"Kupił książkę o historii Polski. Rozumie, jakim rywalem są dla nas Niemcy"

Grzegorz Mielcarski, prawa ręka selekcjonera kadry Polski, tłumaczy kontrowersyjną kwestię meczu z Niemcami. Opowiada też o planach zmian w reprezentacji. - Oglądamy nawet nagrania treningów z przeszłości, żeby zmienić sposób gry - zdradza.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Grzegorz Mielcarski (z lewej) oraz Fernando Santos Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Grzegorz Mielcarski (z lewej) oraz Fernando Santos
Dariusz Tuzimek: Bardzo zmieniło się pana spokojne życie eksperta telewizyjnego po przyjęciu pracy w sztabie reprezentacji Polski?

Grzegorz Mielcarski, asystent Fernando Santosa w sztabie reprezentacji Polski: Oj bardzo. To zupełnie inna praca niż ta, którą wykonywałem dla Canal+. Też oglądamy mecze, też analizujemy, też jest dużo pracy merytorycznej związanej z monitorowaniem zawodników, ale jednak pod innym kątem. Mam też sporo obowiązków związanych z całą logistyką zgrupowania, żeby piłkarze mieli komfort w przygotowaniach do meczów.

Pojawiają się również kwestie szkoleniowe, przygotowania związane z przeprowadzaniem treningów, dopinane są wszystkie detale, na które Fernando Santos bardzo zwraca uwagę. No i oczywiście przestałem być panem swojego czasu, bo przecież muszę się dostosować do tego, czego oczekuje selekcjoner. Na pewno jest to praca, o której się nie zapomina po wyjściu z biura.

Kiedy podejmował pan tę pracę, było sporo wątpliwości, czy to będą bardziej obowiązki asystenta selekcjonera czy raczej zadania, które wykonuje dyrektor reprezentacji. 

Zdecydowanie jestem asystentem. Do pomocy w kwestiach pozasportowych, logistycznych trener ma w kadrze Jakuba Kwiatkowskiego oraz Łukasza Gawrjołka i to oni wykonują tę pracę. Mnie trener potrzebował na boisku, żeby w czasie treningu była jak najlepsza komunikacja z zawodnikami. Selekcjoner chce mieć pewność, że jego słowa są prawidłowo przekazywane, a zawodnicy mają ten komfort, że o wszystko mogą trenera zapytać.

ZOBACZ WIDEO: Polak świętuje upragniony tytuł. To powiedział naszemu dziennikarzowi

Czy Santos jest wymagającym szefem? Podobno każdego dnia pracuje w siedzibie PZPN. To pewna nowość w stosunku do tego, jak pracowali poprzednicy.

Kiedy jest w Warszawie, rzeczywiście każdego dnia pojawia się w biurze. Trener ma bardzo dużo energii, mógłby nią obdzielić jeszcze kilka innych osób. Lubi mieć kontrolę nad całością zagadnień dotyczących kadry. Chce wszystko wiedzieć i sam podejmuje wszystkie decyzje. Nawet w takich sprawach, który z nas asystentów na jaki mecz poleci, by obserwować zawodnika. Nikt z nas sobie tego nie wybiera, trener decyduje. Po powrocie zdajemy szczegółowy raport, a Santos jeszcze dopytuje o różne detale, o zachowania piłkarza w konkretnych sytuacjach czy elementach gry. A czy trener jest wymagający? No tak, trudno żeby było inaczej. Wymaga obowiązkowości, punktualności, oddania się pracy z kadrą w stu procentach. Ale od siebie też bardzo dużo wymaga, też po pracy zabiera zadania do domu.

Słyszałem, że selekcjoner i jego sztab obejrzeli nie tylko wszystkie mecze kadry z ostatnich kilkunastu miesięcy, ale też na przykład wszystkie treningi reprezentacji, jakie się odbyły w czasie mistrzostw świata w Katarze.

