Gol zdobyty przez bramkarza to w piłce nożnej niecodzienna sytuacja. Byli jednak w historii futbolu golkiperzy, którym zdarzało się wpisywać na listę strzelców regularnie. Jednym z nich był Jorge Campos - słynny meksykański golkiper, który doskonale spisywał się również na pozycji napastnika. Pomiędzy słupkami przykuwał uwagę kibiców bluzami we wszystkich kolorach tęczy.
W oczach wielu osób, wychowanych na futbolu z lat 90., jest jednym z jego symboli. Kojarzy się z występami na mundialach w 1994 i 1998 roku. Co prawda reprezentacja Meksyku nie osiągnęła tam wielkich sukcesów, ale postać niewysokiego (169 cm!) bramkarza mocno utkwiła w pamięci kibiców.
Jest to o tyle ciekawe, że 130-krotny reprezentant Meksyku nigdy nie występował w Europie. Całą karierę spędził w ojczyźnie z krótkimi epizodami na grę w amerykańskim MLS. W czasach, gdy Internet dopiero raczkował, mało kto poza Ameryką mógł sobie pozwolić na oglądanie tak egzotycznych rozgrywek.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ma "młotek" w nodze! Tak strzela syn Zinedine'a Zidane'a
Jego ekscentryzm, umiłowanie do wielokolorowych bluz i łatka bramkarza, który uwielbia strzelać gole, sprawiły jednak, że zyskał miano postaci kultowej, mocno utożsamianej z futbolem końca wieku. Prześledźmy jego losy od początku.
Urodził się w Acapulco - nadmorskim kurorcie, znanym z malowniczych plaż. W latach 50. i 60. było to ulubione miejsce wypoczynku wielu gwiazd z Frankiem Sinatrą i Elizabeth Taylor na czele. Dzieciństwo spędzone w tym rajskim miejscu sprawiło, że w małym Jorge rozwinęła się miłość do innej ukochanej pasji.
Campos jest zapalonym surferem. Kariera piłkarska, tym bardziej na pozycji bramkarza, nie była w jego przypadku tak oczywista. Co prawda filigranowego Jorge od początku wysyłano na bramkę, ale nie było to spowodowane talentem. Trenerem jego pierwszej drużyny był ojciec Alvaro, który bał się o zdrowie swojego syna i z tego powodu stawiał go między słupkami.
Martwił się, że chuderlawy Jorge może zrobić sobie krzywdę w starciach z bardziej wyrośniętymi kolegami. "Brody" (zmiękczenie od słowa "brat") marzył jednak o strzelaniu goli, co powodowało, że często opuszczał swój posterunek i zapędzał się pod bramkę rywali.
Nawyki z dzieciństwa były u niego widoczne aż do końca kariery. Gdy zabrał się na poważnie za piłkę nożną, trenerzy nadal nie mogli się zdecydować, czy ma występować jako snajper, czy też bronić dostępu do bramki. Skoro radził sobie całkiem dobrze na obydwóch pozycjach, to jaki sens miało rezygnowanie z którejś z nich? Campos został więc graczem uniwersalnym. Był bramkarzem-napastnikiem. Nawet dziś brzmi to absurdalnie.
Pierwszy zawodowy kontrakt podpisał w wieku 22 lat z Pumas UNAM. W klubie ze stolicy Meksyku miał pełnić rolę bramkarza. Bluzę z numerem 1 zakładał jednak Adolfo Rios. Trenerzy nie mieli zamiaru marnować potencjału Jorge, trzymając go na ławce, więc często był wystawiany "na szpicy". W swoim pierwszym, pełnym sezonie w klubie, zdobył 14 bramek. Był to jego najlepszy sezon w karierze pod względem skuteczności.
- Trener wystawiał mnie z przodu, ale stale mi powtarzał, bym pamiętał, że nominalnie jestem bramkarzem. Starałem się go przekonać, że mimo wszystko bardziej czuję się napastnikiem, bo gracze z napadu dostawali wyższe pensje. Nie dał się jednak przekonać. Grałem w bramce, a gdy zachodziła potrzeba, po prostu zmieniałem koszulkę i szedłem na drugi koniec boiska - wspominał.
Zdarzało się, że podczas jednego spotkania, zdołał zaliczyć występ na obu pozycjach. W ataku występował z numerem 1 na plecach, zaś jako bramkarz miał na bluzie "9". Wymykał się wszelkim schematom.
Bramkarskie sztuczki
W kolejnym sezonie Camposowi udało się wygryźć Riosa spomiędzy słupków. Między innymi dzięki jego postawie, Pumas wywalczyło trzeci w swojej historii tytuł mistrza Meksyku. Pomimo tego, że był bramkarską "jedynką", trener kilkukrotnie desygnował go do gry w ataku.
