Przejmował Jagiellonię Białystok w trudnym momencie i miał utrzymać Pszczółki w PKO Ekstraklasie. To zadanie praktycznie już udało się wykonać, ale Adrian Siemieniec cały czas dmucha na zimne. Kim jest najmłodszy trener w lidze?
Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": Jagiellonia utrzymała się już w PKO Ekstraklasie?
Adrian Siemieniec, trener Jagiellonii Białystok: Jeśli matematycznie nie będzie szans na spadek, to wtedy powiem w stu procentach, że mamy pewne utrzymanie. Przewaga jest spora, ale podchodzimy do tego wszystkiego z pokorą.
Nie zwracam uwagi na jakieś wyliczenia, algorytmy i ocenianie szans. Patrzymy krótkodystansowo, chcemy zdobyć jak najwięcej punktów do końca rozgrywek i zakończyć ligę na jak najwyższym miejscu. Sytuacja jest komfortowa, jesteśmy blisko, ale nie prowadzimy z zespołem narracji w ten sposób, że brakuje nam iluś punktów do utrzymania. Do 34. kolejki gramy o same zwycięstwa.
ZOBACZ WIDEO: Włosi nie zapłacili polskiemu klubowi. "To będzie kradzież"
W klubie jest ciśnienie, aby zakończyć sezon jak najwyżej? Zawsze to parę złotych więcej w kasie...
Na poziomie profesjonalnym zawsze są duże oczekiwania i wszyscy chcą wygrywać, aby nie tylko zarabiać więcej pieniędzy, ale przede wszystkim budować większy prestiż i rangę wokół drużyny. My oczekujemy od siebie dużo, chcemy punktować i fajnie zakończyć sezon. Zadania nie mamy łatwego, gramy z jakościowymi rywalami, ale znamy swoją wartość i wiemy, że stać nas na wszystko.
Jak to się stało, że Jagiellonia postawiła w tak trudnym momencie właśnie na pana?
Do końca pracy mojego poprzednika, czyli Macieja Stolarczyka, było czuć wielkie wsparcie ze strony klubu dla trenera. Nie było żadnych brudnych gierek i zakulisowych rozmów. Jestem od kilku lat pracownikiem Jagiellonii, byłem pod ręką, prezes i dyrektor sportowy znają mnie bardzo dobrze, wiedzą jak pracuję, jak zarządzam drużyną i pewnie na tej podstawie ocenili, że ten pomysł może wypalić. Dla mnie to ogromna szansa, z której bardzo się cieszę i mogę jedynie podziękować, że zdecydowali się na takie rozwiązanie.
Nie oszukujmy się, postawienie na młodego trenera z rezerw było nieoczywistym ruchem. Wiem, że pojawiły się głosy, iż Jaga postawiła na żółtodzioba, ale ja za takiego się nie uważam. Wiek to jedno, ale od jedenastu lat jestem w zawodzie na poziomie profesjonalnym. Może nie mam za dużo doświadczenia jako pierwszy trener, ale sporo się nauczyłem, pracując w sztabach innych trenerów. Czasami takie historie są romantyczne, fajne i mam nadzieję, że ta również napisze piękną kartę.
Czuł się pan gotowy do tego wyzwania?
W takich sytuacjach podejmuje się decyzje nie z poziomu rozumu, a serca. Przez wiele lat człowiek pracuje na to i marzy o takiej ofercie. Nie było żadnej kalkulacji. Powiedziałem na początku mojej pracy, że nie mogę oczekiwać, iż ta droga będzie łatwa. Jestem młody, nie miałem profesjonalnej kariery piłkarskiej, zawsze byłem gdzieś w cieniu, więc to faktycznie z boku może wyglądać tak, że przychodzi ktoś obcy.
W ogóle się nie zastanawiałem, od razu zgodziłem się na tą propozycję. Jestem świadomy tego, że taka szansa może pojawić się tylko raz w życiu. Chciałem rower, więc trzeba wsiąść na niego i pedałować. Jeżeli chcesz być trenerem profesjonalnym, to musisz być gotowy w każdej chwili, że może nadszedł właśnie twój moment. Dawid Szulczek też nie przejmował Warty Poznań w łatwym momencie, ale wziął za to odpowiedzialność, wierzył, że sobie poradzi i dzisiaj jest w takim miejscu.