Dzisiaj treningi są nagrywane nie tylko z kilku kamer, ale także z drona. Selekcjoner chciał zobaczyć, jak się ustawiają zawodnicy, jakie mają przyzwyczajenia, nawyki. Chciał ich jak najlepiej poznać. Było to tym istotniejsze, że przechodziliśmy z gry pięcioma obrońcami na czterech defensorów. Oglądamy w sztabie dużo meczów i treningów, bo nie możemy sobie pozwolić, żeby jakiś zawodnik umknął naszej uwadze.

W wywiadzie dla Canal+ trener ujawnił, że zadanie, jakie przed nim postawił PZPN, polega nie tylko na wywalczeniu awansu na Euro 2024, ale ma też tak przebudować drużynę, żeby lepiej grała w piłkę. Że nie chcemy grać "lagą na Lewandowskiego", bo to prymitywny, toporny futbol?

Na pewno teraz to ma być inny futbol. Trener powtarza piłkarzom, że najważniejsze jest, żeby przede wszystkim myśleli w kategoriach dobra całej drużyny, a nie indywidualnych. Niezależnie od tego, jak się kto nazywa i co wcześniej zrobił dla reprezentacji. Liczy się zawsze dobro zespołu i temu trzeba wszystko podporządkować. Trener nie akceptuje gry na alibi: jeśli kolega idzie do przodu, to od razu powinna się pojawić myśl, że warto go zaasekurować w razie straty piłki. Mamy być zespołem i to musi być widoczne przede wszystkim na boisku.

Mówi się, że Grzegorz Mielcarski jest przewodnikiem Fernando Santosa po polskiej rzeczywistości. Czy selekcjoner nie spodziewał się, że jego słowa o tym, że z Niemcami w czerwcu zagra niechętnie, zostaną tak źle u nas odebrane?

Przede wszystkim wróćmy do tego, co trener dokładnie powiedział, bo po jego wywiadzie dla TVP Sport mieliśmy w mediach mały festiwal nadinterpretacji słów Santosa. Wyszło sporo nieporozumień. Dlatego w późniejszym wywiadzie dla Canal+ selekcjoner bardzo uważnie starał się jeszcze raz nakreślić, o co mu w kwestii spotkania z Niemcami chodziło. Czyli tylko tyle, że ten mecz - towarzyski przecież - jest w tym terminie o tyle niewygodny, że kilka dni później gramy o punkty z Mołdawią na wyjeździe. I rywala nie można lekceważyć, bo przecież zremisował z Czechami. Tymczasem my najpierw zagramy z tak silnym przeciwnikiem jak Niemcy i ten mecz  będzie wymagał stuprocentowego zaangażowania, więc nikogo z naszych najlepszych zawodników nie będzie można oszczędzać. No i Niemcy w żaden sposób, jako przeciwnik, nie przypominają stylu, w jakim gra Mołdawia. Nie da się więc w tym sparingu przećwiczyć wariantów taktycznych, ustawienia, wyborów personalnych, które byłyby potem przydatne w Kiszyniowe. Taki rywal jak Niemcy wymaga czegoś zupełnie innego.

Trener dodał, że gdyby pracował z reprezentacją już w 2022 roku, to sugerowałby, żeby z Niemcami oczywiście zagrać, ale w innym terminie. Ale też wyjaśnił, że kupił sobie książkę o historii Polski, rozumie, jakim rywalem są dla nas Niemcy, i potraktuje czerwcowy mecz z tym przeciwnikiem w stu procentach poważnie. Zatem w całej tej opinii Fernando Santosa nie ma nic kontrowersyjnego. Dużo więcej powiedziano w komentarzach i medialnych omówieniach tej sprawy, niestety wypaczając sens tego, co chciał przekazać selekcjoner. Trochę brakuje u nas konstruktywnego podejścia do dyskusji o futbolu.

Co ma pan na myśli?