W mistrzowskim sezonie zdobył dwie bramki. Wielu kibiców rywali zarzucało Pumom oszustwo. Twierdzili, że mając w składzie Camposa, ich rywale grają w dwunastu, gdyż ten spełnia rolę zarówno bramkarza, jak i libero. Jorge uwielbiał grę poza swoim polem karnym. Rozbijał ataki rywali dalekimi wyjściami poza "16".
Jednocześnie był zawodnikiem, który potrafił rozpocząć akcję swojego zespołu, holując piłkę przy nodze aż za linię środkową boiska. Był bramkarzem, ostatnim obrońcą, pierwszym rozgrywającym i napastnikiem. Człowiek orkiestra.
- Pamiętam swoją pierwszą bramkę. Strzeliłem na 3:1 i cieszyłem się z tej bramki jak szalony. Nagle zauważyłem, że jestem sam. Koledzy krzyczeli do mnie: "Nadal przegrywamy!". Ale mnie to nie obchodziło. Strzeliłem! Później grałem na obu pozycjach. Trudno trenuje się obie. W idealnym świecie chciałbym grać jako napastnik w pierwszej połowie meczu i jako bramkarz w drugiej - mówił.
Campos kompletnie nie trzymał się podręcznikowych schematów. Eksperci utożsamiali go z południowoamerykańską szkołą bramkarzy, zwanych "Arqueros Liberos", którzy chętnie zapuszczali się poza swoje pole karne. Porównywano go do Argentyńczyków Amadeo Carizzo i Hugo Gattiego.
Ten alternatywny sposób bronienia był wynikiem tego, że Campos miał niespełna 170 centymetrów wzrostu. Kurczowe trzymanie się linii bramkowej mogłoby się okazać dla niego zgubne. Musiał wykorzystywać swoje największe zalety - szybkość i zwinność oraz świetną grę nogami. Braki fizyczne nadrabiał sprytem. Wysokie uderzenia potrafił bronić, chwytając się wcześniej poprzeczki i przytrzymując się jej.
Do legendy przeszły wspomniane wcześniej bluzy bramkarskie, które Campos przywdziewał w czasie meczu. Mieniły się one wszystkimi kolorami tęczy. Wiele wzorów zaprojektował sam. Inspirował się zarówno modą panującą wśród surferów, jak i wpływami kultury Azteków. Wierzył, że bluza w pstrokatych barwach zdekoncentruje napastnika rywali. Oponenci zarzucali mu zaś, że ta feeria barw zdradza przeciwnikom jego ustawienie i łatwiej go wtedy pokonać.
- W normalnym życiu nigdy nie ubierałem się kolorowo. Czasem chodziłem z moimi dzieciakami na przyjęcia do ich przyjaciół i oni mnie nie rozpoznawali, bo nie byłem ubrany tak jak na boisku - mówił.
Campos stosował fortele nawet podczas zdjęć drużynowych. By zamaskować swój niski wzrost i prezentować się na fotografiach bardziej imponująco, stawał zawsze na piłce, co dodawało mu kilkanaście centymetrów.
Rodzina zawsze na pierwszym miejscu
Udany sezon w klubowych barwach nie uszedł uwadze selekcjonera reprezentacji Meksyku. Jako pierwszy do kadry powołał go Cesar Luis Menotti. Argentyńczyk preferował styl gry, w którym akcja zespołu rozpoczynała się już od bramkarza. "Brody" nadawał się idealnie do takiej taktyki.
Szerszej publiczności mógł zaprezentować się podczas mundialu w Stanach Zjednoczonych. To na tamtym turnieju, rozpoczęła się trwająca do dziś klątwa meksykańskiej piłki. Klątwa 1/8 finału. Meksykanie zwyciężyli w swojej grupie z Norwegią, Irlandią i Włochami. W pierwszym meczu fazy pucharowej wpadli jednak na "czarnego konia" tamtych mistrzostw - Bułgarię.
Pomimo niezłej postawy Camposa w bramce, Meksyk odpadł po rzutach karnych. Strzały z "wapna" były piętą achillesową naszego bohatera. Niski wzrost dawał się we znaki. Wyczekiwanie na linii bramkowej tłamsiło wszystkie atuty Jorge. Co prawda, wybronił pierwszy strzał Bałakowa, ale przy kolejnych próbach Bułgarów był już bezradny.
