W Barcelonie Robert Lewandowski szczególnie dobry miał początek tego sezonu, kiedy imponował skutecznością, strzelał gola za golem, był prawdziwym liderem drużyny.
W listopadzie pojawiły się pierwsze oznaki kryzysu formy. Jeszcze przed mundialem, w jednym ze spotkań ligowych (8 listopada przeciwko Osasunie Pampeluna) dostał czerwoną kartkę.
Pal sześć, że wyleciał z boiska. Gorzej, że jego gesty po decyzji arbitra zostały odebrane jako obraza sędziego, więc kara musiała być surowa. Trzy mecze zawieszenia! Działacze Barcelony, używając różnych kruczków prawnych, początkowo skutecznie odraczali wykonanie kary, ale koniec końców Lewandowski musiał odcierpieć swoje grzechy w styczniu.
ZOBACZ WIDEO: Dostanie finał Ligi Mistrzów? Szymon Marciniak odpowiada
Nie dość, że już wtedy był mentalnie zdruzgotany stylem, jaki reprezentacja Polski zaprezentowała na mistrzostwach świata w Katarze, przytłoczony aferą premiową, to dodatkowo w klubie wypadł z rytmu meczowego.
Kiedy wrócił na boisko, widać było, że walczy z kryzysem formy. Był nie tylko nieskuteczny, ale też mniej widoczny, mniej dawał drużynie. Zdarzały mu się proste błędy techniczne, złe przyjęcia piłki, niewłaściwe decyzje pod bramką rywali.
W rundzie rewanżowej zdobywanie goli przychodziło mu z dużo większym trudem niż jesienią. I choć "Lewy" nadal jest kandydatem do korony króla strzelców La Liga (zdobył 21 bramek, a Karim Benzema ma ich 17), można powiedzieć, że do formy z jesieni nie wrócił. Wiosną zbierał krytyczne recenzje ze strony mediów i kibiców, zarówno po meczach klubowych jak i reprezentacji Polski.
- Robert to jest nie tylko kapitan kadry, ale też lider naszej drużyny narodowej. Łatwo przyzwyczailiśmy się do tego, że to on na własnych barkach niesie całą reprezentację i zapewnia jej sukcesy. Cała odpowiedzialność zawsze spadała na niego i niektórym się wydawało, że tak będzie już zawsze - mówi WP SportoweFakty Grzegorz Mielcarski, czterokrotny mistrz Portugalii z FC Porto.
- A przecież każdy ze sportowców ma prawo mieć słabszy moment w karierze. Przeżywali to Adam Małysz czy Iga Świątek, więc Robert też ma do tego prawo. Bo krytyka Lewandowskiego, za jego grę wiosną, bierze się właśnie z naszych ogromnych oczekiwań w stosunku do jego osoby - dodaje asystent selekcjonera kadry Fernando Santosa.
- Gdyby jakikolwiek inny polski napastnik miał takie osiągnięcia jak "Lewy", to pialibyśmy z zachwytu. A tak krytykujemy, narzekamy, że mu ten sezon nie do końca wyszedł. No to powiem tylko tyle, że w czasie sportowej kariery też byłem napastnikiem i chciałbym, żeby mi tak wyszło jak Robertowi nie wyszło - obrazuje Mielcarski.
- Myślę, że wielu z nas byłoby z siebie zadowolonych, gdybyśmy w swojej pracy osiągnęli choćby 10 procent tego, co zdołał osiągnąć w futbolu Lewandowski. Jeśli ktoś go krytykuje, to ja mówię: "OK, ale pokaż mi lepszego". I z reguły jest po dyskusji. Teraz, gdy pracuję przy reprezentacji Polski, to jeszcze wyraźniej widzę rolę Roberta w kadrze. Widzę silną osobowość, widzę człowieka, który jest zawsze przygotowany, pewny siebie i ma pomysł na swoją grę – podkreśla srebrny medalista IO z 1992 roku.
Druga część sezonu nie była tak dobra dla naszego napastnika, jak jego początek w katalońskim klubie, ale trzeba przyznać, że cała drużyna Xaviego przeżywała swego rodzaju kryzys. Najpierw jesienią Barca nie wyszła z grupy Ligi Mistrzów (musiała uznać wyższość Bayernu Monachium i Interu Mediolan).
Szybko odpadła też z Ligi Europy przegrywając rywalizację z Manchesterem United. Ale niepowodzenia w Europie Barcelona rekompensowała sobie na krajowym podwórku. Choć i w La Liga można było odnieść wrażenie, że Barca idzie po tytuł mistrzowski jedynie siłą rozpędu.
Wygrywała mecze mało efektownie, często jedną bramką, w stylu trochę niegodnym wielkiej tradycji widowiskowego futbolu Dumy Katalonii. Ale - mimo narzekań sceptyków - jednak wygrywała. I skrzętnie wykorzystywała potknięcia w lidze Realu Madryt, który sukcesy w Lidze Mistrzów przeplatał z zaskakującymi wpadkami na hiszpańskich boiskach.
- Lewandowski jest napastnikiem, który żyje z podań swoich kolegów, szczególnie skrzydłowych. I nie ma co ukrywać, że Robert dużo lepszy "serwis" miał w Bayernie, gdzie partnerzy z drużyny kreowali mu ogromną liczbę okazji do strzelania goli. Dlatego porównywanie skuteczności "Lewego" w Barcelonie do tej z Bundesligi nie ma wielkiego sensu - zauważa Mielcarski.
W Barcelonie świetny początek sezonu miał Raphinha, ale w drugiej części rozgrywek mocno przygasł, mówi się nawet, że latem opuści klub z Katalonii. Mniejsza kreatywność brazylijskiego skrzydłowego była jeszcze bardziej widoczna, gdy kontuzji doznał Ousmane Dembele. Można było narzekać na nieprzewidywalność francuskiego skrzydłowego, który wielokrotnie pod bramką rywala dokonywał złych wyborów, ale bez niego w ofensywie Barcelony było tylko gorzej. Jego zmiennik, wielka nadzieja klubu - Ansu Fati, zalicza rozczarowujący sezon. Podobnie Ferran Torres.
Jeśli do kłopotów ze skrzydłowymi doliczyć także absencję w wielu wiosennych spotkaniach dwóch młodych środkowych pomocników - Gaviego i Pedriego, nie należy się dziwić, że Barcelona (czytaj: Lewandowski) miała tak wielkie problemy ze zdobywaniem bramek.
- I właśnie wielką sztuką jest wygrać tytuł w sezonie, który nie jest łatwy zarówno dla Roberta, jak i FC Barcelony. To trzeba umieć docenić, że w okresie kiedy Real jest wielką potęgą na europejskich boiskach - i to zarówno w tym roku, jak i kilku ubiegłych latach - ekipa z Katalonii jednak była w stanie dość pewnie wygrać krajową rywalizację - mówi Mielcarski.
- A przecież wszyscy wiemy, że zespół Xaviego był targany różnymi problemami, kontuzjami, absencjami, miał swoje kłopoty. No i widać, że to jeszcze ciągle drużyna w przebudowie, że to projekt jeszcze nie skończony. A mimo to sięgnęli po mistrzostwo. Wielkie gratulacje dla Roberta, bo to olbrzymi sukces i na dodatek odniesiony od razu w pierwszym sezonie w nowym klubie - kończy 10-krotny reprezentant Polski.