Dobra, pożyteczna rozmowa o piłce polega na tym, że można na daną kwestię - choćby nawet na mecz z Niemcami - spojrzeć pod różnym kątem, poznać odmienne punkty widzenia, usłyszeć przeciwstawne opinie. Wtedy taka dyskusja coś wnosi, buduje. U nas jednak najlepiej jest, jak wszyscy się ze sobą zgadzają. Wtedy nie ma żadnych kontrowersji. Ale i rozwoju nie ma. Jeśli Fernando Santos jest pytany o różne tematy, na przykład o poziom polskiej ligi, to trener często zaczyna zdanie od: "przepraszam, że to powiem, bo nie chcę nikogo urazić, ale w danym temacie uważam, że to powinno być zrobione tak i tak".

I jeśli to jest krytyczna opinia, to ludzie zaraz zastanawiają się, przeciwko komu jest wypowiedziana, w kogo uderza. A tymczasem selekcjoner ma do tego inne podejście. Pytają go o opinię, to odpowiada. I ma prawo odpowiedzieć tak, jak czuje. Ma swoje lata, doświadczenie, pozycję w futbolu, niezaprzeczalne sukcesy, więc czemu miałby nie mówić tego, co myśli? Przecież został zatrudniony po to, żeby wnosić do naszego futbolu nowe rzeczy, żeby proponować inne rozwiązania i inne spojrzenie na to, jak funkcjonuje nasza piłkarska rzeczywistość. Bo to przecież byłby absurd, że bierzemy fachowca z zagranicy, ale chcemy, żeby on nam nie burzył naszego samozadowolenia, bo wolimy robić wszystko tak samo jak do tej pory.

Pojawiły się zarzuty, że Santosowi włączył się Beenhakker, czyli że przyjechał człowiek z zagranicy i będzie nas pouczał...

No chyba po to Fernando Santos tu jest, żebyśmy mogli korzystać z jego wiedzy i doświadczenia, prawda? No bo chcemy zmieniać grę reprezentacji czy nie? No i to nie jest tak, że on nas poucza, że wszystko tutaj krytykuje. Bo też dużo chwali.

Co na przykład?

Na przykład to, jak jest w związku zorganizowane szkolenie młodzieży.

I to jest dopiero szok! Bo ja ciągle czytam kolegów dziennikarzy, że szkolenie młodzieży jest u nas rozłożone na łopatki, a przyjeżdża autorytet trenerski z zagranicy i cmoka z zachwytu. Trochę mu nie dowierzam.

Santosowi chodzi m.in. o to, żebyśmy się nie godzili z tym, że mając 40-milionowy kraj, więc ogromny potencjał ludzki, nasza liga jest sklasyfikowana dopiero jako 26. w Europie. Tak być nie powinno. Reprezentacja będzie silniejsza, jeśli liga będzie na wyższym poziomie. A szkolenie odbywa się głównie w klubach. Natomiast trener Santos docenia to, co robi PZPN w zakresie szkolenia, czyli że funkcjonują te wszystkie programy związku, że jest w federacji kładziony tak duży nacisk na pracę w młodymi zawodnikami, że poświęca się temu uwagę i daje na to środki. Selekcjonerowi zależy, żeby środowisko, także ligowe, o tym szkoleniu rozmawiało, żeby to był temat troski wszystkich naszych działaczy.

Muszę jeszcze wrócić do pańskiej roli w kadrze. Czy to pan opowiada Santosowi o każdym piłkarzu, jak grał wcześniej, jaki ma potencjał, silne strony, słabe, itd. Pytam, bo po przegranym meczu z Czechami Zbigniew Boniek bardzo się dziwił, że nie ostrzegł pan Santosa, iż Sebastian Szymański nie może grać w reprezentacji na skrzydle.