Jego vis a vis Borisław Michajłow bronił jeszcze lepiej, a koledzy z drużyny byli w gorszej formie strzeleckiej. Wykorzystali tylko jeden rzut karny. Nie pomógł doping tysięcy meksykańskich imigrantów, którzy na stałe mieszkali w "Kraju Wolności". Ich reprezentacja odpadła.
Wiele osób uważa, że reprezentacja Meksyku z 1994 roku to był najlepszy skład "El Tri" w historii. Jeśli tak, to zdecydowanie nie wykorzystał on swojego potencjału. Mimo wszystko miniaturowy bramkarz, ubrany tak, że jego widok mógł wywołać atak epilepsji, wrył się w pamięć fanów futbolu i zdobył ich szacunek oraz sympatię. Został wybrany trzecim golkiperem globu. Przed nim uplasowali się tylko Sergio Goycochea i Peter Schmeichel.
W 1995 roku zmienił barwy klubowe. Przeniósł się do Atlante, a następnie stał się jedną z największych gwiazd w nowo powstałej ligi MLS w USA. Nie zdołał jednak zdobyć bramki ani w barwach Los Angeles Galaxy, ani Chicago Fire. Ze Strażakami udało mu się wygrać MLS Cup.
"Brody" nie wystąpił jednak w finałowym spotkaniu przeciwko D.C. United. W "Wietrznym Mieście" jego kolegami z drużyny był tercet Polaków: Jerzy Podbrożny, Piotr Nowak i Roman Kosecki.
Po krótkiej przygodzie w USA wrócił do Meksyku. Ponownie podpisał kontrakt z Pumas. Nigdy nie wyjechał grać w Europie. Co było tego przyczyną? Warunki fizyczne? Kontrowersyjny styl gry? To też miało zapewne znaczenie. Campos był jednak bardzo mocno związany ze swoim Acapulco oraz mieszkającą w nim rodziną.
"La Familia" to jedno z najważniejszych słów dla Jorge. Podobno grając nawet w Mexico City, wiele czasu poświęcał na podróż w rodzinne strony. Spotkania z najbliższymi uwalniały w nim taki ładunek emocjonalny, że za każdym razem był bliski zakończenia kariery. Byleby tylko wrócić tam, gdzie się wychowywał.
Na szczęście rodzina odciągała go każdorazowo od tego pomysłu. Z pożytkiem dla meksykańskiej piłki. Był wówczas najbardziej rozpoznawalnym piłkarzem z kraju tequili. Do tego stopnia, że wystąpił w kultowej reklamówce Nike = "Good vs Evil": - Dobro kontra zło w Koloseum. To było niesamowite stać otoczony tyloma gwiazdami i uświadomić sobie, że oni mnie znają. Przecież nigdy nie grałem w Europie.
Niespełnione pokolenie i dramat rodzinny
Rok 1998 po raz kolejny rozpalił nadzieje meksykańskich kibiców na udany występ w mistrzostwach świata we Francji. Pomimo tego, że grający dynamiczną i pełną fajerwerków piłkę "El Tri", czarowali fanów, znów skończyło się tylko na wyjściu z grupy. W 1/8 finału Campos i jego koledzy natrafili na reprezentację Niemiec.
Meksyk prowadził do 75 minuty 1-0, ale ostatecznie zwyciężyli podopieczni Berti Vogsta, którzy w ostatnim kwadransie zdobyli dwa gole. Meksykanie zyskali w swoim kraju miano tych, którzy "grają jak nigdy, a odpadają jak zawsze".
Drużyna Manuela Lapuente zrekompensowała swoim kibicom te niepowodzenia rok później. Meksyk był gospodarzem Pucharu Konfederacji. Doszedł do finału, w którym pokonał po bardzo emocjonującym pojedynku Brazylię (4:3). Trzeba jednak przyznać, że "Canarinhos" przysłali na ten turniej mocno rezerwowy skład.
Nie zmienia to jednak faktu, że ta wygrana jest uznawana za największy sukces reprezentacji "El Tri". Mimo to, pokolenie Jorge Camposa, Luisa Hernandeza czy Cuahtemoca Blanco, dorobiło się pseudonimu "Ya merito", co oznacza "Tak blisko". Triumfy w Gold Cup, a nawet finał Copa America 1993 nie wystarczyły, by zaspokoić apetyty kibiców.
Rok 1999 był dla Camposa istnym rollercoasterem. Zanim wraz kolegami z drużyny podniósł w obecności 85000 fanów zgromadzonych na Estadio Azteca Puchar Konfederacji, przeżył prawdziwe piekło.
Na początku roku przebywał wraz z kadrą na Turnieju Noworocznym w Hongkongu. Nieznani sprawcy uprowadzili w tym czasie Alvaro Camposa, ojca piłkarza. Zrozpaczony Jorge wrócił pierwszym możliwym lotem do ojczyzny.
