Jako 17-latek został okrzyknięty wielkim talentem. Ciężaru oczekiwań nie udźwignął: zamiast spodziewanej windy do kariery była mozolna droga schodami. Po zakończonym właśnie sezonie pomocnik wreszcie ma powody do satysfakcji. Należy do tych piłkarzy Lecha Poznań, którzy pod wodzą Johna van den Broma zrobili najwyraźniejszy progres. - Teraz czuję się gotowy na każde wyzwanie – przekonuje.
Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Zdarzają się mecze, które definiują karierę piłkarza na pewien czas. Czy w pana przypadku nie trwało to zbyt długo?
Filip Marchwiński, piłkarz Lecha Poznań: Może zabrzmi to dziwnie, ale nie lubię do tego wracać. Już wystarczy. Liczy się to, co tu i teraz. Zdobycie w tak młodym wieku zwycięskiej bramki przeciwko Legii Warszawa było jednym z przełomowych momentów, ale te najlepsze wciąż są przede mną. Bardzo miłe wydarzenie, zostanie mi na długo w pamięci, jednak nie chciałem być kojarzony wyłącznie z jednym występem.
ZOBACZ WIDEO: Santos przywróci weteranów do kadry? "Przypięto mu łatkę"
Już nie przyjeżdża pan do klubu rowerem?
Zabawnie wyszło, bo akurat po tamtym spotkaniu ktoś mnie zobaczył na rowerze i pojawiły się głosy, jaki to jestem niezwykle skromny. Nie robiłem tego, żeby coś zademonstrować, po prostu jeszcze nie mogłem mieć prawa jazdy, zatem rower był dla mnie jednym z niewielu środków transportu. Kiedy nie miał mnie kto podwieźć na trening bądź zbiórka była na taką godzinę, że nie jeździły autobusy, musiałem sobie jakoś radzić. Teraz już poruszam się samochodem. Chociaż, skoro w końcu jest ładna pogoda, może od czasu do czasu zdarzy mi się wpaść na stadion rowerem.
Najmłodszy zdobywca ligowej bramki w historii klubu, miejsce w zestawieniach zagranicznych mediów... Rozgłos i reputacja niespotykanego talentu przyszły za wcześnie?
To nie było złe, ale do pierwszego potknięcia. Umiejętnościami piłkarskimi nie odstawałem, fizycznie było w porządku. Jedyny aspekt, który nie zadziałał w tamtym momencie, to sfera mentalna. Pod tym względem nie byłem gotowy na zderzenie z całą tą otoczką, pochwałami, zainteresowaniem. Kiedy przychodzą gorsze występy, przyjemne uczucie szybko mija. Wcześniej, poza kontuzjami, nie doświadczyłem skomplikowanych sytuacji, a nagle przyszło mi się z nimi zmierzyć. Trudno było sobie z tym wszystkim poradzić. Bolało mnie dwa razy bardziej.
Jak bardzo zmienił się pan w ciągu tych czterech lat?
Ogromnie. Miałem sporo wzlotów i upadków, ukształtowały mnie one jako zawodnika oraz człowieka. Dużo zmieniło się w moim podejściu dzięki współpracy z psychologiem sportowym. Korzystałem z jego porad przez dość długi czas, robię to nadal, lecz już w mniejszym wymiarze. Sporo mi uświadomił, trenowaliśmy pewne zagadnienia. Zresztą o wielu kwestiach przekonałem się na własnej skórze. Nie zawsze były to przyjemne doświadczenia, moja droga nie należała do najłatwiejszych. Z perspektywy czasu cieszę się, że to wszystko tak się potoczyło. Otrzymałem cenne lekcje, z których wyciągnąłem naukę, rozwinąłem się i zmierzam w dobrym kierunku. Ten sezon jest pierwszym krokiem do ustabilizowania moich liczb oraz formy. Wcześniej różnie z tym bywało. Podobnie jak z minutami na boisku - czasami po prostu nie mogłem pokazać wszystkiego, co potrafię.
Odczuł pan, że w Lechu oczekiwania wobec wychowanków są wyjątkowo wysokie?