Trener miał swoją koncepcję i chciał ją sprawdzić. Jeśli selekcjoner uzna, że Sebastian będzie grał na skrzydle, to tak będzie. A co do Zbigniewa Bońka to mogę tylko odbić piłeczkę: czemu, gdy sam był prezesem PZPN, nie ostrzegł selekcjonera Paulo Sousy, z którym był naprawdę blisko, żeby nie wystawiał Sebastiana Szymańskiego na skrzydle w meczu z Węgrami? Też mógł to zrobić, a nie zrobił. Ale rozumiem, że takie zaczepianie na Twitterze to zabawa Zbigniewa Bońka, podchodzę do tego z dystansem. Przecież jeśli naprawdę chciałby coś mi powiedzieć, to nie ogłaszałby tego miastu i światu, tylko by zadzwonił. Albo nawet zadzwonił bezpośrednio do selekcjonera.

Z tego, co mówił w ostatnich wywiadach Santos, generalny wniosek po pierwszych meczach eliminacyjnych jest taki, że zmian w grze drużyny nie trzeba wprowadzać tak szybko. Czy tak?

Tak. Rzeczywiście może trochę wolniej, ale jednak trzeba zmieniać grę reprezentacji. W meczu z Czechami zmieniliśmy ustawienie, zaczęliśmy grać czwórką z tyłu, a to jednak była poważna zmiana. Szczególnie przy tylu kontuzjach, jakie mieliśmy na marcowym zgrupowaniu. Proszę pamiętać, że na mundialu graliśmy pięcioma obrońcami, czyli większą liczba zawodników broniliśmy dostępu do bramki, a jednak rywale mieli mnóstwo okazji do zdobycia gola. Gdyby nie Wojtek Szczęsny, byłoby bardzo źle. Organizacja gry defensywnej całego zespołu była do zmiany. Nad tym nadal będziemy pracować.

Selekcjoner powiedział, że o aferze premiowej dowiedział się dopiero na marcowym zgrupowaniu. Nie dowierzano temu, bo jak to możliwe, że selekcjoner nie znał wcześniej tak głośnej sprawy?

Ona była głośna, ale w Polsce. Ja też, dopóki nie przyjechałem na zgrupowanie, wiedziałem tylko tyle, co było w mediach. Szczegóły poznałem na kadrze, a proszę pamiętać, że w tym pierwszym okresie pracy trenera mnie jeszcze przy nim nie było. Znam selekcjonera dobrze i wiem, że on się nie zajmuje sprawami typu, kto przed nim był selekcjonerem, dlaczego przestał nim być, gdzie miał biurko itd. Nawet jeśli w ogóle usłyszał hasło o premiach, to mogę być pewien, że to nie był taki temat, który go absorbował. On ma taką filozofię, że nie traci czasu na rzeczy, które mogą wyssać z niego tę energię, którą chce poświęcić przebudowie drużyny. Nie ogląda się za siebie, chce iść do przodu. Wiedział, że pracy jest dużo, a czasu mało, nie chciał się rozpraszać na sprawy pozasportowe.

No ale tuż przed zgrupowaniem, za sprawą wywiadu, jakiego udzielił Łukasz Skorupski, afera premiowa wróciła i zburzyła spokój na zgrupowaniu. Czyli ta sprawa nie była zamknięta.

Ale w końcu została. Jeśli piłkarze chcieli poznać opinię selekcjonera, to usłyszeli, że trzeba to wyjaśnić i zamknąć. I tak się właśnie stało. Zawodnicy rozmawiali z nami, wyraziliśmy swoją opinię, ale oni mieli też czas na omówienie tej kwestii we własnym gronie. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał. To są dorośli ludzie. Uważam, że dobrze się stało, że Robert Lewandowski powiedział o tym temacie otwarcie na konferencji prasowej. A trener Santos wyznaje jedną zasadę: piłkarze mogą mówić, co chcą i kiedy chcą, ale muszą mieć na uwadze dobro całego zespołu.

Rozmawiał Dariusz Tuzimek

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×