudno nam było dostać się do szatni. Wszyscy nas łapali, koledzy na siłę wciągali mnie do pomieszczenia - wspomina.
Zdaniem sędziego, Roszak, który w przeszłości był graczem Cuiavii, symulował jak - nie przymierzając - zawodowy piłkarz.
Wariograf przechodzi do historii
Sprawą zajął się Wydział Dyscypliny Kujawsko-Pomorskiego Związku Piłki Nożnej. Spór był o tyle skomplikowany, że doszło do klasycznej sytuacji "słowo przeciwko słowu". Ze względu na różniące się zeznania stron, działacze piłkarscy postanowili zbadać uczestników zajścia wariografem. Był to precedens w skali całego kraju - jeszcze nigdy w sporze piłkarskim nie korzystano z tego urządzenia.
- Jakby związek podjął decyzję bez badania wariografem, to byłoby, że pomaga sędziom. Dlatego napisałem oświadczenie, że jestem gotowy na takie rozwiązanie - tłumaczy Jarosz. - Dodałem, żeby osoba, która zostanie uznana winną, poniosła wszelkie koszty. Wydano kupę pieniędzy, żeby ustalić, jak było. Badanie przeprowadzone w siedzibie piłkarskich władz pokazało, że mówię prawdę, że mój świadek mówi prawdę, a prezes kłamie. Spośród jego świadków nikt nawet nie był w stanie przypomnieć sobie, bądź nie chciał pamiętać, słów, jakie padły pod szatnią - dodaje arbiter.
Wkrótce piłkarski związek ogłosił, że według jego ustaleń to prezes Cuiavii zaatakował sędziego. Roszak dostał pięcioletni zakaz działalności w futbolu. Co prawda nadal figuruje jako szef - na przykład w klubowych mediach - ale to dlatego, - jak słyszymy - że Cuiavia jest klubem wielosekcyjnym i prezes nadzoruje inne dyscypliny.
W sądzie winny sędzia
W międzyczasie Jarosz założył w sądzie sprawę przeciwko prezesowi z oskarżenia prywatnego o naruszenie nietykalności cielesnej. Równocześnie Roszak złożył pozew wzajemny. Sprawę badał sąd rejonowy w Inowrocławiu.
- Z dziesięciu jego świadków dwóch było takich, którzy widzieli moment, gdy niby ja uderzyłem tego pana z głowy. Jeden był z ochrony, drugi znalazł się nagle. To był zawodnik grający w Cuiavii. Wcześniej, gdy sprawę badał związek, nie był podany - opowiada sędzia.
Sąd cywilny nie wziął pod uwagę wyników badania wariografem. Przesłuchiwał świadków i badał dowody. - W dniu zdarzenia miałem obdukcję. Okazało się, że pan Roszak też. Gdy w sądzie zobaczyłem zdjęcia jego twarzy, nosa, po prostu nie mogłem uwierzyć, bo albo po meczu coś mu się stało, albo to były zdjęcia nie z tego zdarzenia. Dla sądu okazały się bardzo ważnym dowodem - uważa Jarosz. I dodaje, że jego adwersarz miał o wiele więcej świadków niż on. - Skąd ja, będący w obcym mieście, miałbym ich znaleźć więcej? Tam było nas tylko trzech, a "rywali" zdecydowanie więcej. Podkreślałem też, że prezes jest ode mnie zdecydowanie wyższy, więc jakbym miał go głową uderzyć w nos? Nawet stanęliśmy na procesie obok siebie, sędzia spojrzała i powiedziała, że to nie ma znaczenia.
Ostatecznie arbiter przegrał sprawę. "Sąd Rejonowy w Inowrocławiu wyrokiem z 21 lutego 2023 r. uznał, że oskarżony Bogdan Jarosz dopuścił się popełnienia czynu wyczerpującego znamiona występku z art. 157 § 2 kodeksu karnego ("naruszenie czynności ciała na nie dłużej niż 7 dni" - przyp. red.) na szkodę Sławomira Roszaka. Sąd warunkowo umorzył postępowanie na okres 1 roku, orzekł o obowiązku zapłaty na rzecz pokrzywdzonego zadośćuczynienia oraz częściowo obciążył oskarżonego kwotami postępowania".
- Tak więc to mnie uznano winnym uderzenia tego pana. Mam do zapłacenia koszty sądowe w wysokości 300 zł i zadośćuczynienie w takiej samej kwocie. Ponadto 60 zł kary - mówi Jarosz.
Sędziowie boją się o własne bezpieczeństwo
- Zostałem niesprawiedliwie ukarany. Na co dzień pracuję fizycznie, mam czwórkę dzieci. Prowadzenie takiej sprawy to nie jest mały wydatek. Jadąc jeszcze na ostatnią rozprawę, a trwało to ponad rok, powiedziałem żonie, że nawet jeżeli przegram, cieszę się, że się skończy. Teraz czekam na uzasadnienie wyroku - dodaje.
Jarosz podkreśla też, że jest tym podłamany: - Nie walczę tylko o swoje, ale o tych młodych, którzy nieraz pojadą na taki mecz i nic nie zrobią, a zostaną potraktowani tak jak ja. W B-klasie dzieją się takie rzeczy, że naprawdę trzeba uciekać, chować się, czasami nawet ciężko wyjechać z tych miejscowości. Przezwiska to normalka. Robiłem to 17 lat i nie wiem, czy wrócę. Powiedziałem żonie, że Bóg osądzi sprawcę, jak sąd nie potrafi.
Sprawa odbiła się szerokim echem w środowisku piłkarskim. Koledzy po fachu stanęli murem za Jaroszem. Kilkudziesięciu arbitrów pierwotnie złożyło petycję, zrzekając się sędziowania meczów z udziałem Cuiavii Inowrocław. Boją się o swoje bezpieczeństwo. - Znam tego chłopaka ponad 20 lat i wiem, że muchy by nie skrzywdził, a co dopiero kogoś uderzył - mówi nam wiceprzewodniczący Kolegium Sędziów ds. obserwatorów tamtejszego związku Adam Lyczmański, były arbiter, obecnie ekspert stacji sportowej Canal Plus. - Sytuacja jest rozwojowa, nie wiem jeszcze, jak to będzie z sędziowaniem na Cuiavii.
W miniony weekend rozpoczęła się wiosenna runda rozgrywek 4. ligi. Cuiavia mierzyła się na wyjeździe ze Startem Pruszcz (3:1). Do poprowadzenia spotkania został wyznaczony jeden z najbardziej doświadczonych sędziów w okręgu. W wyjątkowych okolicznościach do Pruszcza wysłano też delegata ds. bezpieczeństwa, który ma się pojawić również na domowym meczu Cuiavii z Lechem Rypin (18 marca).
***
Kilkukrotnie próbowaliśmy skontaktować się z prezesem Cuiavii, jednak nie odpisywał nam, ani nie odpowiadał w inny sposób. Także pełnomocnik, którego nam wskazano, nie odpowiada od wielu dni na nasze maile.
Rafał Szymański, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Sędzia wypaczył wynik meczu ŁKS Łódź - Stal Rzeszów? "Wolałbym, żeby to było klarowne"
Nagłe przebudzenie w Fortuna I lidze. Skra Częstochowa uciekła z dna