Początkowo, po jednym, drugim golu w Ekstraklasie, poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. Zapanowało przekonanie, że w każdym spotkaniu muszę zdobywać bramkę, asystować, zaliczać świetny występ. Jakby w mojej grze nie było już miejsca na błędy, niewykorzystane sytuacje, słabsze mecze. To był najtrudniejszy aspekt, jakiemu musiałem stawić czoła. Trochę to zajęło, zanim poukładałem sobie wszystko w głowie. Na szczęście większość spraw na płaszczyźnie mentalnej skutecznie przepracowałem. Teraz jest mi łatwiej, czuję się gotowy na każde wyzwanie.
W szatni Lecha był, a może nadal jest, starszy zawodnik, na którym szczególnie się pan wzorował?
Miałem bardzo łagodne wejście do zespołu. Spora w tym zasługa młodych-starszych piłkarzy, a więc Roberta Gumnego, Kamila Jóźwiaka, później Jakuba Modera czy Tymoteusza Puchacza. Tworzyli pozytywną atmosferę, wzięli pod opiekę mnie oraz innych młodszych graczy. Proponowali wyjścia na obiad, wymyślali sposoby wspólnego spędzania czasu. Nigdy nie przechodzili obojętnie. Czułem się komfortowo w ich otoczeniu, zobaczyłem, jak duże ma to znaczenie. Teraz, kiedy to ja należę do najstarszych z młodych w szatni, chcę pomagać wychowankom wchodzącym dopiero do drużyny. Takie dobre przyjęcie, pokazanie czegoś czy niepozorna, krótka rozmowa sprawiają, że wzrasta poczucie przynależności do grupy. Czasami powiem coś, z czym mogą się nie zgadzać, ale wiem z własnego doświadczenia, że to istotne. Staram się ich przestrzec, nakierować na właściwe tory. Każdy młody zawodnik ma prawo do błędów. Najważniejsze, żeby ich nie powtarzać.
Gdzie znajduje się granica między młodym, zdolnym a piłkarzem, który bierze odpowiedzialność za drużynę?
To indywidualna kwestia. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że pełnoprawnym zawodnikiem Lecha, już nie wschodzącym talentem, poczułem się w tym sezonie. Dopiero w ostatnich miesiącach potrafiłem w większym stopniu zaprezentować, na co mnie stać. Rozgrywki 2022-23 dużo mi pokazały.
Co pan myśli, widząc przy swoim nazwisku liczbę ponad 130 występów w Kolejorzu?
Że jestem już długo w pierwszym zespole. Te cztery lata minęły błyskawicznie. Wielu starszych zawodników mówi mi, że po 20. roku życia przygoda z piłką znacznie przyspiesza i ani się obejrzę, a już będę szukać ostatniego kontraktu. Jestem zadowolony, czuję dumę, że rozegrałem tyle spotkań i tak wiele przeżyłem w tym klubie.
Zagrał pan w Lechu już na przynajmniej czterech pozycjach. W którym miejscu na murawie czuje się pan najswobodniej?
W środkowej strefie - jako ofensywny pomocnik czy nieco niżej, na ósemce. Tam mogę zaoferować drużynie najwięcej. Natomiast nie zamykam się na inne pozycje. Dobry zawodnik powinien poradzić sobie z każdym zadaniem. Jeśli przychodzi mi grać na skrzydle czy jako numer dziewięć, nigdy nie mam z tym problemu. W jednym sezonie zdarzały się nawet sytuacje, że trenowałem na środku obrony. Kiedy nie byłem przewidziany do pierwszego składu, a w drugim brakowało stoperów. I nie wyglądało to źle.
Najlepszy jak dotąd okres w karierze jest w głównej mierze efektem zaufania, jakim obdarzył pana John van den Brom?
Szkoleniowiec faktycznie na mnie postawił. To był sezon, podczas którego czułem największe zaufanie ze strony szkoleniowca. Mimo że na początku nie odwdzięczałem się wieloma bramkami czy asystami, cały czas dostawałem minuty na boisku. W ten sposób nabierałem pewności siebie. Wreszcie byłem gotowy, aby sprostać niełatwym wyzwaniom w Lechu. Druga, równie ważna kwestia to założenia meczowe oraz wizja naszej gry, która bardzo mi odpowiada.
Siłą Lecha w minionych rozgrywkach było to, że zawodnicy wchodzący z ławki nie czuli się postaciami drugoplanowymi?
