Braterskie skrzydła z Oławy

Nazwisko Gancarczyk polskim kibicom kojarzy się przede wszystkim z piłkarzem o imieniu Seweryn, grającym w ukraińskim Metaliście Charków. Już niebawem cała Polska może jednak zacząć wspominać owo nazwisko w kontekście dwóch bardzo zdolnych braci, którzy obecnie grają w Śląsku Wrocław.

Marek i Janusz Gancarczykowie, bo o nich mowa, swoje pierwsze piłkarskie szlify zbierali w Oławie, w barwach miejscowego MKS-u. Głośno o nich jednak zaczęło być, kiedy trafili do II-ligowego wówczas Górnika Polkowice. Koszulkę polkowickiego zespołu jako pierwszy przywdział rok starszy Marek. Z początku nieśmiały, skryty, szybko zaaklimatyzował się w nowym zespole i zdobył sympatię kibiców. Po dwóch latach dołączył do niego Janusz i to właśnie oni wspólnie z Kamilem Witkowskim, obecnie graczem Cracovii, stanowili o sile ofensywnej Górnika w poprzednim sezonie. Ich dobra gra została dostrzeżona m.in. przez Ryszarda Tarasiewicza, który myślał nawet o sprowadzeniu ich do Jagiellonii Białystok. W międzyczasie pojawiały się informacje o rzekomych ofertach z Odry Wodzisław i Cracovii. Po karnej degradacji polkowickiego klubu, obaj jednak postanowili pozostać na Dolnym Śląsku i reprezentować barwy wrocławskiej drużyny.

Jesień obecnego sezonu nie była najbardziej udana w ich wykonaniu i często zaczynali mecze z ławki rezerwowych. Po fatalnym początku rundy wiosennej trener Tarasiewicz postanowił dokonać zmian personalnych w wyjściowej jedenastce, dzięki czemu od pierwszych minut w spotkaniu z ŁKS-em Browar Łomża wrocławscy kibice zobaczyli m.in. Wojciecha Kaczmarka i właśnie braci Gancarczyków. Obaj zagrali znakomicie. - Z tego co było widać na boisku myślę, że razem z bratem zagraliśmy dobre spotkanie - mówił z lekką nutą skromności tuż po meczu Marek. Jego brat asystował przy bramkach Petra Pokornego, a on sam ustalił wynik meczu na 3:0, wcześniej prezentując kilka doskonałych podań i centr z prawego skrzydła. Ich dynamiczne wejścia i start do piłki sprawiały problemy nie tylko obrońcom rywali, ale również bocznemu arbitrowi, który spóźniając się z ustawieniem, często nieprawidłowo wskazywał pozycję spaloną tej dwójki piłkarzy.

Tym występem potwierdzili, że drzemie w nich ogromny potencjał i w podstawowym składzie mogą zadomowić się na dłużej. - Trzeba było zasuwać na te trzy punkty. Myślę, że w następnym meczu wystąpię, choć tak naprawdę niczego nie można być pewnym - powiedział starszy z braci. Wątpliwości rozwiał trener wrocławskiego zespołu. - Nie ma powodów, żeby ich zmieniać. Oni dobrze wiedzą, że nie po to przebiegli tyle kilometrów w Zieleńcu, żeby ktoś miał patent na grę. Sparingi na Cyprze przekonały mnie, że ci zawodnicy, którzy grali wcześniej są w najlepszej formie. Patrzymy przez pryzmat wyników, ale oni nie zagrali źle. Analizowaliśmy to kilkakrotnie, brakowało po prostu wykończenia akcji. Ale prawdą jest, że z Łomżą bardzo dobrze zagraliśmy skrzydłami - podkreślił Ryszard Tarasiewicz.

Jeśli tylko Janusz, jak i Marek utrzymają wysoką formę do końca rozgrywek, to w perspektywie fuzji z Groclinem w nowym zespole mogą poważnie zagrozić pozycji Jarosława Laty i Piotra Piechniaka. Spotkania Śląska Wrocław bowiem bacznie obserwuje dyrektor sportowy grodziskiego klubu i wszystko skrupulatnie notuje.

Komentarze (0)