Jak wyglądały pierwsze godziny po podjęciu pracy?
Spałem normalnie jak zawsze, czyli jakieś pięć godzin. Generalnie przeszedłem na system "poranny", więc o szóstej rano staram się być już w klubie. Najlepiej mi się pracuje, kiedy mam wypoczętą i świeżą głowę, wtedy pojawiają się najlepsze pomysły i mam wrażenie, że podejmuję kluczowe decyzje w sposób właściwy. A to jest niezwykle ważne w kontekście zarządzania drużyną, a czasami i klubem.
Ponoć był taki czas, że nie rozstawał się pan z komputerem.
Przeszedłem dużą metamorfozę, jeśli chodzi o korzystanie z laptopa. Dużo mniej go używam niż kilka lat temu. Wynika to z przewartościowania życia trenera. Dzisiaj wiem, co jest istotne, na co trzeba poświęcić najwięcej czasu, więc te procenty, które poświęcam na pracę, to przeniosłem na myślenie o drużynie, relacjach, zarządzaniu, taktyce.
Jest pan pracoholikiem?
Kiedyś może byłem, dzisiaj już nie jestem, ale nie zmienia to faktu, że po prostu bardzo lubię swoją pracę. Kilka lat temu miałem problem, by zachować odpowiednie proporcje pomiędzy pracą a życiem normalnym, szczególnie kiedy byłem asystentem. Teraz uważam, że inne sprawy też są ważne i nie można o nich zapominać.
Dzisiaj wychodzę z założenia, że czasami warto zrobić trochę gorsze ćwiczenie ze względu na brak czasu, który można poświęcić na rozmowę z zawodnikiem czy członkiem sztabu. Warto podejść do osób w drużynie w sposób ludzki. Ja po prostu kocham rozmawiać o piłce, odkrywać kolejne elementy i uwielbiam znajdować odpowiedzi na pytania, które sobie często zadaję. Dla mnie dyskusje z ludźmi, którzy nadają na moich falach, są nieocenione.
Myślę, że takie podejście doprowadziło mnie do tego miejsca, w którym jestem, ale niezależnie od tego, na jakim poziomie bym pracował, to podchodziłbym do tego wszystkiego tak samo. Taki już jestem. Nie potrafię pracować inaczej. Zawsze oddaję całego siebie do projektu i niezależnie, czy robiłbym to za tysiąc czy za milion złotych, to zawsze wkładam serce. To jest prawdziwe, nie lubię niczego udawać. Chciałbym, żeby ludzie wokół mnie to czuli i oddawali to samo na boisku czy poza nim.
W którym roku Adrian Siemieniec miał dojść do Ekstraklasy w roli trenera?
Nie jestem typem człowieka, który planuje takie rzeczy. Oczywiście, wyznaczam sobie cele krótko- i długoterminowe, ale nigdy nie zakładałem, że w tym i tym momencie mam być w Ekstraklasie. Mnie do tej sytuacji doprowadziło życie, a ja po prostu z dnia na dzień pracowałem najlepiej jak potrafię.
To wszystko mnie bardzo cieszy. Uwielbiam to, kiedy rano w klubie spotykam się z trenerami, przesuwamy magnesy na tablicy taktycznej, dyskutujemy o pomysłach, sytuacjach, oglądamy materiały i za chwilę przeniesiemy to na trening, aby zainspirować piłkarzy. W piłce entuzjazm i pasja są kluczowe. Nazywają mnie romantykiem futbolu, ale dla mnie to komplement. Bardzo dużą rolę w tym wszystkim odgrywa moja rodzina, która musi akceptować, że często miłość do piłki wygrywa ich kosztem. Zdaję sobie sprawę, że przyjdzie dzień, kiedy będę musiał im to wszystko wynagrodzić, bo często najbliżsi nie mają mnie wtedy, kiedy mnie potrzebują. Jestem świadomy tego, że bez nich to by się nie udało.