Możemy się tylko domyślać, jak człowiek będący tak silnie związany ze swoją rodziną, musiał przeżywać tę całą sytuację. Alvaro został porwany z boiska na przedmieściach Acapulco, noszącego imię jego syna. Cała historia skończyła się szczęśliwie. Campos senior został uwolniony po sześciu dniach.
Do dziś nie wiadomo czy rodzina musiała wpłacić na konto porywaczy okup. Nie wiadomo także kto stał za porwaniem 66-latka. Prawdopodobnie była to Ludowa Armia Rewolucyjna. Lewicowa bojówka walcząca o "prawa ubogich".
Pozycja dla szaleńców
Ostatnie lata swojej kariery spędził w ojczyźnie. Reprezentował kolejno: Tigres UANAL, ponownie Atlante i Pumas, by ostatecznie zawiesić buty na kołku po przygodzie w Puebli. W 2002 roku znów pojechał na Mundial, ale tym razem już tylko w roli rezerwowego.
Jego nonszalancki i widowiskowy styl gry powodował, że bardzo chętnie zapraszano go na rozmaite benefisy i popularne w latach 90. spotkania typu Brazylia - Reszta Świata. Podczas takich meczów często grał jedną połowę w ataku, by w drugiej stanąć na bramce.
Pomimo tego, że w narodowych barwach wystąpił 130 razy, co daje mu czwarte miejsce na liście wszechczasów, nigdy nie zdobył bramki dla swojej reprezentacji. Z pewnością jest to dla niego jedno z największych, niespełnionych marzeń. W lidze meksykańskiej zdołał za to strzelić 34 gole, a przez całą karierę nazbierał ich ponad 60. Bardziej bramkostrzelnymi golkiperami byli tylko: Rogerio Ceni, Jose Luis Chilavert i Rene Higuita.
W swoim kraju osiągnął szczyt popularności: - Czasem udawałem, że nie jestem Jorge Camposem. Gdy ludzie mnie rozpoznawali i pytali zaskoczeni "Hej, wyglądasz jak Jorge Campos!", odpowiadałem: "Tak, często to słyszę!". A oni mówili: "Tylko on jest znacznie wyższy i silniejszy". A ja dopowiadałem: "I brzydszy!".
Zaliczył też mistrzostwa świata w Niemczech w 2006 roku. Pojechał tam w roli jednego z asystentów trenera Ricardo La Volpe. Przez to, że pełnił tę funkcję, pokłócił się z inną legendą "El Tri" - Cuahtemocem Blanco. La Volpe nie powołał weterana do składu na niemiecki mundial, a ten obarczył za to winą również Camposa.
- Zawiódł mnie pod kilkoma względami. Uważam naszą przyjaźń za zakończoną. Zawsze powtarzałem, że jeśli ktoś działa w złych intencjach, potem w życiu mu nie wychodzi. To koło fortuny. Raz jesteś na dole, raz u góry. Chciałbym zagrać na mistrzostwach, ale trenerzy najwidoczniej mają swoją wizję odnośnie powołań. No nic, będę cierpliwie czekał, aż karta się odwróci - mówił Blanco.
Był także ekspertem kanału telewizyjnego TV Azteca. Otworzył własną sieć fast foodów o nazwie "Sportoras-Jorge Campos", których specjalnością jest taco. Angażował się w ekologię, walcząc o czystość oceanów. Nadal jednak najlepiej czuje się mając pod nogami deskę surfingową i fale.
- W klubie nazywali mnie "Acapulco" albo "Surfer". Wiesz, miałem zwyczaj noszenia sandałów i szortów, ubierania się w takim stylu. To jest coś czym żyję. Surferzy są zawsze inni. Jesteśmy samotnikami, Morze, fale - to jest inny świat - tłumaczył.
Stare piłkarskie porzekadło mówi, że największymi wariatami w drużynie powinni być lewoskrzydłowy i bramkarz. Jorge Campos idealnie to ilustruje. Być może nie można zaliczyć go do grona najlepszych golkiperów w historii futbolu, ale na pewno plasuje się w czołówce najbarwniejszych postaci tej dyscypliny.
Kolorowe bluzy, zapuszczanie się na połowę przeciwnika i strzelanie goli. Każdy chłopak, którego na podwórku stawiano na bramce, chciał być jak on. Mieć własny, niepodrabialny styl. A że jego bluzy królują w rankingach na najgorszy bramkarski kostium w historii? "Brody" wyjaśnia to krótko: - Oni nadal nie zrozumieli mojego stylu.