Trener Van den Brom zawsze stara się nas bodźcować. Wpaja, że nawet jeśli nie wychodzisz w podstawowym składzie, możesz odmienić losy spotkania. Jak na polskie warunki mamy bardzo mocną kadrę. Na naszej ławce nie brakuje dużych nazwisk. Bardzo często piłkarze wchodzący w trakcie gry nie tylko nie odstawali, lecz dawali zespołowi coś ekstra. W wielu przypadkach to pozwalało nam odwracać losy rywalizacji bądź zamykać mecz. Duża w tym rola charakterów w szatni. Nikt się nie załamywał ani nie demonstrował większej frustracji, tylko starał się maksymalnie wykorzystać swój czas na murawie. Pewnie były takie sytuacje, w których szkoleniowiec sam do końca nie wiedział, na kogo postawić, bo wszyscy wyglądali tak dobrze. Trener mówił o tym, że woli mieć tego rodzaju dylematy, niż być zmuszonym do grania tą samą jedenastką.
Sezon, w którym mistrz Polski nie zdołał obronić tytułu, ale przeżył historyczną przygodę w europejskich pucharach i zakwalifikował się do ich następnej edycji, należy uznać za udany?
Nie sięgnęliśmy po żadne trofeum - to martwi. Niektórymi meczami w Ekstraklasie sobie nie pomogliśmy. Szkoda, że przez niepotrzebnie stracone punkty nie biliśmy się do końca o mistrzostwo. Jednak za kluczowy aspekt tego sezonu uważam skuteczne połączenie występów w lidze i w pucharach. Po wielu latach polski zespół był w stanie rywalizować na dwóch frontach, to duży pozytyw. Na żadnym polu nie odstawaliśmy od konkurencji. Nie doszło do sytuacji, że graliśmy w Europie, a w lidze zajęliśmy 11. miejsce – jak zdarzyło nam się przed dwoma laty. Potrafiliśmy złapać odpowiedni balans, co jest zasługą i sztabu szkoleniowego, i całej kadry. Zagraliśmy w sumie 56 spotkań, a generalnie nie było widać po nas zmęczenia.
Fiorentinę można było wyeliminować?
Odczuwaliśmy lekki niedosyt. Mogliśmy stracić o jedną, dwie bramki mniej przy Bułgarskiej, wówczas rewanż z pewnością miałby inny przebieg. Choć i tak wyglądał bardzo dobrze. We Włoszech byliśmy rozpędzeni, po bramce na 3:0 zapanowała euforia, poczuliśmy, że ten dwumecz jest do wygrania. Na nasze nieszczęście Fiorentina zdołała strzelić gola, to podcięło nam skrzydła. Spotkanie we Florencji będę wspominać do końca życia. Pokazaliśmy wielki charakter, nie poddaliśmy się mimo niekorzystnego wyniku w pierwszym starciu. Wielu spisywało nas na straty, jednak udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie mierzyć się z drużynami tej klasy. Wykonaliśmy kawał dobrej roboty w pucharach, a odpadliśmy z nich z twarzą.
Jaki jeszcze etap pucharowej drogi może pan nazwać niezapomnianym?
Sporo się ich uzbierało. Z mojej perspektywy takim specjalnym momentem była rywalizacja z Djurgardens, w której zdobyłem dwie bramki. Ostatnie spotkanie fazy grupowej, z Villarrealem, również utkwiło mi w pamięci. Atmosfera, stawka, pozostanie w pucharach na wiosnę, oczekiwania, poziom trudności, a może przede wszystkim efektowne zwycięstwo – to czyni ten mecz niezapomnianym.
Gra przeciwko któremu piłkarzowi w Lidze Konferencji Europy stanowiła największe wyzwanie?
Cała Fiorentina tutaj, w Poznaniu, zagrała w sposób bardzo wyrachowany. Trudno było w ogóle odebrać im piłkę, biły od nich wysokie umiejętności indywidualne. Gdybym miał wskazać jednego zawodnika, który zrobił na mnie szczególne wrażenie, byłby to Sofyan Amrabat. Wiedziałem, że muszę być ruchliwy, uciekać mu, bo w kontakcie jest bardzo mocny. Nie odpuszczał mnie na krok, nieustannie czułem jego oddech na plecach. Po otrzymaniu podania trudno mi było odwrócić się w kierunku bramki. Jednocześnie prezentował wysoki poziom w budowaniu akcji, poruszaniu się z piłką, dryblingu. Gdybym mógł zagrać przeciwko niemu lub zawodnikowi o podobnym stylu jeszcze parę razy, rywalizacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Oby było mi to dane.