Młodzi polscy trenerzy zaczynają rozpychać się łokciami w Ekstraklasie. Jest pan, w Warcie Poznań od dawna pracuje Dawid Szulczek, za chwilę dojdzie do was Dawid Szwarga. To jakaś tendencja?
Nie analizuję tego. Rozdzielam trenerów tylko na kompetentnych i niekompetentnych, a nie na młodych i starych, wysokich i niskich, grubych czy chudych. Trener jest dobry albo zły. Kiedyś Jacek Magiera powiedział, że liczą się kompetencje, więc skoro młodzi wskakują na karuzelę, to znaczy, że mają ku temu jakieś argumenty. Czy to jest trend? Nie wiem, na pewno jest to kierunek, który daje możliwość wyboru ludziom, którzy zarządzają klubami. Niektórzy cenią bardziej doświadczenie, inni wolą trenerów ze świeżym spojrzeniem - indywidualna sprawa każdego klubu. Dla nas to jest świetna sprawa, że dostajemy szanse i możemy się wykazać. Spełniamy swoje marzenia.
Macie wszyscy wspólny mianownik: brak występów w Ekstraklasie.
To akurat jest sytuacja, z którą mamy do czynienia nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Pojawia się coraz więcej trenerów, którzy nie grali w piłkę na wysokim poziomie, a sobie świetnie radzą. Moim zdaniem granie w piłkę nie przeszkodzi, ale też nie załatwia sprawy. Arsene Wenger powiedział, że nie każdy dobry dżokej musiał być koniem i tego się trzymam.
Jest pan zadowolony z dotychczasowych meczów Jagiellonii, odkąd został pan pierwszym trenerem?
Przed meczem z Lechią Gdańsk taki dorobek punktowy pewnie wziąłbym w ciemno, ponieważ zdawałem sobie sprawę, z jakiego punktu startujemy i sytuacja nie była łatwa, ale miałem też świadomość, jakich zawodników mamy w szatni, więc wiedziałem, że stać nas na lepsze wyniki i grę. Na tym chciałem się skupić w pierwszym etapie pracy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że po trzech zwycięstwach, remisie i porażce mam prawo odczuwać niedosyt.
Mecz w Kielcach mieliśmy pod kontrolą, powinniśmy chociaż dowieźć wynik, a może i nawet podwyższyć, a zeszliśmy pokonani, zabrakło nam koncentracji. Z Wartą byliśmy bezbłędni, błysnęliśmy skutecznością, której zabrakło nam już w starciu ze Śląskiem Wrocław. Więcej argumentów było po naszej stronie, ale takie mecze się zdarzają. Nie oczekuję od moich napastników, że w każdym spotkaniu będą popisywać się stuprocentową skutecznością, bo i tak robią dużo, mają świetne statystyki. Zawiedliśmy jako drużyna. Też popełniłem swoje błędy w tych spotkaniach, ale już to wszystko przeanalizowałem i wiem, co robić, aby drugi raz się nie zdarzyły. Mówiąc krótko: jestem umiarkowanie zadowolony.
Zostanie pan w roli trenera na kolejny sezon?
To pytanie trzeba zadać dyrektorowi sportowemu, prezesowi, radzie nadzorczej, czyli osobom, które decydują o moim losie. Ja skupiam się na tym, aby jak najlepiej pracować i jak najwięcej dać drużynie. Mam tylko na to wpływ.
To zapytam inaczej. Czy ma pan wpływ na kadrę Jagiellonii na kolejny sezon?
Tak, ale wiadomo, że planowanie to jest proces, który nie może się zacząć ostatniego dnia po urlopach, ale funkcjonuje cały czas. Uczestniczę w tych rozmowach, więc chyba jest dobrze.
Lista zawodników, którym kończą się kontrakty jest dość długa. Można już coś więcej powiedzieć na temat któregoś zawodnika?
Analizujemy sytuację, odbywamy sporo spotkań, dyskutujemy o poszczególnych przypadkach, ale daliśmy sobie jeszcze chwilę czasu. Zostały ostatnie mecze i wkrótce ogłosimy ostateczne decyzje.