Artur Wiśniewski: Podać diabłu rękę

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Wylano już hektolitry łez nad stanem polskiej piłki, ale dopiero bojkot kibiców w niedawnym spotkaniu naszej kadry był czytelnym znakiem dla świata, że coś się u nas popsuło, zaczęło gnić i śmierdzieć. Decyzja Franciszka Smudy o kandydowaniu na szkoleniowca zespołu narodowego to pewien paradoks – człowiek o bogatej przeszłości i świetnej renomie pcha się w grono osób, które najprościej można by ująć "złym towarzystwem".

W tym artykule dowiesz się o:

Społeczne poparcie, jakim w ostatnim czasie cieszy się trener Smuda, w porównaniu do reputacji Polskiego Związku Piłki Nożnej przedstawia się tak przeciwstawnie, iż mogłoby się wydawać, że oba te elementy są właściwie niepołączalne.

Szkoleniowiec Zagłębia Lubin nigdy nie poniósł takiej porażki, której musiałby się wstydzić. Zawsze pozostawiał po sobie pozytywny ślad - zawodników niezwykle zahartowanych, tworzących drużynę-kolektyw, umiejących myśleć i biegać szybciej od swoich odpowiedników w innych klubach. Pozostawiał swoistą jakość, tak charakterystyczną jak polonezy Fryderyka Chopina czy opery Richarda Wagnera.

PZPN nigdy nie odniósł takiego zwycięstwa, którym mógłby się pochwalić. Zawsze pozostawiał po sobie negatywny ślad - trenerów niezwykle zdeprymowanych, klecących drużynę-rozsypkę, złożoną z piłkarzy nieumiejących myśleć i biegać szybciej od swoich odpowiedników w innych reprezentacjach. Pozostawiał swoisty bajzel, tak charakterystyczny jak śmieci wyrzucane na ulicach rosyjskiego Dzierżyńska czy odpady zalegające w dorzeczu Neru.

Franciszek Smuda ma przed sobą jeszcze wiele lat kariery. W piłce nożnej jest w stanie bardzo dużo zrobić. Można mieć jednak wątpliwości, czy jest w stanie osiągnąć cokolwiek, prowadząc polską reprezentację. Mając pracodawców w postaci takich person jak Grzegorz Lato czy Antoni Piechniczek o wielokrotnie przerośniętym "ego", nawet Jose Mourinho miałby problemy, by stworzyć coś, co finalnie nie przyniosłoby mu hańby. Trener Smuda nie wyklucza współpracy z PZPN-em. Publicznie ani prywatnie nie krytykuje związku, a wręcz przeciwnie - można było nawet odnieść wrażenie (może błędne?), że chce mu się przypodobać, gdy w jednym z wywiadów powiedział, iż piłkarska centrala "z pewnością dokona słusznego wyboru i postawi na właściwego szkoleniowca kadry narodowej".

Trenerem reprezentacji powinien być jednak ktoś zupełnie z zewnątrz, kto nie jest gotowy na żadne ustępstwa. Ktoś bezkompromisowy i mający tak wielką siłę przebicia, że mógłby wpływać nie tylko na grę samego zespołu, ale i także na erozję struktur związku. Czy trenera Smudę stać na dokonanie przełomu? Czy stać go na to, by w krytycznym momencie załadować broń i powiedzieć głośne NIE - tak, jak powiedzieli je kibice?

Smuda jest ambitny i najpewniej chciałby z reprezentacją zdobyć nawet mistrzostwo świata. Ale chyba sporo prawdy jest w twierdzeniu, że bardziej niż na dobrych wynikach sympatykom futbolu zależy dziś na tym, by zrobić porządek w PZPN-ie. Problem w tym, że Smuda, chcąc móc w spokoju realizować się trenersko, raczej nie rozpocznie swej pracy od tego, by posprzątać bałagan, jaki pozostawiają po sobie wszyscy mali ludzie związku, którzy choć przez chwilę chcieliby poczuć się wielcy.

Źródło artykułu: