Dla naszych piłkarzy spotkanie z Synami Albionu było grą o życie, gdyby przegrali mogliby zapomnieć o finałach Weltmeisterschaft '74. W grupie 5 o jedno miejsce premiowane awansem rywalizowały trzy zespoły.
Kwalifikacje zainaugurowano 15 listopada 1972 roku w Cardiff, gdzie Anglia pokonała 1:0 Walię. W meczu rewanżowym rozegranym 24 stycznia 1973 na Wembley niespodziewanie padł jednak remis 1:1, co dla Walijczyków było jak kroplówka podana choremu.
Odżyli i dwa miesiące później, 28 marca na Ninian Park w Cardiff, wygrywając 2:0 z reprezentacją Polski zrównali się punktami z Anglikami. Przed meczem w Chorzowie oba brytyjskie teamy miał więc po 3 punkty (wtedy za zwycięstwo otrzymywało się dwa oczka), a nasz zespół żadnego. Tylko wygrana z Anglią, dawała Orłom nadzieję na włączenie się do walki o udział w mundialu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fenomenalny strzał w Ameryce Południowej. Prawdziwe "golazo"!
Przedmeczowa gorączka
W napisanej we współpracy z Andrzejem Koniecznym autobiografii "Pół wieku z piłką" ówczesny selekcjoner Kazimierz Górski tak wspominał przedmeczową gorączkę: "Najważniejszy jednak moim zdaniem był nastrój, jaki ostatecznie ugruntował się w drużynie. Zniknęły podziały. Zawodnicy przestali na siebie patrzeć spode łba i szukać pretekstu do zwady. Wszystkich ożywiła nadzieja na sukces. Po prostu nikt nie wątpił, że pokonamy Anglię. Co ciekawe, optymizm udzielił się i kibicom, o czym świadczyła ich reakcja podczas telefonicznych rozmów w redakcji Sportu, która zaprosiła mnie do siebie".
Za zdecydowanego faworyta uchodzili jednak Wyspiarze. Po wspomnianym remisie z Walią, w lutym 1973 w Glasgow rozgromili 5:0 Szkotów, a trzy miesiące później podczas corocznych wówczas mistrzostw Wysp Brytyjskich wygrali na swoim terenie 2:1 z Irlandią Północną, 3:0 z Walią i 1:0 ze Szkocją. Przed meczem z Polską zespół prowadzony przez sir Alfa Ramseya postanowił się sprawdzić także z zespołem z bloku wschodniego i 27 maja na Letnej w Pradze zmierzył się z reprezentacją Czechosłowacji. Spotkanie zakończyło się rezultatem 1:1, ale goście wyrównali dopiero w 89. minucie.
Reprezentacja Polski pomiędzy porażką z Walią a meczem z Anglią 13 maja na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie zremisowała 2:2 z Jugosławią i trzy dni później wygrała 2:0 w Szczecinie z Irlandią. Świetną formą błysnął Włodzimierz Lubański, Plavim wbił gola już w 1. minucie, a w spotkaniu z Eire zdobył obie bramki. Kapitan biało-czerwonych był jedynym naszym piłkarzem, którego Anglicy znali i się obawiali. Pamiętali go bowiem z potyczek Górnika Zabrze w europejskich pucharach z obydwoma Manchesterami: United i City.
Podobne stroje
Niestety, kilkanaście dni przed meczem z Anglikami Lubański podczas treningu Górnika Zabrze doznał kontuzji i jego występ stanął pod znakiem zapytania. Jeden z kolegów wszedł tak nieszczęśliwie wślizgiem w nogę znakomitego napastnika, że korek przeciął skórę i trzeba było założyć szwy.
W opublikowanej w 1990 roku książce Krzysztofa Wyrzykowskiego "Ja, Lubański" bohater tak wspominał ten okres: "Kadra przygotowywała się do meczu w Kamieniu koło Rybnika. Pojechałem do nich, ale dopiero trzy dni przed spotkaniem zdecydowałem się wyjść na boisko. Blizna była ledwo zrośnięta. Naskórek różowy jak u niemowlaka. Nie odczuwałem żadnego bólu.
Kazio Górski pozostawił mi decyzję: - Jak się zdecydujesz na grę, to mi powiesz. Nazajutrz odbywał się ostatni trening na Stadionie Śląskim. Po zajęciach czułem się świetnie, a co najważniejsze bardzo chciałem grać. Powiedziałem Górskiemu: - Panie trenerze, będę grał".
Z kolei selekcjoner w książce "Pół wieku z piłką" tak opowiadał o problemie Włodka: "Otóż uważam za swój obowiązek stwierdzić, że sam podjął decyzję o występie przeciw Anglikom. Na żadne bóle się nie uskarżał, w rozmowie z lekarzem w mojej obecności jeszcze przed samym wyjściem na boisko stwierdził, że ma doskonałe samopoczucie".
W drużynie rywali wybiegło w pierwszej jedenastce trzech mistrzów świata z 1966 roku: obrońca Bobby Moore oraz pomocnicy Martin Peters i Alan Ball. Dla nich nie był to pierwszy występ na chorzowskim gigancie, siedem lat wcześniej Anglia z nimi w składzie wygrała tutaj 1:0 w ostatnim sparingu przed finałami MŚ. Z Polaków tamten mecz pamiętał z boiska tylko Lubański. I to on wyprowadził 50 lat temu biało-czerwonych na starcie z reprezentacją ojczyzny futbolu.
Zanim austriacki sędzia Paul Schiller dał gwizdkiem znak, że czas rozpocząć mecz, kapitanowie Lubański i Moore podali sobie ręce i wymienili się proporcami swych federacji piłkarskich. Nie wiedzieli wtedy jaki to będzie dla nich pamiętny dzień! Zresztą dla Balla też - w 79. minucie dostał bowiem czerwoną kartkę.
W jedenastce Biało-Czerwonych poza Lubańskim wybiegło jeszcze pięciu zawodników, którzy dziewięć miesięcy wcześniej wywalczyli złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Monachium: obrońca Jerzy Gorgoń, pomocnicy Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna i Jerzy Kraska oraz lewoskrzydłowy Robert Gadocha.
Na innych pozycjach Górski zaryzykował, wystawiając w bramce rozgrywającego dopiero piąty mecz w drużynie narodowej Jana Tomaszewskiego, a na stoperze Mirosława Bulzackiego, dla którego było to trzeci występ w barwach narodowych.
Na bokach obrony też były niespodzianki, na prawej stronie debiutant Krzysztof Rześny, a na lewej Adam Musiał, który zastąpił kontuzjowanego Zygmunta Anczoka. Wreszcie na prawym skrzydle odkurzony przez selekcjonera Jan Banaś.
Na ekranach czarno-białych telewizorów, a takie wtedy posiadało pewnie jakieś 95 procent Polaków, dosyć trudno było rozszyfrować zespoły, bo oba założyły jasne koszulki i ciemne spodenki. Po meczu ukazał się jednak duży fotoreportaż w tygodniku "Perspektywy", gdzie można było zobaczyć, że nasi grali w białych koszulkach i czerwonych spodenkach, a goście w żółtych trykotach i granatowych spodenkach.
Dwa gole i trzask
W środę 6 czerwca 1973 roku autokary z całego kraju od rana mknęły do Chorzowa. Na trybunach Stadionu Śląskiego tego popołudnia, mecz rozpoczął się o 17.30, zasiadło około 90 tysięcy ludzi, chociaż komentujący w telewizji Jan Ciszewski na początku transmisji ogłosił, że jest 130 tysięcy kibiców. Niesamowity doping spowodował, że mówiono potem o tym obiekcie, jako o "Kotle czarownic".
Jeszcze raz Górski ze swej biografii: "Siedziałem na ławce rezerwowych, a wokół huczał stutysięczny stadion. Wpierw chóralne odśpiewanie 'Jeszcze Polska...' I wzruszenie chwytające za gardło, a potem nieustający doping. Pomógł nam bardzo, to nie komplement pod adresem publiczności, a fakt. A kiedy padła pierwsza bramka eksplozja radości sięgnęła nieba".
W 7. minucie po faulu Roya McFarlanda na Lubańskim Gadocha z wysokości pola karnego wykonywał rzut wolny z lewej strony boiska i piłka po drodze podbita jeszcze przez Banasia przekroczyła linię bramkową - 1:0.
Drugi gol padł zaraz po przerwie, Lubański odebrał piłkę Moore'owi tuż za linią środkową boiska i pobiegł co sił w stronę bramki Anglików. Oddał mocny strzał z 16 metrów i piłka odbijając się jeszcze od słupka wpadła do siatki obok bezradnego Petera Shiltona.
Siedem minut później kapitan biało-czerwonych dynamicznie znowu wystartował do piłki, ale podczas biegu upadł. Gromy spadły za podążającego za Polakiem McFarlanda, ale on nie miał wpływu na kontuzję Lubańskiego, któremu trzasło coś w kolanie.
W 54. minucie po dłuższym zamieszaniu został zniesiony z boiska wprost do karetki pogotowia. Wszedł za niego Jan Domarski, który za kilka miesięcy został strzelcem jakże ważnego gola na Wembley.
6 czerwca udało się do końcowego gwizdka utrzymać wynik 2:0, w eliminacjach MŚ 1974 Polacy później wygrali w Chorzowie 3:0 z Walią oraz zremisowali 1:1 w Londynie z dumnymi Synami Albionu i zajęli pierwsze miejsce w grupie.
Lubański w reprezentacji ponownie zagrał po trzyipółletniej przerwie, a Moore przygodę z kadrą narodową zakończył pięć miesięcy po meczu w Chorzowie. Polacy potem już nigdy nie pokonali Anglików.
Zbigniew Mroziński, "Piłka Nożna"